20022505
20022505


Bez względu na wiek, urodę czy wykształcenie żyją w obrębie nieustannych zmagań z rodzinnym terrorem. Nie potrafią powiedzieć, co to jest normalny dom, czuły mąż, kochające dzieci, wspólna kolacja, tęsknota przy najkrótszej rozłące. Nigdy tego nie zaznały. Przeważnie już w domach rodzinnych coś było nie tak. Bo terror przekazywany jest genetycznie. Prawdopodobnie ich dzieci też będą kogoś w życiu maltretować lub będą maltretowane.– Gdy w ubiegłym roku przyszły tu po raz pierwszy, były przestraszone jak małe dzieci po raz pierwszy przyprowadzone do przedszkola – mówi Kasia, terapeutka z powiatowego centrum pomocy rodzinie. – Każda gdzieś słyszała lub czytała, że tu może się dla nich zacząć nowe życie. Nie dlatego nowe, że wszystko się zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale dlatego, że poznają sposoby obrony. Tu jest coś w rodzaju szkółki samoobrony. Grupa wsparcia prowadzi coś na kształt regularnego treningu. Jednego dnia przychodzą tu i mówią: Już nie przegrywam, albo: Zaczynam wygrywać.Najciężej Martynie. Troje małych dzieci, jedno niepełnosprawne i znikąd wsparcia. Terroryzowana przez całe życie matka stale jej powtarza, że taki jest los kobiety i nie ma się co obrażać na życie. „Wyszłaś za mąż, to cierp”. Martyna dopiero podczas spotkań terapeutycznych uświadomiła sobie, że po matce odziedziczyła konstrukcję ofiary, a wyszła za człowieka, w którego rodzinie terror należy do niemal naturalnych zachowań. Podczas pierwszych spotkań z terapeutkami nie dało się z niej wydobyć słowa. Nieustannie płakała. Od jakiegoś czasu zaczęła się trochę uśmiechać. Próbuje innym doradzać. Jest młoda i ładna.W ten czwartek spóźniła się. Miała już zostać w domu, bo dzieci pojechały z ojcem, a ona nie wie, o której wrócą. Ale musiała przyjechać, żeby się poradzić w grupie. Odkąd wysądziła alimenty i oddała sprawę o znęcanie do sądu, ma trochę spokoju. Nie boi się permanentnego napięcia, bo dom został podzielony na dwa terytoria ze wspólną kuchnią. I w tym właśnie sęk. Ona zmywa po sobie i dzieciach, on układa brudy na stos. Po pięciu tygodniach z fermentujących resztek jedzenia unosi się nieznośny smród, a po domu rozłazi się robactwo. Uwagi nie skutkują. Pracownik socjalny spisał protokół i tyle z tego pożytku. Przyjechała poradzić się w grupie, co robić.– Nie dotykaj tego, nawet gdyby wyszły węże – radzą jej. – Dotkniesz jednej jego łyżeczki i przegrałaś. O to chodzi, żebyś mu umyła jego szklankę – i już po tobie.Martyna nie jest pewna, czy tak jest dobrze. Stawia argument zdrowia dzieci. Poza tym on ostatnio używa ich jako narzędzi rozgrywki. Zabiera na dłuższe wyjazdy, a wraca tak późno, żeby pierwszoklasistka Zuzia nie mogła już odrobić zadania domowego. Rano płacz i histeria, bo w zeszytach pusto, a pani ostatnio powiedziała przy całej klasie, że już nie będzie jej na zdjęciu najlepszych uczniów i nie pojedzie na wycieczkę dla prymusów. A po pierwszym semestrze były same laury. Co z tym wszystkim robić?– Talerze wypier... przez okno, a z dzieckiem przysiądź – radzi Iwona. – Idź do sądu, powiedz, że ojciec gra dziećmi.Iwona mówi tak od niedawna. Wcześniej plątała się między zakładami psychiatrycznymi a prochami uspokajającymi. Obsesja samobójstwa. Teraz jej łatwiej. Lekarka trafiła w jej punkt odbicia. Uświadomiła jej, że ma się pozbyć zbędnej łagodności i ustępliwości. Nauczyła się mówić prosto w oczy i bez ogródek. Wcześniej nie rozumiała pojęć „cynizm” i „ironia”. Teraz mogłaby o tym pisać książki.– Najgorsze, że w takich rodzinach jak nasze i dzieci nasiąkają tym złem – mówi. – Zauważyłam to u siebie. Są chłodne, egoistyczne, bez skrupułów potrafią żerować na innych. Gdzie miały widzieć coś lepszego? Przemocą można się zarazić.Ona sama od dziecka chowała się w atmosferze pijackich burd i rodzinnej przemocy seksualnej. Nie wie, czy umiałaby kogoś pokochać. Czasem to słowo wydaje się jej niezrozumiałe i kiczowate. W każdym razie najlepiej wie, jak skutecznym lekarstwem w jej sytuacji jest cynizm. Ale to jest wyższa szkoła jazdy. Gdy codziennie trzeba się było bać mężowskich ciosów, o luksusie cynizmu nie mogło być mowy. Myślało się tylko o tym, że za chwilę świat runie na głowę. Obronną tarczę podał jej ktoś dopiero teraz, gdy obwarowanej paragrafami umowy o nietykalności pilnuje sąd. Jedno tknięcie, a następne śniadanie za kratami. Dopiero taki układ uzmysławia skuteczność działania cynizmu.Marta też przekonała się, jak w sytuacji utrwalonego modelu terroru rodzinnego działa bicz słowa „sąd”. Ostatnio Krystian znów zamachnął się, gdy mu powiedziała, żeby sobie sam zrobił kolację. Wie, gdzie jest lodówka. Choć był pod muchą, gdy lodowato spojrzała mu w oczy, powstrzymał rękę. Naprężył się, wyrżnął pięścią w futrynę, syknął jak gad, jednak zdołał się opanować. Pewnie przypomniał sobie srogą przestrogę sędzi: Jedno tknięcie, a następne śniadanie za kratami.Marta histerycznie się cieszy. Wszystko jest inaczej. Chce z nią iść na spacer. Dzwonił do sanatorium i płakał: Przyjedź wcześniej, nie zostawaj do końca. To wszystko już przeszło.Nic nie pamięta, gdy pokazuje mu kopie obdukcji lekarskich. Ta – gdy ją obmacywał przy synu, a ona się broniła. Pobił do nieprzytomności. Ta z dnia, gdy go spytała, gdzie był poprzedniej nocy. Inna po uderzeniu łopatką do węgla. Ale teraz ma już być inaczej.Wszystkie kiwaniem głowy przytakują ze zrozumieniem. Tylko Iwona kiwa przecząco.– Nie, nie – powtarza. – Ta gra jest tylko przerywnikiem. To się nigdy nie kończy. To jest jak wieczysty ogień piekielny.Może dlatego tak mówi wszystkim, gdyż jest od swojego męża uzależniona ekonomicznie. Inne pracują, szykują się do rozwodów, separacji. Ona wie, że bez względu na wszystko musi przy swoim pozostać. Na pracę już za późno. Dlatego brutalnie mówi Marcie o grze pozorów. Może jej trochę zazdrości. U niej coś się zmieniło i ma pracę. Teoria pętli nawrotów – tak psycholodzy określają różne stadia przemocy rodzinnej. Terror najpierw powoli narasta, dochodzi do paroksyzmu, potem jest nieco lepiej, następuje „miesiąc miodowy”, a po nim wszystko od nowa. Iwona żyje w tym od dzieciństwa, a w małżeństwie od ćwierć wieku.– Uważaj, żeby to nie był miesiąc miodowy – przestrzega Martę. – Bo mamy nową, co sobie pomyślała, że z tego piekła wychodzi się jak z różyczki. Parę pryszczyków, ciepła kołderka i za tydzień po wszystkim.A nowa od dłuższego czasu niecierpliwie czeka na swój czas w tym mityngu. Maria. Drobna, czarne oczy, chorobliwie blada cera. Życiorys ma taki, jak wszystkie przy tym stole. Wieczny zapach pijaka, terror psychiczny, regularnie powtarzające się pobicia, nieustanne poniżanie w czterech ścianach domu, przy krewnych, przy sąsiadach, przy dzieciach. Cierpi podwójnie, gdyż one też są katowane. Ostatnio ośmioletni Tosiek zebrał rano lanie, bo przed wyjściem do szkoły nie dał pijanemu tatusiowi buzi.– Wychowujesz ich k... na bandytów – wrzeszczał rozsierdzony przez całą noc spijaną gdzieś siwuchą. – A gdzie „dzień dobry”, gdzie „proszę”, „przepraszam”. To tak się wychowuje moje dzieci? Choć no Tosiek, pokaż, jak się tatusiowi daje buzi.Maria krzyczy, jakby przed reżyserem powtarzała rolę teatralną. Mimowolnie śmieje się i płacze. Mówią jej, żeby sobie odpoczęła albo się wypłakała. Ale ona jakby ich nie słyszała, patrzy przed siebie szklanym wzrokiem i dalej krzyczy: Nie, nie będę dzisiaj płakała, już nie mam łez.Przed wyjściem zrzucają na stół po dwa złote. To na kawę, herbatę i ciastka. Tak się lepiej rozmawia. Spotkają się znów za tydzień, w czwartek o szesnastej. Ma przyjść nowa. Za pierwszym razem będzie się podobnie zachowywać jak Maria. Tak jest zawsze. Może kiedyś dojdzie do wprawy Iwony. Może spotka ją los Marty. Tylko co dalej będzie z Martyną? Ma jeszcze takie małe dzieci. Ale już nauczyła się trochę uśmiechać. Ona tu była pierwsza.

Komentarze

Dodaj komentarz