Jak dodaje, już machnął ręką na inne zgłoszenia. Chodzi tu m.in. o włamania do automatów z napojami, które dzierżawi wraz z żoną. Jakoś przebolał to, że za każdym razem, jak zgłaszał kradzież wrzutnika na monety wartości tysiąca zł czy czegoś innego, dostawał pisma o umorzeniu śledztwa. Jednak teraz ma dość. 25 września zeszłego roku jego żona Dorota poszła z dzieckiem do lekarza. W poczekalni obok niej usiadła pewna kobieta. Po godzinie Dybałowa weszła do gabinetu, a kiedy go opuściła, zorientowała się, że nie ma portfela, w którym były 870 zł i dokumenty. – Tymczasem do przychodni dotarłem ja. Żona zaraz zadzwoniła na policję, ale usłyszała, że ma przyjechać na komendę i zgłosić kradzież na miejscu – opowiada Dybała. Twierdzi, że gdyby stróże prawa przyjechali od razu, byłaby szansa ujęcia złodziejki. – A my odzyskalibyśmy choć część skradzionych pieniędzy i dokumenty. W poczekalni było ok. 15 osób, świadków zdarzenia – stwierdza. Policja przyjechała jednak po ponad godzinie, gdy przed gabinetem czekał już tylko jeden pacjent. Ostatecznie małżonkowie złożyli zeznania i czekali na rozwój wypadków. Dodają, że choć Dorota Dybała dokładnie opisała sprawczynię i stwierdziła, że rozpozna ją bez problemów, nie pokazano jej żadnych zdjęć osób notowanych za kradzieże, a 5 października Tadeusz Dybała otrzymał postanowienie o umorzeniu dochodzenia i wpisaniu sprawy do rejestru przestępstw. Oburzenie małżonków nie miało granic. – Mamy w domu trzy osoby niepełnosprawne i wszystkim musieliśmy wyrabiać nowe dokumenty i dyskietki NFZ, które też były w portfelu. Po tygodniu grzybiarz przyniósł nam pusty portfel – żali się pan Tadeusz. W grudniu Dybałowie byli na zakupach w Tesco, gdzie natknęli się na kobietę, która ich okradła, i zaraz powiadomili policję. – I znowu usłyszeliśmy, żeby przyjść na komendę i to zgłosić. Jednak kiedy rano żona poszła na policję, zaczęto na nią krzyczeć, czemu od razu nie wezwała policji. To przecież jakaś paranoja – relacjonuje rybniczanin. Wtedy okazało się, że kobieta wskazana przez panią Dorotę była już notowana, a jej zdjęcie figuruje w policyjnych danych, bo wcześniej popełniła dokładnie takie samo przestępstwo. – Przez trzy tygodnie dopytywałem, co dalej z tą sprawą. W końcu przyjechali do domu i pokazali żonie zdjęcia tej pani. Czemu nie zrobili tego we wrześniu? – zastanawia się Dybała. Ma żal do kobiety, która okradła jego żonę, ale jeszcze większy do policji za to, że od razu nie zareagowała, jak należy. – Chciałbym spotkać się z tą panią i pogadać tak po ludzku. Bo jeśli ona wychowuje szóstkę dzieci i jest w tak tragicznej sytuacji, to chętnie pokażę jej, gdzie może uzyskać wsparcie zgodnie z prawem. Nawet jej w tym pomogę. W Rybniku nie trzeba kraść, bo są tu instytucje, które pomagają potrzebującym. Jednak policji nie odpuszczę – stwierdza Tadeusz Dybała. 8 lutego, rozgniewany, powiadomił rybnicką prokuraturę o podejrzeniu zaistnienia przestępstwa, którego jego zdaniem dopuścił się funkcjonariusz prowadzący sprawę. – Pan Dybała zostanie przesłuchany 26 lutego, a ponieważ sprawa dotyczy naszej policji, prześlemy materiały Prokuraturze Okręgowej w Gliwicach, która wyznaczy jednostkę do poprowadzenia tego postępowania – wyjaśnia Bernadeta Breisa, szefowa prokuratury. Czemu Dybała zdecydował się na ten krok? Jak wyjaśnia, 30 stycznia wystąpił do komendanta z prośbą o podanie podstaw prawnych i wyjaśnienia postępowania policjanta, który przyjmował zgłoszenie kradzieży. – W odpowiedzi otrzymałem pismo od zastępcy, w którym uprzejmie przytoczono treść dwóch artykułów i informację, że są one dostępne na stronie internetowej policji – potrząsa pismem Dybała. Nadkomisarz Aleksandra Nowara, rzeczniczka rybnickiej komendy, tłumaczy, że Dybała otrzymał te informacje, o które prosił, bo pismo nie było oficjalną skargą na postępowanie policji, ale prośbą o informację. Tymczasem 12 lutego zainteresowany spotkał się z komendantem. – Na wszelki wypadek poszedłem tam z dyktafonem – przyznaje. W trakcie rozmowy komendant wyjaśnił mu, że funkcjonariusz przyjął zawiadomienie i nadał mu bieg. Ponieważ jednak wtedy wiadomo było tylko, że sprawcą jest kobieta, postępowanie umorzono za zgodą prokuratury, a Dybałowie przyjęli stosowne pismo, nie wnosząc uwag. Niemniej komendant wyjaśnił, że policja prowadzi postępowanie przeciwko Lidii N. Po jego zakończeniu przekaże materiały prokuraturze z wnioskiem o postawienie kobiety w stan oskarżenia. Tadeusz Dybała twierdzi jednak, że policjanci nie zachowali się tak, jak powinni.
Komentarze