Sławomir Zdrojewski, dyrektor Zakładów Techniki Komunalnej w Żorach, boi się przychodzić do pracy, bo nieraz musi zaczynać ją od szacowania szkód, jakie wyrządzili wandale. – Nie wiem, czemu niszczą, co popadnie. To chyba pytanie do psychiatry – stwierdza.
Jak dodaje, zjawisko wandalizmu w mieście narasta od pięciu lat, i to w sposób coraz bardziej dotkliwy. Przykłady można by mnożyć. Fontanna na rynku składa się z dwóch części, połączonych ciekiem wodnym, wzdłuż którego po obu stronach rosną begonie. Kwiaty są nagminnie tratowane, a podświetlenia fontanny (i nie tylko) niszczone. Chuliganom wystarczyła jedna noc do rozbicia wszystkich kwiatowych waz, które stały wzdłuż alejki w parku miejskim przy ul. Rybnickiej. Notorycznie dewastują przystanki komunikacji miejskiej, wyrywają zabetonowane ławki, i to pod okiem kamer monitoringu, niszczą urządzenia na placach zabaw, stwarzając zagrożenie dla dzieci, łamią i kradną paliki służące do podpierania drzewek czy krzewów, nie oszczędzają także oczywiście sadzonek.
To nie grzech?
– Rocznie tracimy ok. 15 tys. roślin ozdobnych. Tysiąc jest niszczonych, reszta kradziona. Wandale twierdzą o dziwo, że taka kradzież to nie grzech. Najgorzej jest na ulicy Dworcowej, gdzie nie można sadzić dużych drzew, a tylko małe, które łatwo padają łupem sprawców, w efekcie co roku musimy uzupełniać ubytki – żali się dyrektor Zdrojewski. Jak dodaje, kolejna plaga to kradzieże i niszczenie kratek ściekowych, zabezpieczających studzienki kanalizacyjne, a także dewastowanie bądź odwracanie lub przestawianie znaków drogowych, tymczasem takie działania można traktować w kategoriach zbrodni, bo stwarzają one śmiertelne niebezpieczeństwo. Do odkrytej studzienki może przecież wpaść nawet dorosły, nie mówiąc już o dziecku, i stracić życie, a manewry ze znakami mogą spowodować kraksę. – To cud, że na razie z tego powodu nie doszło do wypadku. Były jednak kolizje – zauważa.
Ostatnio, jak stwierdza, bardzo modne stało się podpalanie plastikowych dzwonów, czyli plastikowych pojemników do segregowania śmieci. Z dymem poszło ich już bodaj dziesięć. – To robienie na złość, bo tych kontenerów nie da się otworzyć. Do poprzednich można było dostać się bez problemów, więc chuligani wybierali z nich wszystko, co można było sprzedać, i mieli na denaturat – uważa szef komunalki. Do aktów wandalizmu najczęściej dochodzi na rynku, w parkach miejskim, Kleszczówka i Cegielnia, na skwerze Europejskim, na ul. Dworcowej, na placach zabaw w osiedlu Pawlikowskiego, a także na ul. Boryńskiej, w rejonie lokalu Ambasada i... komendy miejskiej policji.
Wielkie straty
– Z kolei na schodach w obrębie obiektów ośrodka pomocy społecznej nocami urzędują nie tylko wandale, bo stale znajdujemy tam zużyte strzykawki – wyjaśnia szef komunalki. Jak stwierdza, w tej sytuacji wszystkie urządzenia komunalne i obiekty małej architektury trzeba by przebudować na takie, których nie da się unicestwić, a to przecież niemożliwe. – Co gorsza, ludzie boją się reagować na tę plagę, choćby nawet byli świadkami wyładowywania agresji na ławce, lampie czy kwiatkach. Złoczyńcom przecież na ogół nikt nic nie zrobi, ponieważ kuleje egzekwowanie przepisów – ubolewa dyrektor Zdrojewski.
Jak dodaje, sprawę należy rozpatrywać w kategoriach moralnej, porządkowej i finansowej. Chodzi tu bowiem o niszczenie dobra wspólnego, które owocuje bałaganem i okradaniem społeczeństwa z tego, co ładne, pożyteczne i wygodne, poza tym odtworzenie tego wszystkiego kosztuje. – Na usuwanie skutków wandalizmu wydajemy rocznie aż około pół miliona zł, w dodatku wielu rzeczy nie da się już odbudować. Gdybyśmy nie musieli zmagać się z tą plagą, urządzilibyśmy wiele nowych skwerów, placów zabaw dla dzieci itd. Gdy pomyślę o tym wszystkim, ogarniają mnie złość, a nieraz i poczucie bezsilności. Dochodzi już do tego, że boimy się robić coś nowego i eleganckiego, bo dobrze wiemy, że efekty naszej pracy wkrótce zostaną zniweczone – dodaje dyrektor Zdrojewski.
Co wykryto
W kilku przypadkach udało się jednak wykryć sprawców. Dotyczyło to np. zniszczenia drzewek na alei Jana Pawła II i ul. Huloki, spalenia kontenera, zdewastowania przystanku czy podpalenia namiotu sztucznej ślizgawki przy ul. Folwareckiej (na szczęście pożar szybko ugaszono). Winowajcy dostali wyroki w zawieszeniu i nakaz odpracowania szkód m.in. w ZTK. – Oni powinni harować jak woły i chętnie byśmy ich przyjęli, bo roboty u nas nie brakuje. Mamy tu zresztą skazanych na roboty publiczne za różne czyny. Jeden z osądzonych wandali po odpracowaniu kary na jakiś czas zasilił nawet szeregi naszej załogi. Okazało się, że nie był to zły człowiek, ale widać wpadł w złe towarzystwo – podsumowuje szef komunalki.
Jak wyjaśnia aspirant Kamila Siedlarz, rzeczniczka żorskiej policji, karalne jest umyślne zniszczenie mienia wartości powyżej 250 zł, a także podżeganie do takiego czynu bądź pomocnictwo. Jeśli chodzi o statystykę zniszczeń, to obserwacje stróżów prawa pokrywają się z tym, co mówią w ZTK. Problem w tym, że ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego, a ponieważ zgłoszeń jest niewiele (kilka rocznie), to zdecydowana większość aktów wandalizmu pozostaje poza gestią działalności organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Jeśli bowiem nie wpływa wniosek o ściganie, to stróże prawa nie mają podstaw do wszczęcia postępowania. Krótko mówiąc, nie ma zgłoszenia, nie ma czynu. (eg-p)
Czy podłożem wandalizmu może być choroba psychiczna? Jak stwierdza Grzegorz Trepka, zastępca dyrektora ds. medycznych Państwowego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku, w takim przypadku można mówić nie tyle o zaburzeniach psychicznych, co charakterologicznych, które zaczynają się już w dzieciństwie i pogłębiają z wiekiem. – Dzieci bowiem uważnie obserwują swoich rodziców i naśladują ich postępowanie, a skoro widzą, że agresję i złość wyładowuje się, kopiąc np. i niszcząc meble, potem robią to samo na ulicy – podsumowuje. (eg-p)
Komentarze