Podczas procesu wyszło na jaw, że źle działo się i w innych sklepach sieci
Podczas procesu wyszło na jaw, że źle działo się i w innych sklepach sieci

Kasjerki nazywano też złodziejkami, pijaczkami i starymi torbami.
W wodzisławskim wydziale karnym Sądu Okręgowego w Gliwicach zapadł ostateczny wyrok w głośnej sprawie dwóch byłych kierowniczek sklepów działających przy ul. Zebrzydowickiej (w domu handlowym Domus) i przy ul. Marii Skłodowskiej-Curie. Akt oskarżenia w tej sprawie sformułowano w końcu czerwca 2003 roku. Pierwszy wyrok zapadł w rybnickim sądzie grodzkim w kwietniu 2004 roku. Obrońca obu oskarżonych wniósł apelację, a w październiku wodzisławski sąd ją uwzględnił, więc uchylił wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania w rybnickim sądzie rejonowym. Ponowny proces zaczął się w marcu 2005 roku, a w maju 2007 roku inny skład sędziowski skazał obie kobiety za znęcanie się nad podwładnymi, choć nie do końca zgodził się z zarzutami prokuratury i zmienił opis niektórych czynów.

Sytuacja nadzwyczajna
Nie uznał np. za znęcanie zmuszania jednej z podwładnych do czyszczenia toalety, a innej do ciągnięcia na wózku zwanym paleciakiem towarów o wadze przekraczającej nie tylko normy BHP, ale również możliwości fizyczne pracownicy. Z jednej strony sąd uznał, że ściąganie do sklepu kobiety mającej dzień wolny, by pomogła w rozładowaniu tira, wynikało z sytuacji nadzwyczajnej, a z drugiej przyznał, że przyczyną była zbyt mała liczba pracowników. Monika S. (33 lata) dostała karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata, zaś Bożena F. (34 lata) 10 miesięcy w zawieszeniu na dwa lata. Sąd wymierzył też obu grzywny i zakazał im zajmowania stanowisk kierowniczych związanych z nadzorowaniem pracy innych osób. Dodatkowo zobowiązał je do przeproszenia na piśmie czterech pokrzywdzonych. Tym razem apelację wniosły i obrońca oskarżonych, i prokuratura. Ta ostatnia uznała, że po pierwsze: sąd, nie uznając za znęcanie wielu zachowań opisanych w akcie oskarżenia, obraził przepisy prawa materialnego. Chodziło tu m.in. o zmuszanie podwładnych do kupowania przeterminowanych towarów czy zabronienie jednej z pokrzywdzonych korzystania z toalety. Zdaniem prokuratury zasądzone kary były też zbyt łagodne i niewspółmierne do wagi popełnionych czynów i ich dolegliwości psychicznej dla pokrzywdzonych. Sąd w Wodzisławiu oddalił jednak obie apelacje, co oznacza utrzymanie w mocy wyroku sądu rejonowego.

Osobny problem
W uzasadnieniu zaznaczono, że pracownice Biedronki zostawały po godzinach czy przychodziły w dni wolne, by wykonać prace, z którymi nie były w stanie uporać się w czasie etatowych godzin, by np. umyć podłogi czy rozładować towar, a to najlepszy dowód, że w sklepie zatrudnionych było zbyt mało osób, by mógł on funkcjonować na normalnych zasadach. „Niewątpliwie w sklepie tym dochodziło do naruszania przepisów o czasie pracy i o prawie pracowników do wynagradzania za rzeczywisty czas pracy – czytamy w uzasadnieniu, w którym zaznaczono, że podobnie było w innych sklepach sieci Biedronka. Kwestia ewidencjonowania nadgodzin to osobny problem. Tu pokrzywdzone domagają się wypłaty w sądzie pracy. Tam po pierwszym wyroku i apelacjach drugi proces wydaje się zmierzać ku końcowi.
Podstawowym problemem jest jednak niemożność wykazania, ile było tych nadgodzin. Same pokrzywdzone przyznają bowiem, że fałszowały stosowną dokumentację na polecenie kierownika rejonu czy okręgu, który obawiał się o wyniki finansowe sklepu. Teraz Monika S. i Bożena F. zostały skazane na kary pozbawienia wolności, grzywny oraz zakaz zajmowania na dwa lata stanowisk wiążących się z nadzorowaniem pracy innych osób. Co ciekawe, sąd nie uznał za znęcanie się wydania podwładnym polecenia wyczyszczenia podłogi przy użyciu szczoteczki do zębów. „Nie wynikało ono z chęci ich poniżenia, ale było wynikiem uznania takich szczoteczek, z uwagi na ich niewielkie rozmiary, za skuteczny środek do usunięcia trudno usuwalnych bądź trudno dostępnych zanieczyszczeń” – czytamy w uzasadnieniu wyroku. Za znęcanie się sąd uznał za to m.in. używanie wobec podwładnych słów wulgarnych i obelżywych, rzucanie w nie nieświeżym towarem czy wyrzucanie zawartości popielniczek do ich garderoby.



Na kanwie tej sprawy karnej rybnicka prokuratura wytoczyła proces cywilny dwóm oskarżonym, a także firmie Jeronimo Martins, żądając wypłacenia zadośćuczynienia czterem poszkodowanym. Przewód toczy się od ponad dwóch lat, ale nie wiadomo, kiedy zapadnie wyrok. W październiku ubiegłego roku, w ramach tzw. pomocy prawnej, rybnicki prokurator Aleksander Żukowski przesłuchał jedynego Polaka wchodzącego wtedy w skład zarządu Jeronimo Martins. Przesłuchanie odbyło się w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Śródmieścia. (WaT)

Komentarze

Dodaj komentarz