Zbigniew Jurecki złowił tego szczupaka w Jeziorze Goczałkowickim. Zdjęcie: zbiory rodzinne
Zbigniew Jurecki złowił tego szczupaka w Jeziorze Goczałkowickim. Zdjęcie: zbiory rodzinne

Zbigniew Jurecki, 52-letni żorzanin, należy do nielicznych wędkarzy, którzy łowią w morzu. Już pierwsza jego wyprawa zakończyła się sukcesem. Debiutant złowił w Bałtyku największego dorsza, zostawiając w pokonanym polu wielu wilków morskich.
– Złapałem go na pilkera, ołowianą przynętę. Miał 65 cm długości. W nagrodę otrzymałem drewnianą rzeźbę dorsza na postumencie – opowiada. Z zawodu jest kierowcą autobusu. Za kółkiem spędził już 35 lat. Ale zawsze lubił zwierzęta. Najpierw hodował papugi w wolierach na podwórku. Wędkarstwem zaraził go świętej już dziś pamięci teść Czesław. – Był znakomitym nauczycielem. Wpoił mi, że wędkarstwo ma być przyjemnością, a nie sposobem zdobywania mięsa – wspomina pan Zbigniew. Od lat prowadzi z żoną sklep wędkarski. Wyspecjalizował się w łapaniu ogromnych karpi. Nauczył go tego Krzysztof Lamla, wicemistrz Polski w łowieniu tych ryb na wędkę.

Przygoda na krze
Wędkarstwo wciągnęło całą rodzinę. Jureccy przeżyli mnóstwo przygód. – Kiedyś w marcu wędkowałem z teściem i bratem w przeręblu na środku Jeziora Żywieckiego. Wieczorem stwierdziliśmy, że płyniemy na ogromnej krze, która oderwała się od lodu. Na ląd musiało nas ściągać siedem zastępów strażaków. Innym razem rozbiliśmy namiot w Brzegu nad Nysą. Chcieliśmy powędkować. Nagle nadciągnęła trąba powietrzna, łamała drzewa jak zapałki. Z namiotu niewiele zostało – wspomina pan Zbigniew. Dwa lata temu nadarzyła się okazja wypłynięcia na Bałtyk. Skrzyknęło się 17 wędkarzy. Pojechali do Jastarni. Tam już czekał kuter do sportowego wędkowania. Za wszystkie złowione dorsze od razu brał się kucharz, który gotował zupy i inne przysmaki.
Pan Zbigniew jednak zbytnio się nie uraczył, bo ledwo kuter wypłynął na szerokie wody, dostał choroby morskiej. – Nie pomogły tabletki. Miałem torsje. Odbiłem to sobie, łapiąc największego dorsza i zdobywając nagrodę – tłumaczy pan Zbyszek. Kolejny rejs nie doszedł do skutku, bo kiedy żorzanie dotarli do Jastarni, załamała się pogoda. W tym czasie na jeziorach mazurskich szalał pamiętny biały szkwał. Szyper odmówił wyjścia w morze. – Pojechaliśmy do Władysławowa. Ponieważ nie wynajęliśmy kutra, zostało nam sporo kasy. Kupiliśmy za nią mnóstwo wędzonych ryb – wspomina żorzanin.

Przygoda w fiordach
Ogromną frajdą okazało się wędkowanie w szwedzkich fiordach. Jurecki był tam dwukrotnie, pierwszy raz z żoną Anną. Pojechali we wrześniu, bo wtedy ryby biorą najlepiej. Nad morzem wynajęli domek. – Nigdy nie złapałem metrowego szczupaka, choć byłem blisko, właśnie tam, w Szwecji. Poczułem na kiju dużą rybę. Miała co najmniej metr długości. Chciałem przyprowadzić ją do brzegu, byłem już pewny sukcesu. Nagle olbrzym zerwał się z wędki. Długo nie mogłem przeboleć porażki. Nigdy dotąd nie paliłem papierosów. Ale wtedy ze zdenerwowania kupiłem marlboro. Kopciłem cztery lata, zanim nie rzuciłem nałogu. Drogo kosztowała mnie ta ryba. Śniła mi się po nocach – relacjonuje żorzanin. Największy szczupak miał 98 cm. Złowił go w Jeziorze Goczałkowickim. – Jeszcze złapiesz metrowego szczupaka – pociesza męża żona. Pięcioletni wnuk Maksymilian też już wędkuje. Ostatnio złowił ładnego lina. W kwietniu, jak tylko poprawi się aura, Jureccy wypłyną łódką na stawy pod Raciborzem. Całe weekendy będą spędzali na wodzie. Często pływa z nimi pupilka rodziny, szorstkowłosa jamniczka Fryga. W maju pan Zbyszek znów wybiera się na Bałtyk.



Anna Jurecka szykuje w każdą sobotę wielkanocną śledzie pod pierzynką. Są podobno przepyszne. Pierwsza warstwa to pokrojone w kostkę cztery płaty śledzi. Kolejna dwa-trzy utarte ziemniaki, posmarowane majonezem, następna dwa-trzy utarte buraczki, a następne majonez, cebulka i znów majonez. Górę pospać trzema utartymi jajkami na twardo. Przyprawić pieprzem i solą. Podawać w przezroczystych salaterkach, bo tak ponoć danie smakuje najlepiej. (IrS)

Komentarze

Dodaj komentarz