Gwarancja po argentyńsku

– To najdłuższy akt oskarżenia, jaki napisałem – przyznaje Damian Sztachelek, zastępca prokuratora rejonowego w Rybniku. Zaczęło się od doniesienia, jakie niezadowolony klient Gwarancji złożył w Prokuraturze Rejonowej w Bydgoszczy. Ta umorzyła postępowanie, ale przekazała rybnickiej jednostce materiały dotyczące działalności parabankowej bez wymaganego zezwolenia, jakie prowadziła zarejestrowana w Rybniku Gwarancja. Śledczym udało się uzyskać wyciągi z jej kont bankowych. Po ich analizie okazało się, że mimo wpłat dokonywanych przez rzekomych kredytobiorców spółka nie wypłacała im żadnych pożyczek. Wtedy stało się jasne, że firma oszukuje ludzi, praktykując tzw. system argentyński.
Grupa klientów, wpłacając najpierw opłaty wstępne, a potem już raty, miała rzekomo zbierać pieniądze na kolejne pożyczki. Miały one trafiać do tych z nich, którzy oferowali najlepsze warunki spłaty, czyli najwyższe raty. Pieniędzy nie otrzymał nikt. Jak mówi prokurator Sztachelek, stało się oczywiste, że trzeba kontynuować śledztwo pod kątem finansowych oszustw. Z rachunków Gwarancji wynikało, że pokrzywdzonych jest blisko tysiąc osób. Ich przesłuchaniem zajęła się rybnicka komenda, ale nie tylko, ponieważ firma miała 15 placówek w całym kraju, m.in. w Bydgoszczy, Toruniu i Poznaniu. W naszym regionie biura Gwarancji funkcjonowały w Rybniku, Wodzisławiu i Raciborzu.
Pojedyncze osoby wpłacały kwoty uzależnione od wielkości kredytu. Opłata wstępna stanowiła na ogół pięć procent sumy widniejącej w umowie, ale czasem więcej bądź mniej. Niektórzy wpłacili po 10 zł, inni po 20 tys. zł. Większość poprzestawała na wpłaceniu wstępnej opłaty. Tylko nieliczni uiszczali kolejne raty, spłacając już kredyt, którego nie dostali. – To typowy system argentyński. Pracownicy firmy informowali klientów o kredytach, kusili krótkimi terminami przelewu pieniędzy, rozwiewali wątpliwości. Zapewniali też, że w razie wycofania się klienta firma zwróci wszelkie wstępne opłaty – mówi prokurator Sztachelek. Co innego mówiły kolejne paragrafy umowy, którą niektórzy podpisywali bez jej przeczytania.
Inna sprawa, że do Gwarancji zgłaszały się głównie osoby, które nie miały zdolności kredytowej i w banku nie dostałyby kredytu. Tu przyciągały ich m.in. reklamy, mówiące, że firma pożycza pieniądze, nie wymagając zaświadczeń. Prokuratura twierdzi, że poszkodowani mają szansę na odzyskanie utraconych pieniędzy (wraz z aktem oskarżenia do sądu trafił też pozew, w którym wymieniono wszystkich klientów i kwoty, które utracili), przyznaje jednak, że nie zabezpieczyła żadnego majątku oskarżonych, a jedynie zajęła pensje sześciu byłych pracowników Gwarancji, którzy teraz są zatrudnieni gdzie indziej. Szefowie firmy byli prawdopodobnie na tyle przezorni, że formalnie nie mieli nic. Choć stworzyli Gwarancję po argentyńsku i tak też nią kierowali, to w dokumentach firmy nie było ich nazwisk, więc trudno było do nich dotrzeć.
To oni otwierali kolejne biura, werbowali pracowników, przygotowywali treści umów, które podpisywali naiwni klienci. Najpoważniejsze zarzuty postawiono czterem osobom. Dwie z nich to 29-letni Artur T. i 30-letni Piotr S. z Żor, których prokuratura oskarża o stworzenie i kierowanie zorganizowanym związkiem przestępczym oraz o oszustwa znacznej wartości. To oni założyli spółkę, byli też jej faktycznymi właścicielami. Mają wykształcenie podstawowe i średnie, ale wcześniej praktykowali już w firmie, która też zarabiała na udzielaniu fikcyjnych pożyczek. Żaden nie przyznaje się do winy. Dwaj kolejni oskarżeni to były prezes zarządu Piotr D. z Żor i dyrektor ds. sprzedaży Mariusz L. z Rybnika. Wszyscy czterej siedzą w areszcie śledczym. Dozór policji i poręcznie majątkowe zastosowano wobec Agnieszki T., żony Artura T., która była założycielem i udziałowcem spółki, ale nie miała wielkiego wpływu na jej działalność.
24 pracowników oskarżono o udział w zorganizowanym związku przestępczym i dokonywanie oszustw. Trzy czwarte z nich to mieszkańcy naszego regionu. Większość przyznała się do winy, a niektórzy chcą się dobrowolnie poddać karze. Postępowanie wobec pięciu kolejnych zawieszono, gdyż przebywają za granicą. Pięciu byłym szefom Gwarancji grozi kara do 10 lat więzienia, zaś pracownikom do ośmiu lat pozbawienia wolności.

1

Komentarze

  • 07 lipca 2008 14:30O "tym" już zapomnieliśmy.. ale Bydgoszcz wciąż znamy dobrze.. nalegam na przeprosiny (facetoface), a czasu coraz mniej.. Tak. to do CIEBIE K.W.

Dodaj komentarz