Była kierowniczka sklepu Biedronka przy ul. Skłodowskiej-Curie w Rybniku oraz jej zastępczyni walczą przed sądem o wypłatę pieniędzy za przepracowane nadgodziny. Właśnie wygrały drugą rundę.
16 stycznia i 4 lutego w Wydziale Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Rejonowego w Rybniku zapadły wyroki nakazujące byłemu pracodawcy (spółce Jeronimo Martins, właścicielowi sieci Biedronka) wypłatę zaległych kwot za nadgodziny. Na rzecz byłej kierowniczki, pani Urszuli, zasądzono ponad 16 tys. zł, na rzecz jej zastępczyni, pani Eugenii, 9,2 tys. zł. Wyroki nie są prawomocne. Obie kobiety pracowały w tym sklepie, którego poprzednia kierowniczka znęcała się nad swymi podwładnymi. Sprawa ta znalazła również finał przed obliczem Temidy, o czym informowaliśmy. Po odejściu z Biedronki wspomniane panie zdecydowały się dochodzić należności w sądzie. Oba procesy toczyły się praktycznie równolegle.
Wcześniej i dłużej
– By przy zbyt małej obsadzie kadrowej sklep mógł funkcjonować, panie pracowały dużo więcej, niż wynikałoby to z umowy. Przychodziły wcześniej i zostawały dłużej. Pracowały też w dni, które powinny mieć wolne. Zgłaszały potrzebę zatrudnienia dodatkowych osób, ale pracodawca pozostawał na to głuchy, żądał natomiast dobrych wyników finansowych – opowiada prokurator Aleksander Żukowski. Zlecano im pracę po godzinach, ale zapłacono tylko w części. Kobiety same wyrachowały, ile im się należy. Pani Urszula w jednym z pism w październiku 2005 roku wyliczyła, że chodzi o 25499 zł. Po udostępnieniu przez pracodawcę dokumentacji kwota wzrosła do ok. 48 tys. zł. Powódki reprezentował ten sam adwokat, ale we wrześniu 2005 roku prokuratura włączyła się do sprawy, gdyż chodziło o sklep, w którym wcześniej miała do czynienia z mobbingiem i znęcaniem się nad podwładnymi.
– Zdecydowaliśmy się na udział w tym postępowaniu, bo wiedzieliśmy, że firma Jeronimo Martins w sposób rażący nie przestrzega przepisów prawa pracy – dodaje Aleksander Żukowski. W sądzie zeznania osób nadal zatrudnionych w Biedronce i tych, które awansowały, różniły się znacznie od tego, co opowiadali byli pracownicy. Biegły stwierdził, że powódce należała się jeszcze większa kwota od tej, którą sama sobie wyliczyła. 29 listopada 2006 roku sąd oddalił powództwa pani Urszuli i jej zastępczyni. W styczniu 2007 zarówno prokuratura, jak i adwokat złożyli apelacje w Sądzie Okręgowym w Gliwicach, który uchylił wyrok, przekazując sprawy do ponownego rozpatrzenia. Wyrok wieńczący drugi proces kierowniczki zapadł w rybnickim sądzie 16 stycznia tego roku. Sąd zasądził na rzecz powódki 16364 zł oraz zwrot kosztów związanych z zaangażowaniem adwokata. 4 lutego ogłoszono wyrok w sprawie zastępczyni kierowniczki, której sąd przyznał 9,2 tys. zł.
Bez ugody
Jak mówi prokurator Żukowski, sąd przyjął, że pani Urszula pracowała codziennie o dwie godziny więcej, niż wykazywała to nierzetelnie prowadzona ewidencja, a nawet fałszowana na polecenie np. kierowników rejonu. Ostatecznie przyznał pani Urszuli nadgodzinowe honorarium za część miesięcy 2002 roku, marzec i kwiecień roku 2003 oraz styczeń, październik, listopad i grudzień roku 2004. W trakcie procesu sąd kilkakrotnie wskazywał na możliwość zawarcia ugody, ale do porozumienia nie doszło.
Ugodami, opiewającymi jednak na znacznie mniejsze kwoty, zakończyło się wiele spraw o nadgodziny w sklepach Biedronka, które toczyły się w latach 2002-2005. Prokurator Żukowski zauważa, że wiele osób mogłoby zabiegać o wypłatę zaległych pieniędzy za nadgodziny, ale po odejściu z sieci często nie chcą mieć już one nic do czynienia z tym pracodawcą. (WaT)
Komentarze