Cele w raciborskim więzieniu są zapchane pryczami po brzegi
Cele w raciborskim więzieniu są zapchane pryczami po brzegi

Przeludnienie rośnie skokowo od 2000 roku. Sama placówka nie ma na to wpływu. Trafia tu coraz więcej osób tymczasowo aresztowanych. Jak mówi mjr Mirosław Małek, rzecznik zakładu, niegdyś wystarczał jeden oddział do obsługi tymczasowo aresztowanych. Było ich około setki. Dziś jest cztery razy więcej. Wynika to ze wzrostu liczby spraw prowadzonych przez prokuratury i sądy. Zmieniła się też rejonizacja, czyli podział terenu, z którego trafiają tu aresztanci i osądzeni. Ośrodek zbiera ludzi nie tylko z Raciborszczyzny, ale też z Rybnika, Wodzisławia, Jastrzębia i częściowo Żor. Co prawda od niedawna żorskie organa wymiaru sprawiedliwości wysyłają oskarżonych do zakładu w Bytomiu, ale to w niewielkim stopniu odciążyło raciborski areszt.
Przemęczeni i wypaleni
Niestety wzrost liczby osób siedzących w zakładzie nie przekłada się na zwiększenie zatrudnienia. Szefostwo więzienia chętnie przyjęłoby do pracy funkcjonariuszy, ale nic z tego nie wynika. W efekcie nieco ponad 200 osób ma prawie 1100 podopiecznych, choć pięć lat temu miało ich o 450 mniej. Jakkolwiek nie liczyć, służba więzienna musi wykonać półtora raza więcej pracy. – Dotyczy to nie tylko zajęć typowo penitencjarnych, ale również bytowych, jak np. prania, gotowania, zabezpieczania spaceru, zajęć kulturalno-oświatowych, obsługi administracyjno-dokumentacyjnej. To jest niebezpieczne na dłuższą metę. Obserwujemy objawy wypalenia zawodowego, związanego ze stałym dodatkowym zakresem czynności – mówi major Małek. Raciborski kryminał budowano 155 lat temu jako placówkę resocjalizacyjną zajmującą się skazanymi po wyrokach. Nikt nie zakładał, że będzie pełnił rolę masowego aresztu śledczego. Rzecznik więzienia klaruje, że w przypadku tymczasowo aresztowanych sytuacja jest o tyle trudna, że trzeba ich odpowiednio odizolować. Jest to konieczne dla zapewnienia prawidłowego przebiegu postępowania w sądzie lub prokuraturze. Tymczasem architektura zakładu po części jeszcze utrudnia trzymanie aresztantów w odosobnieniu. – My oczywiście zapewniamy standardy na miarę możliwości, traktujemy to jako priorytet, ale cała ta sytuacja siłą rzeczy odbija się na resocjalizacji podstawowej grupy skazanych – mówi major Małek.
Tureckie standardy
Prawdziwy paraliż powodują akcje organów ścigania kończące się jednorazowym zatrzymaniem 25-30 osób. Pracownicy służby nie zajmują się wtedy niczym, jak tylko szukaniem miejsc do spania. – To spycha nas ze standardów europejskich do tureckich. Tym bardziej że nie możemy odmówić przyjęcia. Dla policji i prokuratury to wygodny układ. Zapominają o zatrzymanych w momencie dostarczenia ich do nas – komentuje mjr Małek. Kapitan Kazimierz Smerak dodaje, że prawdziwą zmorą są doprowadzani do odbycia kary krótkoterminowej, na przykład na 10 dni. Funkcjonariusze służby więziennej muszą wykonać wszystkie czynności związane z ich przyjęciem, dać mu pryczę, a w chwili wyjścia zabezpieczyć pieniądze z funduszu postpenitencjarnego na pierwsze dni na wolności – mówi kapitan. W tej chwili 600 osób czeka na odbycie kary krótkoterminowej, a 450 minął termin zgłoszenia się do odsiadki. Nie ma jednak gdzie ich ulokować. O kłopotach zakładu doskonale wiedzą przełożeni w Okręgowym Inspektoracie Służby Więziennej w Katowicach i Centralnym Zarządzie Służby Więziennej w Warszawie. Dostają na bieżąco informacje o przepełnieniu. Zakład raz do roku sporządza raport z działalności. Tam też punktuje bolączki wynikające z nadmiaru podopiecznych. Prócz tego więzienie raz do roku kontroluje sędzia penitencjarny pod kątem zajmowania się aresztantami i osadzonymi. Zawsze w jego protokole znajdują odzwierciedlenie główne problemy, czyli przeludnienie, niedofinansowanie i brak odpowiedniej liczby etatów.
Potrzebny areszt
– Zatem wiedza jest, potrzeba decyzji o utworzeniu ośrodka dostosowanego dla aresztantów. Taka placówka powstała niedawno w Będzinie Wojkowicach na terenie zakładu karnego. My wchłaniamy aresztantów, nie inwestując nic. Zajmujemy świetlice i miejsca przeznaczone na działalność penitencjarną bądź zamieniamy je na cele, co jest niedopuszczalne na dłuższą metę, ponieważ kiedyś ten zawór bezpieczeństwa przestanie być skuteczny. Najwyższy czas uderzyć na alarm – twierdzi bez ogródek mjr Małek. Szefostwo zakładu uważa, że dobrym wyjściem byłoby uruchomienie specjalnego ośrodka w Rybniku lub okolicy, ponieważ z tego rejonu pochodzi mnóstwo aresztantów. W dyspozycji rybnickiego wymiaru sprawiedliwości, czyli sądów i prokuratury, pozostaje 200 osób, czyli blisko połowa wszystkich tymczasowo aresztowanych, którzy siedzą w Raciborzu. Z Wodzisławia jest ich blisko 80, z Jastrzębia 90, a z Raciborszczyzny zaledwie 40. Prócz tego w Rybniku ma się rozpocząć budowa sądu okręgowego, więc liczba spraw, a tym samym aresztantów, jeszcze wzrośnie. Gdyby zatem udało się uruchomić areszt w Rybniku lub pomiędzy tym miastem a Wodzisławiem i Jastrzębiem, raciborska placówka mogłaby zająć się tym, do czego została powołana, czyli resocjalizacją. Nikt co prawda nie załamuje rąk nad ciężkim losem skazańców, bo to przecież przestępcy.
Bez fikcji
Niemniej ich utrzymanie kosztuje, byłoby więc lepiej, żeby resocjalizacja przynosiła efekty, a nie była fikcją. Konwojowanie zatrzymanych to zresztą też niemałe koszty, które uderzają w budżet policji. Zapytaliśmy prezydenta Rybnika Adama Fudalego, co sądzi o ewentualnym pomyśle wybudowania w tym mieście kryminału i czy gmina partycypowałaby w kosztach. Jego rzecznik Krzysztof Jaroch odparł dyplomatycznie, że jest za wcześnie na konkretną odpowiedź. – W połowie lutego prezydent ma odbyć spotkanie w tej sprawie. Być może potem będzie można się odnieść do zadanych pytań – mówi rzecznik. Sędzia Tomasz Pawlik, rzecznik Sądu Okręgowego w Gliwicach, nie chciał wypowiadać się na temat zasadności utworzenia aresztu w Rybniku.

1

Komentarze

  • obywatel wiezienie 20 lutego 2007 20:09to co na zdjeciu to gorsze niz wiezienie w Guantanamo.

Dodaj komentarz