Od kilku lat po lasach ciągnących się od Jankowic do Radlina ścigają się motocykliści. Przyjeżdżają na ciężkich, dwu- lub czterokołowych maszynach, po kilka osób. Na pełnym gazie wjeżdżają do lasu. – Hałas jest niemiłosierny, żal też patrzeć na to, co dzieje się z lasem. Tu już nie ma żadnej zwierzyny, bo wszystko, co żyje, zostało wypłoszone. Ziemia przypomina zaorane pole. Wygląda tak, jakby jeździł tu jakiś ciągnik z przyczepą. Tak się dzieje niemal co sobotę, od godziny 9 do popołudnia. Doszło do tego, że boimy się odezwać do tych młodych ludzi, bo już nieraz dosadnie dawali do zrozumienia, żebyśmy się nie wtrącali, bo inaczej popamiętamy. Nie wiemy, gdzie się zwrócić – skarży się Czytelnik. Zwracał się do Nadleśnictwa Rybnik, dwukrotnie tam dzwonił, ale nigdy nie zastał nadleśniczego. Osoba, która odbierała telefon, obiecywała, że przekaże interwencję, ale jak do tej pory nasz Czytelnik nie zauważył, żeby przedstawiciele Lasów Państwowych podjęli jakiekolwiek działania. – Bardzo mnie to dziwi, bo ledwo człowiek wjedzie samochodem między drzewa, to od razu pojawiają się strażnicy leśni. Dopytują i chcą nakładać kary, choć chodzi o jeden samochód. Natomiast huk tych motokrosowych maszyn słychać chyba na kilometr i nikt nie reaguje – skarży się Czytelnik. Janusz Fidyk, nadleśniczy w Rybniku, przyznaje, że motokrosowcy to spore utrapienie dla leśników, którzy borykają się z tym problemem od dwóch lat i próbują zlikwidować ten proceder. Kłopot polega na tym, że gdy uda się przegonić piratów z jednego miejsca, to zaraz pojawiają się w innym. – My ich tropimy, ale jest to trudne. Zazwyczaj gdy dostajemy sygnał i podjeżdżamy, po nich nie ma już nawet śladu. Prowadziliśmy także akcję wspólnie z policją, toczyły się sprawy, ale jest to kropla w morzu. Motokrosowców przybywa – mówi nadleśniczy Fidyk. Jednocześnie zwraca się z prośbą do mieszkańców o wszelkie i szybkie informacje na temat motokrosowców, by odpowiednie służby mogły udać się na miejsce i od razu podjąć interwencję.
Komentarze