20022311
20022311


- On ma w sobie łagodność dziecka i moc tytana – mówi Dominika, jego dziewczyna. - Ta siła jednego dnia postawi go na nogi. Wiem o tym. Oboje o tym wiemy. Tak będzie na pewno. To się nie stanie w cudowny sposób albo jak we śnie, ale ten dzień przyjdzie.- To jest pewien etap – wyjaśnia Grzegorz. – Życie albo Ktoś tam chciał mi coś powiedzieć w ten deszczowy dzień na ul. Sobieskiego w Gliwicach. Jeszcze tego nie rozgryzłem. Będę wiedział, gdy wstanę, wyruszę na wyprawę alpejską, pojadę motocyklem wyścigowym. To musi mieć jakiś sens, że jednego dnia jesteś lekkoatletą, a następnego karmią cię przez rurki.Jeszcze pięć lat temu jeździł samochodem, wspinał się, uprawiał lekkoatletykę. Szykował papiery na Politechnikę Śląską. Przed wyjazdem na krótkie wakacje chciał się zobaczyć z wujkiem. Ojca stracił w wieku jedenastu lat, więc te spotkania coś tam nadrabiały.Był ostatni dzień czerwca. Gdy wracał samochodem do domu, tuż przed czternastą nad Gliwicami rozpętała się straszliwa burza. Wycieraczki fiata nie nadążały zbierać wody z przedniej szyby, a grad bił po karoserii z siłą tysięcy wystrzelonych śrutów. Nagle z bocznej drogi wprost pod koła wyskoczył „maluch”. Grzegorz w ułamku sekundy skrecił w prawo. W tej samej chwili dostrzegł grupkę mknących wprost pod koła jego samochodu, umykających przed nawałnicą, uczniów z pobliskiej szkoły. Jeszcze raz próba refleksu – ostry skręt w lewo, potem podwójny obrót, długi ślizg po zasypanej gradem granitowej brukówce i drzewo. Pobudka w szpitalu.Lekarze uznali, że nic się nie stało. Ogólne potłuczenia, zadrapania i pokiereszowana twarz. Tego samego dnia został wypisany do domu. Niczego nie podejrzewał. Na następny dzień miał wyznaczony termin usunięcia migdałów. Wieczorem zaniepokoił go jakiś nagły katar. Poza wysiękiem z nosa żadnych innych objawów. Skąd katar? Chyba drugi w życiu. Latem? No i to młotkowanie w głowie. Pewnie od uderzenia na Sobieskiego.Rano o katarze powiedział szykującemu się do zabiegu laryngologowi. Ten posprawdzał kanały nosowe, gardło, krtań. Nic nie mówił. Po kilkunastu minutach wezwał na konsultację kolegę i razem jeszcze raz przeprowadzili badanie. Poszeptywanie, dziwne spojrzenia. Zniknęło gdzieś zainteresowanie migdałami. Zaczęli omacywać czaszkę i dopytywać o przyczynę siniaków i stłuczeń. Gdy padły słowa „wypadek samochodowy”, ruszyła lawina instrukcji i dyspozycji: „Tomografia czaszki”. „Powiadomić blok operacyjny”, ‘Wezwać chirurgów”. „Trepanacja”, „Pęknięta podstawa czaszki”, „Upływ płynu rdzeniowo-mózgowego”. Wyjaśniła się sprawa czerwcowego kataru.- Do dziś mnie intryguje ten termin wycinania migdałów – mówi Grzegorz. – Gdyby nie to, w ciągu doby byłoby po wszystkim. Tylko po co te późniejsze zasadzki. Czyżby tak było, że niektórzy muszą tajemnice przykrych wyroków losu poznawać po kawałku. Widocznie jest w tym jakiś głęboki sens.Trepanacja czaszki uratowała życie, ale coraz gorzej było z chodzeniem. Po czasie przestały wystarczać kule i nadszedł czas wózka inwalidzkiego. Rehabilitacja nie przynosiła oczekiwanych postępów. I znów przypadek. Nagle do szpitala przychodzi nowy lekarz, który interesuje się, czy po wypadku wykonano badanie kręgosłupa przy użyciu rezonansu magnetycznego. Gdy się dowiaduje, że nie, przeprowadza je i ujawnia przyczyną postępującego paraliżu kończyn. Silne uszkodzenie kręgów szyjnych i ucisk na rdzeń kręgosłupa. W kwietniu operacja, pół roku później Grzegorz staje na własnych nogach, a po krótkiej rehabilitacji wraca do normalnego życia. Nauka, dorywcza praca w wypożyczalni kaset video, nadrabianie straconego w szpitalach i ośrodkach rehabilitacyjnych czasu. Wszystko mogło się zacząć od nowa.„Ciągle zaczynam od nowachoć czasem w drodze upadamwciąż jednak słyszę te słowakochać to znaczy powstawać...”napisał w jednym ze swoich wierszy. Ten powstał już w Gorzycach i wyraźnie widać w nim zmianę nastroju. Wcześniejsze są inne. Choć nie pokazuje po sobie rozczarowania życiem i trudnym losem, lubi się czasem zamknąć w sobie i oddalić od świata Domu Pomocy Społecznej. Ucieka wtedy do książek i Internetu. I do niej.– Może tylko w ten sposób mogliśmy się spotkać? – zastanawiają się oboje nad tym, jak dziwną drogą szli do siebie, do tego miejsca, w którym zdumieni spotkali się. Ona – zdrowa i ładna dziewczyna z małej podwodzisławskiej wioski, Turzy Śląskiej, przypadkowo wkręcona w tryby życia gorzyckiego DPS-u. Uczyła się zawodu handlowca, ale tu znalazła pracę i pozostała. Dlaczego właśnie tu?- Dziwię się, że wielu moich znajomych nie może mnie zrozumieć. Ja ich nie chcę za to odrzucić. Byliby lepsi, gdyby przynajmniej umieli powstrzymać komentarze. Nie chcę, żeby to Grzesia bolało. Mnie też zresztą boli.Do Gorzyc Grzegorz przyjechał jesienią ubiegłego roku. Zdecydował o tym kolejny w jego życiu wypadek. Stąd owo poetyckie „Ciągle zaczynam od nowa”. Ale nie ma w tym melancholijnego nastroju wcześniejszych wierszy.Po skomplikowanej operacji kręgosłupa wrócił do całkowitej sprawności ruchowej. Zaliczył egzaminy kończące pierwszy semestr w Pomaturalnym Studium Medycznym w Zabrzu. Znów szykowały się wakacje, jak trzy lata temu, tylko że tym razem zimowe.28 stycznia 2000 roku był wietrznym dniem. Grzegorz podczas kąpieli zorientował się, że coś jest nie w porządku z przewodem odprowadzającym spaliny z piecyka gazowego. Wichura wdmuchiwała je do łazienki, czyniąc z niej komorę gazową. Wcześniej czytał o takich przypadkach w prasie. Gdy się zorientował, że łazienka kołuje mu przed oczami, resztkami sił wygramolił się z wanny i spróbował dojść do drzwi. Znów, jak w czerwcu 1997 roku, obudził się w szpitalu. Był sparaliżowany. Upadając, uszkodził i tak już mocno pokiereszowane w wypadku samochodowym kręgi szyjne. Po blisko dwóch latach izolacji w gliwickiej kamienicy trafił do Gorzyc. Tu ma komfortowe warunki życia, Dominikę, nowych przyjaciół. Za nim pozostał świat nieszczęśliwych wypadków, odejścia dziewczyny z czasu zdrowego ciała, wejścia w orbitę podróży ziemskiej na kołach wózka inwalidzkiego.- Mama nie porodziłaby sobie ze mną w domu – mówi. – Sama jest schorowana i nie dałaby rady zapewnić mi właściwej rehabilitacji. Zresztą tak naprawdę to ona nigdy nie podniosła się po śmierci ojca. Ja miałem jakoś zastąpić go w domu, ale wszystko się zmieniło.Czasem zastanawia się, czy źle nie wykorzystał okresu po pierwszym wyjściu z wózka inwalidzkiego. Może dobrze nie zrozumiał języka tamtych zdarzeń. To takie metafizyczne lęki. Nie ma jednak żalu do siebie, że za bardzo chciał skosztować nowego życia. Nic złego nie zrobił. Tylko dlaczego nie był mądrzejszy o to pierwsze doświadczenie – zastanawia się czasem. Sam nie wie, co miał innego wtedy robić. Ciszej żyć?Na ten rok plany ułożone. Może by skończyć zbieranie materiału do reportażu lub wywiadu-rzeki z Marią Dmowską, jedną z pensjonariuszek domu. Dzieli ich czasowa przepaść trzech pokoleń, łączy jakaś magiczna wspólnota strasznych przeżyć. Ona do dziś roztrząsa lekcję swojego uwikłania w wojnę i powstanie warszawskie, on historię ostatnich pięciu lat swojego życia. Poza zebraniem materiału do reportażu, chyba w październiku wreszcie otworzy się czas upragnionych studiów. Dyrektor gorzyckiego DPS-u obiecał samochód na dojazdy na uczelnię. No i Dominika... Może jeszcze w tym roku się pobiorą.Może, chyba... Tu inaczej przeżywa się czas. Niekiedy dokucza swym nadmiarem. Jest niepotrzebny, gdy przychodzą czarne myśli. Gdy jest go za dużo, trzeba przed nim uciekać w świat książki, Internetu, ku Dominice. Potem wszystko przechodzi. Po kolejnych zajęciach rehabilitacyjnych wraca nadzieja jazdy na japońskim motocyklu-ścigaczu, wyprawy alpejskiej.Przedwczoraj Grzegorz zobaczył świat z wysokości stojącego mężczyzny. Znów kilka minut samodzielnie stał na nogach.- Jednego dnia zrobię krok do przodu – komentuje to osiągnięcie. – U nóg urosną mi skrzydła.

Komentarze

Dodaj komentarz