Tynk wpada nam do wanny - pokazuje Krzysztof Koba
Tynk wpada nam do wanny - pokazuje Krzysztof Koba

Wilgoć i wszechobecny w każdym kącie mieszkania grzyb. Całości dopełniają sypiące się ściany, chwiejące się okna oraz stęchlizna, która od progu bije w nozdrza. W takich warunkach od lat mieszkają Anna i Krzysztof Kobowie z synem Łukaszem. – To odbija się na zdrowiu domowników, głównie syna, który bardzo często choruje – mówi Anna Koba. Łukasz, uczeń gimnazjum, często nie chodzi do szkoły właśnie z powodu łapanych infekcji. Za komunalne pokój, kuchnię i łazienkę Kobowie płacą czynsz w wysokości 250 zł miesięcznie. Sytuacja finansowa rodziny nie jest dobra. Dochód na jednego członka nie przekracza 350 zł miesięcznie. Małżonkowie nie ukrywają, że korzystają z pomocy społecznej, w tym m.in. odnośnie dopłaty do czynszu. – A i tak mieszkanie jest zadłużone – wyznaje pani Anna. Przy ul. Długosza mieszkają już 18 lat. – Dziesięć lat czekałam na mieszkanie. Przedtem tułaliśmy się po kwaterach prywatnych. W końcu dostałam przydział, ale w takim mieszkaniu nie da się normalnie żyć – stwierdza gospodyni. Mieszkanie nie ma gazu, zamiast centralnego ogrzewania są piece. Mury pękają, okna strach otworzyć. –Przy obiedzie trzeba patrzeć, żeby sufit nie wpadł do talerza. W łazience strach wejść do wanny, żeby nie dostać w głowę odpadającym tynkiem ze ściany czy sufitu. Już połowa tynku wpadła do wanny – pokazuje Krzysztof Koba. Wystarczy lekko przesunąć ręką po ścianie, a na podłogę opada zagrzybiony tynk. W przedpokoju nie tylko grzyb na ścianach, ale dziury w suficie, przez które widać sąsiada. – Kiedy zwróciliśmy się do ZGK, że w mieszkaniu jest wilgoć i grzyb, to usłyszeliśmy, że to nasza wina, bo nie wietrzymy. Ale jak mamy wietrzyć, jeśli okna i drzwi są w takim stanie, że nie można ich ani otworzyć, ani zamknąć. Poza tym tak pozakładali daszki i rynny, że jak jest deszcz, to woda spływa po murze, a potem przez dziurawe okna nam do mieszkania – pokazuje ślady na ścianie Krzysztof Koba.
Mieszkanie jest bardzo ciemne. Nawet w dzień, przy słonecznej pogodzie panuje w nim półmrok. Łukasz odrabia lekcje przy zapalonym świetle. Najgorzej jest zimą. Kobowie nie są w stanie nagrzać mieszkania piecem. –Siedzimy w pokoju, bo w kuchni się nie da. Wieje w niej jak na dworze, a na ścianach jest normalna ślizgawka. Czasem nawet wiszą sople lodu – mówią Kobowie. Od trzech lat w budynku nie ma drzwi wejściowych. Kiedy pada deszcz, cała woda wali na klatkę i prosto do mieszkania Kobów. Zimą zaś mają zaspy śniegu pod drzwiami. Klatka nie była chyba malowana od 25 lat, a schody na piętro są w takim stanie, że za chwilę ktoś razem z nimi wpadnie do piwnicy. Takie zgnite. Jak mówią małżonkowie, administrujący budynkiem ZGK za opłakany stan mieszkań wini lokatorów. – Powiedzieli nam, że kolejnych drzwi nie wstawią, bo to nasza wina, że zniknęły. Tak samo było z oknem na klatce. Nie wiem, czy to był remont, czy naprawa. Przyjechała ekipa z ZGK i zabiła okno płytą pilśniową – mówi Krzysztof Koba.
Dwa miesiące temu Kobowie wyremontowali pokój. – Bo już nie szło tak dalej żyć. Na malowanie dostaliśmy pieniądze z opieki. Na remont wyszły dwa worki cementu, worek wapna i farby. Mąż wszystko drapał, czyścił. Tyle że minął miesiąc, a na ścianie na nowo pojawił się grzyb i wilgoć. Meble odsunęliśmy trochę od ściany, bo boimy się, że nam się rozlecą – załamuje ręce Anna. Chciałaby się przenieść z rodziną do innego, przede wszystkim suchego mieszkania. – Napisałam pismo do Zakładu Gospodarki Komunalnej, ale okazało się, że mieszkanie nam się nie należy, bo mamy przekroczony metraż o 5 m kw. na osobę. Ale dłużej tak żyć się nie da – mówi.
Oskar Figura zamieszkały w kamienicy przy ul. Mikołowskiej też narzeka. Jego dom sąsiaduje od podwórza z kamienicą, w której mieszkają Kobowie. Pokazuje zewnętrzną ścianę kamienicy porośniętą mchem. – Wszystko przez te daszki. Woda spływa po ścianach i stąd ta wilgoć. W mieszkaniu wszystkie meble mam poprzestawiane na jedną ścianę, żeby nie pogniły od tej wilgoci. A w administracji traktują nas jak natrętów, po co by się do nich nie poszło – mówi Figura. Dodaje, że odkąd zamieszkał w tej kamienicy, to nie pamięta remontu, choć sklerozy nie ma.
Lokatorzy obydwu budynków zwracają uwagę na jeszcze jeden problem. Chodzi o instalację gazową, która z kamienicy przy Mikołowskiej biegnie do piwnicy budynku przy Długosza. – To dziadostwo jest tu od ponad 15 lat i nikogo nie interesuje. Instalacja jest niezabezpieczona, bez jakiejkolwiek konserwacji. W piwnicy u Kobów to na rurze jest parę ładnych kilo rdzy. To grozi wybuchem, ale pewnie zainteresują się tym, jak dojdzie do tragedii – denerwuje się Oskar Figura.



Jan Podleśny, dyrektor Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej w Rybniku: – Te budynki przejęliśmy po Hucie Silesia. Już wtedy nie były w najlepszym stanie. Dwa lata temu do klatki budynku na Długosza wstawiliśmy nowe drzwi. W niedługim czasie zostały wykopane. Skrzydło naprawiliśmy i ponownie wstawiliśmy. Potem ktoś je ukradł, a lokatorzy twierdzą, że nie wiedzą kto. Za zły stan mieszkań czy klatek całkowitej odpowiedzialności nie ponosi tylko administrator, ale również sami lokatorzy. Ci ludzie mieszkają w nich przecież od co najmniej kilkunastu lat i mieszkali już w momencie przejęcia przez nas tych budynków. Robiliśmy tam remonty i nadal je robimy. Dlatego nie można mówić o zaniedbaniach administratora. Jeśli jednak z mieszkaniem są jakieś problemy, jeśli ci państwo skarżą się na wilgoć czy grzyb, to powinni zgłosić się z tym do nas, a nie iść do gazety. A ludzie tego nie zgłaszają. W przyszłym tygodniu wybieramy się do tych budynków. Zostanie przeprowadzona wizja lokalna u państwa Kobów. Jeżeli natomiast chodzi o lokatora z kamienicy przy ul. Mikołowskiej, to proponowaliśmy temu panu zamianę mieszkania. M.in. po to, by mógł dostać dodatek mieszkaniowy. Jego mieszkanie jest za duże, żeby mógł taki dodatek otrzymać. Ale nie zgodził się na zamianę. W sumie po hucie przejęliśmy cztery budynki, które faktycznie nie prezentują się dobrze. Myślimy o remoncie, ale to stare wille i koszty remontu są bardzo duże. (MS)

Komentarze

Dodaj komentarz