Marek Szołtysek był w strachu, ale poradził sobie znakomicie. Zdjęcie: zbiory rodzinne
Marek Szołtysek był w strachu, ale poradził sobie znakomicie. Zdjęcie: zbiory rodzinne

Dobrze znany naszym Czytelnikom Marek Szołtysek, autor popularnych książek o Śląsku i Ślązakach, wystąpił w głośnym, charytatywnym przedstawieniu „O Śnieżce i siedmiu krasnoludkach”. Nie bacząc na słuszną posturę rybniczanina, obsadzono go w roli krasnoludka Gburka, który, już za sprawą samego Szołtyska, mówił gwarą, co było największym odstępstwem od disneyowskiego pierwowzoru sztuki.
Spektakl miał gwiazdorską obsadę, choć większość występujących w nim osób wcześniej miała niewiele wspólnego ze sceną teatralną. Dość powiedzieć, że w postaci pozostałych krasnali wcielili się m.in. były premier Jerzy Buzek (Śpioszek), prof. Tadeusz Sławek (Mędrek) czy Artur Rojek (Gapcio) z zespołu Myslovitz. Kazimierz Kutz zagrał króla, a Kamil Durczok lustro. W roli Śnieżki wystąpiła Magdalena Kumorek, bo, jak mówi Szołtysek, nie można było znaleźć znanej i popularnej Ślązaczki w wieku właściwym dla księżniczek. Inicjatorem całego przedsięwzięcia, które miało na celu zdobycie funduszy dla hospicjum Cordis w Mysłowicach, była senator Krystyna Bochenek.

W ostatniej chwili
Autorem scenariusza jest Magdalena Piekorz z Chorzowa, która napisała wierszowane dialogi. Szołtysek pierwszego e-maila w tej sprawie dostał w październiku, a próby zaczęły się stosunkowo późno, bo w końcu listopada. Rybniczanin nie chciał być tylko jednym z siedmiu krasnoludków i postanowił zrobić coś, by zostać zauważonym w tym doborowym towarzystwie. – Zaproponowałem, że swoje kwestie powiem w gwarze śląskiej. Nie wszyscy ten pomysł uznali za genialny, ale w końcu dano mi wolną rękę. Przesłałem pani reżyser moje tłumaczenie swojej roli i tekst został przyjęty. Przyznam szczerze, że sam miałem kłopoty, żeby się go nauczyć, bo było to kilkanaście krótkich odzywek i największym problemem było zapamiętanie ich kolejności – opowiada sceniczny Gburek.
W swoich programach o historii Śląska realizowanych z Telewizją Katowice wcielał się już w postaci cesarzy, zbójników, rycerzy, a nawet pogromcy dinozaurów, ale w roli krasnoludka wystąpił pierwszy raz w życiu. Trzecia próba, w której wziął udział, trwała właściwie cały dzień, odbyła się w przededniu spektaklu i skończyła o pierwszej w nocy. Przyznaje, że najbardziej męczące było dla niego uzgadnianie terminów kolejnych prób, odpowiadanie na e-maile i odbieranie dziesiątek telefonów, a także same dojazdy. Kostiumy uszyto według wymiarów podanych przez samych aktorów z elastycznej tkaniny, co dawało niezbędny margines bezpieczeństwa. Jedno nie ulega wątpliwości: od czasu premiery w garderobie chorzowskiego Teatru Rozrywki znajduje się największy kostium krasnoludka w tej części Europy.

Nie wyłożyć się
– Chodziło w końcu o to, żeby się nie wyłożyć z tekstem. Mnie się udało, a nawet dwukrotnie uratowałem sytuację. Ktoś zwyczajnie zapomniał tekstu, więc wcześniej rozpocząłem swoją kwestię. Oczywiście zabrakło kilku zdań, ale publiczność na pewno niczego nie zauważyła – opowiada Szołtysek. Aktorzy amatorzy w niedzielę, 9 grudnia, zagrali dwa przedstawienia dla kompletów publiczności. Po drugim odbyła się jeszcze aukcja przedmiotów związanych z tym wyjątkowym spektaklem. Zlicytowano m.in. afisze z autografami wszystkich aktorów i oryginał wydruku scenariusza sztuki. Krasnoludki wystawiały na sprzedaż figurki krasnali ze swoimi autografami. Krasnal Szołtyska był ostatnim przedmiotem licytowanym w czasie tej aukcji, co było dla niego mało komfortowym rozwiązaniem.
W owej chwili ci, którzy zamierzali przeznaczyć pieniądze na zbożny cel, już je przecież wydali. – Byłem trochę wystraszony, że narobię sobie gańby i sprzedam tego krasnala za marne grosze. Myślałem nawet o tym, że jak licytacja słabo pójdzie, to sam go wykupię, żeby to jakoś honorowo zakończyć. W czasie licytacji zaapelowałem do sumień Ślązaków, mówiąc, że to będzie wielka gańba, jak się okaże, że Durczok z telewizji sprzedał swoje lustro za 10 tys., a Ślązok Szołtysek swego krasnala tylko za 500 zł. No i udało się, sprzedałem swoją figurkę za równe 10 tys. zł, co nawet dla mnie było szokiem. To chyba jeden z moich większych sukcesów, zwłaszcza że pozwoli hospicjum na zakup kolejnego specjalistycznego łóżka z oprzyrządowaniem zapobiegającym powstawaniu odleżyn – cieszy się Marek Szołtysek.



Na razie nic nie słychać o planach zagrania kolejnych przedstawień. Zebranie po raz kolejny tylu znanych, ale i zalatanych osób będzie bardzo trudne. Sam Szołtysek podkreśla, że niezwykłość dwóch grudniowych spektakli polegała m.in. na tym, że były to dwa jedyne takie przedstawienia. Ich organizatorzy zebrali cenne doświadczenia. Bilety rozeszły się jak świeże bułeczki i dziś wiadomo już, że gdyby Kumorek, Buzek, Durczok czy Szołtysek zagrali np. w Spodku, to takie przedsięwzięcie na pewno nie skończyłoby się klapą. (WaT)

Komentarze

Dodaj komentarz