– Gdy zapadają ciemności, policja i służby ratunkowe przerywają poszukiwania osób zaginionych, a tu ludzie chcą, byśmy łapali psa, który może być agresywny – dziwi się Piotr Plucik, szef schroniska. Jak dodaje, jest tu jeszcze inna sprawa: złych doświadczeń, jakie jego pracownicy wynieśli z interwencji w Boguszowicach Osiedlu i Niewiadomiu. Jechali tam na czyjeś wezwanie, by złapać wałęsającego się psa, a spotykali się z agresją mieszkańców. – O obrzucaniu nas błotem i przekleństwach nie będę już wspominał. Moim pracownikom grożono nawet pobiciem. Na szczęście skończyło się na kopnięciu w nasz samochód – opowiada Piotr Plucik. Dlatego często warunkiem wyjazdu psiego patrolu do Boguszowic czy Niewiadomia jest asysta strażników miejskich bądź policjantów.
– Wiem, że nie można generalizować, ale jeśli podejrzewam, że znów możemy mieć kłopoty, stawiam sprawę jasno: jedziemy z ochroną albo wcale. Inna sprawa, że w przypadku tych dwóch dzielnic nasze wyjazdy zwykle kończą się niepowodzeniem. Najwięcej problemów mamy nie ze zwierzętami, tylko z ludźmi. Najczęściej okazuje się bowiem, że pies, biegający samopas, ma właściciela. Nieraz już ktoś dzwonił po nas, żeby zrobić na złość sąsiadowi. Jeśli są z nami strażnicy, właściciel psa otrzymuje mandat za to, że czworonóg biegał bez smyczy i kagańca – wyjaśnia dyrektor. Zwraca uwagę, że interwencje w podobnych sprawach należy kierować przede wszystkim do straży miejskiej, bo schronisko z nią współpracuje. Inaczej ma się sprawa z gminami, w których nie ma takich formacji.
Obecnie schronisko ma umowy z 17 miastami i gminami. Niestety dalekie wyjazdy, z których pracownicy często wracają z niczym, przysparzają niemałych kosztów i sprawiają, że wciąż jest pod kreską. Teraz przebywa tu 336 psów, jest też kociarnia, a bezlitosne porzucanie zwierząt wciąż pozostaje plagą. – Coraz częściej obserwujemy też przypadki pozbywania się psów ras niebezpiecznych. Gdy tylko dojdzie do jakiegoś głośnego pogryzienia, od razu mamy tego efekty – mówi dyrektor Plucik. Kolejny problem to psy, które trafiają tu po potrąceniu przez samochody. W ciągu tygodnia nieraz jest ich nawet kilka, ale rzadko kto się po nie zgłasza. Schronisko pęka więc w szwach i wciąż liczy na bezinteresowną pomoc materialną, czyli koce, wykładziny i dywany do wyścielania bud i kojców.
Osoby, które muszą pozbyć się psa, mogą go oddać do schroniska, uiszczając opłatę ok. 200 zł (kwota zależy od wielkości zwierzęcia, czyli kosztów jego utrzymania). Obecnie na miejsce trzeba jednak czekać ok. miesiąca. Okres oczekiwania jest uzależniony od liczby psów, które opuszczą ośrodek, bo znajdą nowych właścicieli. (WaT)
Komentarze