Zdjęcia: Elżbieta Piersiakowa, zbiory muzeum
Zdjęcia: Elżbieta Piersiakowa, zbiory muzeum


W naszej kulturze maska kojarzy się z karnawałowym przebraniem, ochroną przed trującymi pyłami, gazami czy szkodliwym promieniowaniem, ale i z kominiarkami, w jakich bardzo często urzędują bandyci czy członkowie grup antyterrorystycznych. Jeszcze do XIX wieku kojarzyła się też jednak z tańcem śmierci, który od średniowiecza był jedną z najpopularniejszych alegorii w literaturze i sztuce plastycznej, przywoływaną i podczas ceremonii pogrzebowych, i w okresie Wielkiego Postu, gdy ludzie mają sobie uświadomić, że w dniu Sądu Ostatecznego wszyscy staną równi przed Bogiem. Jak widać, Afrykańczycy skupili się na tym ostatnim aspekcie i nadali mu niebywałe znaczenie, skoro u nich maska jest niezwykle ważna dla każdego człowieka, i to nie tylko za życia, ale również po śmierci.
Od sigi do sigi
Nic nie zmieniło tu nawet wkroczenie chrześcijaństwa, które uznało, że nie ma co wojować z tak silną tradycją, wywodzącą się z dawnych religii animistycznych, bo lepiej będzie ją wchłonąć. Z tego też powodu taniec masek (chodzi oczywiście o ubranych w nie ludzi, którzy muszą mieć też odpowiedni strój, bo maska jest maską dopiero w komplecie), będący kwintesencją tego kultu, często towarzyszy konsekracji kościołów. W przypadku wielu plemion nie ma też nawet mowy o tym, żeby bez tańca masek obyła się np. stypa wieńcząca pogrzeb, która jest uroczystością dużo ważniejszą niż wesele. Dzieje się tak dlatego, że Afrykańczycy są znacznie bardziej religijni od nas, w dodatku mają, jak mówią badacze, tzw. metafizyczną formę świadomości, wedle której człowiek składa się nie tylko z duszy, ale także siły, która zostaje na tym świecie, więc trzeba ją obłaskawić.
– Właśnie w tym celu odprawiany jest taniec. Jeśli jednak ktoś umrze niespodziewanie i gdzieś daleko, to ceremonia się nie odbywa, co może doprowadzić do tragedii, ponieważ siła pozostaje nieobłaskawiona – wyjaśnia Lucjan Buchalik, szef muzeum, etnolog i badacz Czarnego Lądu od ponad 22 lat. Jak dodaje, są też maski, które nie tylko uczestniczą w pogrzebie, ale same bywają chowane po określonym czasie i spełnieniu swojej roli. Tak jest np. u Dogonów, zamieszkujących skaliste tereny Mali i Burkina Faso, gdzie ten niezwykły atrybut ludzkiej duchowości żyje czy też trwa od sigi do sigi, czyli największej uroczystości związanej z maskami, która odbywa się co 60 lat. – Dogonowie wyznaczyli czas między świętami na podstawie obserwacji Syriusza oraz swojej ogromnej wiedzy astronomicznej i kosmogonicznej, która do dziś zadziwia cały świat – tłumaczy pan Lucjan.
Tajemna moc
Jak dodaje, z okazji sigi tubylcy rzeźbią w drewnie specjalną maskę, zwaną imina na (wielka maska lub matka masek), mającą 11 m długości, w której nie wolno tańczyć. Ona bowiem jedynie towarzyszy świętu i w jakiś swoisty sposób obserwuje jego przebieg, a kiedy nadejdzie jej kres, czyli następne sigi, jest traktowana jak zmarły i składana do grobu, którym zwykle staje się skalna grota. Jakby tego było mało, każdy człowiek prosi bóstwa o możliwość uczestniczenia w choć jednym sigi, bo daje to wspomnianą moc. Jeśli mu się nie uda, bo np. przyjdzie na świat tuż po jednej uroczystości i z jakichś powodów nie dożyje następnej, potomkowie nie mogą zwracać się do niego o pomoc po śmierci, choć kult zmarłych i wiara w skuteczność ich wstawiennictwa są tam niezwykle silne.
– Można zatem powiedzieć, że kto nie przeżyje sigi, nie wchodzi do ich panteonu świętych, który, najogólniej ujmując, tworzą przodkowie – wyjaśnia dyrektor Buchalik. Jak jednak dodaje, wszystko, co wiąże się z maskami, owiane jest tajemnicą, której do końca nie zgłębi żaden biały, ponieważ pełny dostęp do tej wiedzy mają jedynie wybrani krajowcy. Pozostali oglądają maski tylko w tańcu, w którym uczestniczą wyłącznie członkowie specjalnych stowarzyszeń, jakie istnieją w każdej lokalnej społeczności. U Dogonów tworzą je mężczyźni. Maska masce jednak nierówna, bo napływ turystów spowodował rozwój warsztatów produkujących przedmioty, które u nas zaliczono by do cepeliowskich. Nie mają one (a przynajmniej nie powinny mieć) ani magicznych właściwości, ani przeszłości, ani zbytniej wartości, gdyż są wyrabiane tylko na sprzedaż.
Telefon z obawy
Nie można wykluczyć, że część eksponatów w żorskim muzeum pochodzi z takiej właśnie produkcji, choć dyrektor, który zna się na rzeczy, pilnuje, żeby w ośrodku nie było tandety. Prawie wszystko przywiózł zresztą sam z wypraw na Czarny Ląd, a wcześniej prowadził solidne wywiady, żeby wiedzieć, co kupuje. Swoją wymowę ma już to, że np. Dogonowie, zgodnie ze swoją tradycją, dokonywali z nim transakcji jedynie nocą, żeby świadkiem nie był ktoś niepowołany, a kilkanaście masek w zbiorze to całe komplety. To wszystko nie zmienia faktu, że w posiadanie najciekawszej maski muzeum weszło dopiero niedawno, i to na terenie Polski. W zeszłym roku ogłosiło, że rozgląda się za nowymi maskami z zamiarem powiększenia kolekcji. Po jakimś czasie zadzwoniło kilka osób, w tym pewien fotograf z Poznania.
Oświadczył, że ma drewnianą maskę obrzędową, ale musi się jej pozbyć, bo jego babcia wyjątkowo źle czuje się w jej towarzystwie. Nie bardzo było wiadomo, o co chodzi, więc zaistniało podejrzenie, że eksponat jest niewłaściwie spreparowany. Potem nikt już nie dochodził tajemnicy produkcji, ponieważ okazało się, że starsza pani po prostu boi się tej pamiątki z Czarnego Lądu przywiezionej w latach 20. do Lwowa przez jednego z członków rodziny, który był misjonarzem w Kongo. W końcu maska wylądowała u potomków jego krewnych w Poznaniu. Nie wiadomo, czy straszyła jeszcze kogoś innego, ostatecznie muzeum, nie zważając na okoliczności, postanowiło ją nabyć. – Trochę trzeba było się potargować, ale jakoś się dogadaliśmy, a w lipcu eksponat był już u nas – wyjaśnia dyrektor Buchalik.
Dobry zakup
Jak dodaje, zakup się opłacił, ponieważ jest to jedna z najstarszych masek znajdujących się na terenie kraju (powstała na początku XX wieku) i na pewno jedna z najcenniejszych, a jeśli weźmie się pod uwagę jej historię, to można powiedzieć, że i niezwykła. Czy postraszyła kogoś w muzeum? – Trudno to stwierdzić, bo zaraz po konserwacji, jakiej poddajemy wszystkie nabytki, trafiła do magazynu. Czeka na lepsze czasy, które nadejdą wtedy, gdy będziemy mieli na tyle eksponatów, że urządzimy wystawę pod hasłem życie i śmierć maski – tłumaczy pan Lucek. Jak dodaje, przypadek tej maski wcale nie jest odosobniony, bo w ostatnim czasie odebrał kilka sygnałów od ludzi, którzy skarżyli się, że pamiątki straszą. Jeden pan dzwonił ze Śląska. Oświadczył, że ma w domu dwie maski turystyczne, które ładnie zdobią pomieszczenia, ale źle oddziałują na członków jego rodziny.
– Mówił nawet, że eksponaty zbadał różdżkarz i stwierdził, że wydzielają niezwykle silną energię. Nie udało się jednak tego zweryfikować, bo straciliśmy kontakt z tym panem – wyjaśnia dyrektor. Inny sygnał pochodził od mieszkańca dalszych stron kraju, który zadzwonił z pytaniem, do czego służą maski i jaka jest technologia ich wytwarzania, a w końcu wykrztusił, że ma je w domu, ale ktoś z rodziny źle czuje się w ich bliskości. – Więcej jednak nie zadzwonił, więc nie mamy pojęcia, co było dalej – dodaje pan Lucjan. Wypada dodać, że obecnie panuje moda na zwiedzanie krajów Czarnego Lądu. Czy jednak biali nie popełniają błędu, nabywając coś, co w Afryce należy do kręgu tego, co my nazywamy sacrum, bo tak traktowana jest maska? I tu zaczyna się problem, bo raczej trudno byłoby zamknąć temat stwierdzeniem, że ktoś ma wybujałą wyobraźnię albo jest nadwrażliwy.
Pytania bez odpowiedzi
– To są pytania bez odpowiedzi. Być może jednak coś w tym jest, skoro odebraliśmy aż tyle sygnałów, w dodatku jeden z ich autorów twierdził, że negatywnie na człowieka wpływają nawet zwykłe maski turystyczne – podsumowuje szef muzeum, który ma naprawdę bliski kontakt z maskami, zwłaszcza że przez długi czas, póki nie powstało muzeum, trzymał w swoim domu przywiezione wcześniej eksponaty. Jak zastrzega, ani on, ani nikt z jego rodziny nigdy nie miał żadnych lęków. Wie natomiast, że różne obawy i odczucia mieli nie tylko zwykli śmiertelnicy, którzy dzwonili do muzeum, ale nawet badacze Czarnego Lądu. – Nie mam pojęcia, czym było to spowodowane, faktem jest natomiast, że znalazło odbicie w ich pracach naukowych, wspomnieniach czy zapiskach – podsumowuje dyrektor.

Komentarze

Dodaj komentarz