20022909
20022909


– Są jak dziecko – mówi Władysław Szymura. – Mają w sobie naturalny wdzięk i urok, ale potrafią być kapryśne, a nawet okrutne. Jeśli je źle traktować, giną. Dobrze traktowane odwdzięczają się regularnym zakwitaniem.Pierwszego kaktusa Władysław Szymura kupił w kwiaciarni. Nie wiedział, jak się nazywa, gdzie jego naturalna ojczyzna, jakiej wymaga opieki. Kwiaciarka powiedziała mu jedynie, że te kwiaty nie wymagają żadnych specjalnych zabiegów pielęgnacyjnych, należy jedynie pamiętać o bardzo oszczędnym podlewaniu.– To nieprawda. Przekonałem się o tym kilkanaście lat temu, gdy zapragnęliśmy wzbogacić nasz kłujący ogród o osobniki kwitnące – wspomina hodowca.Wtedy w domu pojawiły się pierwsze okazy echinopsis cyruissi. Okazałych kształtów balonowate kule najeżone są kępkami ostrych kolców, a fachowo pielęgnowane nabierają koloru soczystej zieleni. Najlepiej rozwijają się w miejscach silnie nasłonecznionych, ale hodowca nie może zapomnieć o zapewnieniu im pożywnej ziemi. Zimowanie najlepiej znoszą w chłodnych, zaciemnionych miejscach. Przez cały okres uśpienia nie trzeba ich podlewać. Wiosną wystawia się je do ogrodu zaraz po ostatnich przymrozkach. Trzeba je chronić przed spadkami temperatur poniżej 5 st. C. Ich naturalną ojczyzną są: Brazylia, Argentyna i Urugwaj. W tamtejszym klimacie rosną i rozwijają się przez dziesiątki lat.Władysław Szymura dołączył je do kolekcji po przeczytaniu wielu książek na temat natury i sposobu pielęgnacji tych niepospolitych roślin. Wszelkie poradniki podpowiadały, że jest to jeden z tych gatunków, u których w naszym klimacie łatwo osiągnąć efekt kwitnienia. Wystarczy zapewnić im niezbędne do wegetacji warunki i zadbać o ich zdrowie. Spełnienie marzenia kokoszyckiego hodowcy było w zasięgu ręki. Jeszcze jako uczeń szkoły średniej odwiedzał gliwicką palmiarnię, by podziwiać kwitnące tam kaktusy. Wtedy postanowił, że kiedyś sam wyhoduje takiego kwitnącego kolczaka.Niestety, wieloletnia hodowla echinopsisów nie przynosiła spodziewanych efektów. Owszem, rosły, ale nie dawały żadnej oznaki gotowości do kwitnienia. Któregoś dnia Władysław Szymura wyczytał, iż ten gatunek kaktusów bardzo podatny jest na atak pleśni i grzybów. Wtedy nawet najlepiej pielęgnowane przez całe życie mogą nie zakwitnąć.To spostrzeżenie skłoniło go do gruntownego przebadania swoich okazów. I rzeczywiście, pod lupą okazało się, że każdy kwiat od korzenia po samą górę porażony jest niewidocznymi gołym okiem kępkami szarawego nalotu. Autor książki nie podawał sposobu pozbycia się choroby. Kolekcjoner postanowił na własną rękę wyleczyć rośliny.Dysponując ogólną wiedzą na temat walki z grzybicą, sporządził miksturę składającą się z denaturatu, octu i nadmanganianu potasu rozpuszczonych w wodzie. Każdego kaktusa wyjmował z ziemi, pod lupą centymetr po centymetrze oczyszczał chore miejsca z siwego nalotu, a na koniec przez kilkanaście minut kąpał w wyprodukowanym przez siebie leku. Po tym zabiegu każda roślina przesadzana była do nowej doniczki ze świeżą ziemią. Roboty starczyło na kilkanaście dni.– Ale zapłata za ten trud była stokrotna – z dumą mówi pan Władysław. – Już następnego roku zakwitły wszystkie. Za pierwszym razem nie mogłem się na nie napatrzyć. Były całkiem jak te, które wiele lat wcześniej podziwiałem w gliwickiej palmiarni. To tak, jakbym się nagle znalazł w krainie ze snu. Odtąd regularnie zakwitają każdego lata.Kwiaty są śnieżnobiałe lub jasnoróżowe, mają wielkość dłoni dorosłego mężczyzny, a cieszyć się nimi można zaledwie kilkanaście godzin. Zakwitają w nocy, a następnego dnia giną.

Komentarze

Dodaj komentarz