I napraw tu auto
I napraw tu auto




Jesienią 2002 roku do zakładu Grunera przyjechał Jan M. Przywiózł sprowadzonego z Holandii dostawczego renaulta mastera, który był uszkodzony. Jan M. chciał go naprawić i z zyskiem sprzedać na giełdzie. Po kilku dniach auto było już sprawne, ale właściciel nie mógł znaleźć kupca, choć co tydzień jeździł na giełdę do Gliwic lub Mysłowic. Poprosił więc właściciela zakładu, by na zimę pozwolił mu zostawić renaulta na jego parkingu. Auto stało tu do wiosny 2003 roku. W końcu pracownicy Grunera sprawdzili jego stan techniczny. Okazało się, że w układzie chłodniczym zamiast płynu była woda i uszkodziła silnik. Mechanicy nie podjęli się naprawy bez zgody Jana M., ale po nim zaginął słuch.W 2004 roku o samochód zaczęła wypytywać kobieta podająca się za jego żonę. Kiedy usłyszała, że jest zepsuty, kazała go naprawić. Gruner odmówił przyjęcia zlecenia, ponieważ Jan M. nie zapłacił za wcześniejszą naprawę, a o samochodzie znowu zrobiło się cicho. – Ostatniej wiosny byłem z synem na giełdzie w Gliwicach. Spotkałem tam Jana M. Zapytałem, kiedy zamierza odebrać mastera. Odparł, że auto już go nie interesuje – opowiada Bolesław Gruner. Wówczas uznał, że musi pozbyć się wozu, bo nie miał ani dokumentów, ani upoważnienia właściciela do sprzedaży. Niedawno pomógł mu znajomy syna Marek B., który załadował renaulta na lawetę i miał wywieźć na teren byłego kółka rolniczego w Gogołowej. Nie minęły dwa dni, a u Grunera pojawiło się dwóch mężczyzn, którzy oznajmili, że są właścicielami renaulta i chcą go odebrać.Gdy usłyszeli, jak sprawy stoją, poszli na policję, a Gruner ostatnio dowiedział się w komendzie, że 10 października 2003 roku Jan M. sprzedał auto jakiemuś mężczyźnie z Warszawy. – Skąd mogłem o tym wiedzieć? – pyta właściciel warsztatu. Jakby tego było mało, okazało się, że Marek B. nie wywiózł feralnego renaulta, ale zaczął przerabiać go na tzw. pikapa i obciął ładownię. W dodatku zeznał, że kupił go od Grunera za 3 tys. zł. Właściciel warsztatu temu zaprzecza, twierdząc, że nie mógł sprzedać wozu bez dokumentów i nie podpisywał z Markiem B. żadnej umowy. Uważa, że padł ofiarą machinacji pomiędzy handlarzami samochodów. Podejrzewa, że Jan M. zawarł z mężczyzną z Warszawy fikcyjną transakcję, której przedmiotem były tylko dokumenty. – Myślę, że na tym dowodzie rejestracyjnym jeździ po Polsce inny tego typu samochód. Komuś było wygodnie z tym, że auto stało u mnie w zakładzie – mówi Gruner.Policja nie dała jednak wiary jego wyjaśnieniom. – Na podstawie zebranych dowodów postawiliśmy właścicielowi warsztatu zarzut zbycia powierzonego mienia. Teraz sprawą zajmuje się prokuratura – mówi podinspektor Ernestyn Bazgier, naczelnik sekcji kryminalnej KMP w Jastrzębiu. – Tyle lat prowadzę działalność gospodarczą i nigdy nie miałem kłopotów z prawem. Teraz ktoś próbuje mnie wrobić w kradzież samochodu. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, to nigdy bym nie przyjął do naprawy tego auta – mówi rozgoryczony Gruner. Liczy, że sąd oczyści go z zarzutów, a ukarze tych, którzy uknuli intrygę.

Tekst i zdjęcie: ARKADIUSZ KUTA

Komentarze

Dodaj komentarz