Kierowcy odbierający węgiel na książeczki narzekają, że w ich przypadku system awizowanej sprzedaży po prostu się nie sprawdza
Kierowcy odbierający węgiel na książeczki narzekają, że w ich przypadku system awizowanej sprzedaży po prostu się nie sprawdza

Inni kierowcy ciężarówek zauważają, że nie ma wielkich kolejek, bo i nie ma prawdziwej zimy: – Ciekawe, co by się tu działo, gdyby tak w całej Polsce ścisnęły 15-stopniowe mrozy?
System awizowanej sprzedaży węgla sprawdza się najwyraźniej, ale tylko w przypadku dużych ciężarówek. Z zupełnie innymi kłopotami borykają się właściciele mniejszych wozów, którzy kupują i dostarczają opał pojedynczym klientom.
– Ci, którzy kupili ekologiczne piece z podajnikiem i muszą palić ekogroszkiem, są ugotowani. Klienci dzwonią do mnie i płaczą, że nie mają czym palić, a nie mogą się dodzwonić w sprawie awizacji, bo wiecznie jest tam zajęty telefon. Mogą sobie kupić taki węgiel u dilerów, ale ci kasują dużo więcej. Gdy przed rokiem wszystko załatwiało się jeszcze w kopalni Chwałowice, to jakoś to działało. Tworzyli tam też listę rezerwową i jak widzieli, że im węgla zostanie, to sami dzwonili, żeby przyjechać. A teraz, odkąd przeniesiono wszystko do kopalni Jankowice, to istny cyrk na kółkach, a nas, właścicieli mniejszych ciężarówek, umawiają tylko na piątki – denerwuje się kierowca z Jejkowic, który węgiel wozi od 16 lat. Na swoją ciężarówkę zabiera jednorazowo pięć ton opału.
Jeszcze większe zdenerwowanie panuje wśród kierowców, którzy odbierają węgiel na książeczki, w ramach deputatu. Stoją oni w osobnej kolejce.
– To woła o pomstę do nieba. Przez tę awizację tylko nabijają komuś pieniądze naszym kosztem. Jak dzwonię z komórki, to za każdym razem tracę 15-17 zł – tyle trwa spisywanie wszystkich tych dokumentów. Nikt nie myśli o małych odbiorcach, którzy mieszkają tu na miejscu i chcą ogrzać dom. Oni nie biorą po dziesięć, piętnaście ton, ale po dwie, trzy. Jak przeznaczają po 200 ton groszku do załadunku na duże auta, które jadą w Polskę, to niech zostawią ze 100 ton dla tych małych, prywatnych odbiorców – mówią kierowcy.
– Jak w budynku mieszka dwóch, trzech emerytów górników i chciałbym im przywieźć węgiel za jednym kursem, np. od razu 10 ton, to pani w biurze oświadcza mi, że dostanę 8 ton, a resztę będę musiał odebrać innym razem. Kto mi zapłaci za ten dodatkowy kurs? Kto to w ogóle wymyślił? To wszystko jakieś pokręcone. Żebym nie mógł wybrać za jednym razem deputatu dla dwóch, trzech osób. A oni mi mówią, że jeden telefon – jedna awizacja. Ostatnio dzwoniłem tam cholera od siódmej, to dodzwoniłem się o jedenastej i jeszcze zaawizowali mi tylko jedną książeczkę. Co mamy mówić tym ludziom, którzy przychodzą z książeczkami i chcą, żeby im przywieźć węgiel za dzień lub dwa, bo nie mają już czym palić? Powiem: poczekajcie tydzień może dwa, aż w końcu się dodzwonię? – wścieka się Andrzej z Jastrzębia.
Kierowcy są zbulwersowani, że węglem z kopalń handlują dilerzy. Ich zdaniem nawet książeczki na węgiel od górników czy emerytów powinna skupować kopalnia, a nie handlarze, którzy na tym dobrze zarabiają.
– Niech pan patrzy, ile mają na placu mułu i groszku, a niech pan spróbuje go kupić, to się pan dowie, że nie mają towaru. To jest wszystko chore... Namawiali ludzi, by przeszli na ekologiczne piece na ekogroszek, a jak ostatnio zapytałem o groszek, to mi powiedzieli, że wcześniej niż latem go nie dostanę. Podobnie wygląda sytuacja z miałem 25. Nic nie awizują, bo niby nie ma, a tu jest kupa, na której jest dobrych 150 ton. Ludziom wciskają kit. Chodzi chyba o to, by doprowadzić te kopalnie do upadłości. Gdyby nie było dotacji z budżetu, szanowaliby każdą złotówkę i dbali o klientów. Zamiast sprzedawać węgiel, wolą brać pieniądze z budżetu państwa. Też bym tak chciał – mówi Ryszard, kierowca z Żor.

Komentarze

Dodaj komentarz