W kopalni nieprędko zapomną o tej tragedii. Zdjęcie: Tomasz Ziętek
W kopalni nieprędko zapomną o tej tragedii. Zdjęcie: Tomasz Ziętek

Wzięło w niej udział 135 ratowników z kopalni i Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Wodzisławiu.
– W każdej kopalni węgla kamiennego, kiedy pracują tam ludzie, pod ziemią zatrudnione są dwa zastępy. Każdy z nich składa się z pięciu ratowników, którzy zabezpieczają tę pracę. W krótkim czasie kierownik akcji w Boryni dysponował 10 zastępami ratowniczymi. Później pracowało ich 16 – relacjonuje Jan Syty z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Już kilka godzin po wypadku warunki na dole były normalne: temperatura spadła do około 30 stopni Celsjusza, wilgotność do 90 procent. Jednak w powietrzu wciąż unosiły się gazy toksyczne, dlatego ratownicy cały czas musieli pracować w maskach. W momencie wybuchu metanu temperatura w ścianie mogła wynosić nawet dwa tysiące stopni. Przeżycie w takich warunkach jest praktycznie niemożliwe.

Daleko od szybu
Ściana, w której wybuchł metan, położona jest daleko od szybu. Ratownicy, by dostać się do rannych, musieli pokonać czterokilometrową trasę wiodącą podziemnymi chodnikami. Do pierwszych poszkodowanych w wyniku eksplozji metanu udało im się dotrzeć blisko 40 minut po wypadku. W strefie wybuchu znajdowało się w sumie 32 górników. Tylko dziewięciu z nich wyszło z tej opresji bez szwanku. Ratownicy po kolei wynosili najbardziej poszkodowanych. Górnicy byli poparzeni. Na ich twarzach pełno było bąbli i zwęglonej skóry. Tuż przed wejściem do ściany wydobywczej, w której górnicy prowadzili roboty konserwatorskie, ratownicy natknęli się na sztygara, leżącego w ogromnej kałuży. W momencie wybuchu stał on tyłem do wejścia do ściany i rozmawiał przez telefon. Siła eksplozji przewróciła go do wody.
Dzięki temu ocalił twarz, ale cały tył ciała ma poparzony. W ścianie ratownicy natknęli się na ciała dwóch górników. Kilka metrów dalej znaleźli kolejnego mężczyznę. Ocalał, bo w momencie wybuchu odpoczywał w zagłębieniu między sekcjami. Na końcu ratownicy dotarli do dwóch pracowników Zakładu Odmetanowania Kopalń. Jeden z nich zginął na miejscu. Drugi zmarł w trakcie transportu na powierzchnię. Ratownicy oddzielili strefę zagrożenia od reszty kopalni. Już w czwartek o szóstej rano wznowiono prace na pozostałych ścianach, ale akcja ratownicza trwała do godz. 9.40. Wkrótce potem prezydent Marian Janecki ogłosił żałobę na terenie miasta. Flagi na gmachach urzędów opuszczono do połowy masztów, oflagowano również siedziby instytucji samorządowych.

Mimo żałoby
Odwołano wszystkie imprezy rozrywkowe, a mieszkańcy zostali wezwani do uszanowania pamięci tragicznie zmarłych górników. Oficjalna żałoba trwała do godz. 12 w sobotę. Jednak mieszkańcy wciąż pamiętają o ofiarach środowej tragedii. Pod wejściem do kopalni palą się lampki i znicze. W rozmowach, jakie toczą się nie tylko w górniczych rodzinach, nadal pojawiają się echa tragicznego w wybuchu metanu. Relacje z tragedii przekazywały w czwartek wszystkie ogólnopolskie i regionalne media. Przed bramą główną kopalni rozstawione zostały liczne kamery i reflektory. Tymczasem z boku, pomiędzy statywami przechodziły kolejne grupy górników, którzy kończyli bądź dopiero zaczynali swoje szychty. Wielu z nich dopiero rano dowiedziało się o wypadku, w którym zginęli ich koledzy. – W tej kopalni jestem zatrudniony dopiero od tygodnia. Dziś jednak wracam do domu. Ta część zakładu, w której miałem pracować, jest zamknięta. To straszne, co się stało. Choć nie znałem poszkodowanych, jestem szczerze poruszony tragedią – mówił pan Marcin, młody górnik z Boryni. Przed bramą pojawiali się również przyjaciele tragicznie zmarłych. – Przepracowałem tutaj ostatnie dziesięć lat, od dwóch jestem na emeryturze. Wczoraj zginęli dwaj moi koledzy z drugiego oddziału. Nie mogę uwierzyć, że to stało się właśnie tutaj, w jednej z najbezpieczniejszych do tej pory kopalni. To byli wspaniali ludzie, często spotykaliśmy się po robocie. Ten wypadek pokazuje, jaki jest zawód górnika. Ja przepracowałem 27 lat bez wypadku. Nie każdemu jest to dane. W tej chwili czuję tylko ból. Przecież wszyscy jesteśmy górniczą bracią – mówił Tadeusz Dobkowski z Żor.

Płomyki pamięci
Już od rana na murku pod tablicami informacyjnymi pojawiały się znicze. Jeden z nich zapalił Czesław Siedlok, który pod ziemią przepracował 25 lat. – Przyszedłem tu, aby oddać cześć zmarłym górnikom. Pracowałem w tym fachu i wiem, co to znaczy kopalnia. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co stało się z moimi kolegami. Kilkanaście godzin temu spotkaliśmy się przy piwie, rozmawiali ze sobą, żartowali. Dziś dowiedziałem się, że niektórzy z nich leżą w szpitalu, są w ciężkim stanie z powodu poparzeń. Spotykaliśmy się regularnie przed mszą w niedziele. To byli moi znajomi z osiedla. Teraz będę się za nich modlił – mówił górnik z Jastrzębia. Znicze pamięci zapalały także dzieci z okolicy. – Tata jest górnikiem. Zapalamy lampki w jego i swoim imieniu, żeby uczcić ich trudną pracę, podczas której zginęli ci ludzie – mówiły dzieci.
W wyniku wybuchu metanu życie straciło pięciu górników. Ostatni zmarł w sobotę wieczorem w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 2 w Jastrzębiu, gdzie na oddziale urazowo-ortopedycznym przebywa kilkunastu jego kolegów. Sześciu trafiło do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach. Ich stan jest stabilny bądź się poprawia, ale lekarze nie ukrywają, że leczenie będzie długie. W czwartek ok. godz. 15 do kopalni przyjechał m.in. wicepremier Waldemar Pawlak. W drodze odwiedził rannych w obu szpitalach. Potem wziął udział w konferencji prasowej, podczas której opisano przebieg zdarzeń. Do dramatu doszło w rejonie ściany F 22 w pokładzie nr 405. Przyczyna jest znana, to zapalenie się i wybuch metanu. Na trzeciej zmianie, która rozpoczynała pracę o godz. 18, przeprowadzano tam prace konserwacyjne.

Nie do przewidzenia
Jak wyjaśnił Zbigniew Schinohl, dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego w Rybniku, jeszcze kilka chwil przed wybuchem wskaźniki wykazywały minimalną ilość tlenku węgla, a stężenie metanu wynosiło 0,8 proc. Dopiero o godz. 22.41 czujniki oszalały, był to już jednak skutek eksplozji. Jak poinformował Piotr Buchwald, szef Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach, bez przeprowadzenia dokładnych badań nie jest możliwe ustalenie ani przyczyny, ani nawet miejsca wybuchu. Dokładne przyczyny ustali specjalnie powołana komisja, która zakończy pracę 30 września, a zweryfikuje wszystkie możliwe hipotezy.
– Prawdopodobnym powodem mógł być niewielki pożar szczelinowy w stropie, samozapłon węgla, prądy błądzące. Nie możemy wykluczyć zapalenia metanu poprzez żar z papierosa, jednak dziś wydaje się to nieprawdopodobne – powiedział Piotr Buchwald. W kopalni Borynia panuje trzeci stopień zagrożenia metanowego w czterostopniowej skali. Jak dodał prezes Buchwald, obudowa chodnika nie uległa naruszeniu na skutek eksplozji, jedynie na niektórych urządzeniach są ślady wypalenia. Zapora została naruszona w jednym miejscu. Być może szczęśliwa okazała się okoliczność, że w miejscu wybuchu nie prowadzono wydobycia. Gdyby ściana pracowała, ofiar mogłoby być więcej. Na razie trudno jednak przesądzać o czymkolwiek. Chociaż na dole stale pracuje system monitoringu, trzeba przeprowadzić wizję lokalną w miejscu zdarzenia.

Potrzebna wizja
– Dojdzie do niej wtedy, gdy na miejsce będzie można zejść, nie narażając się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. O tym decydują połączone kopalniane zespoły ds. zagrożeń – mówi Katarzyna Jabłońska-Bajer, rzeczniczka Jastrzębskiej Spółki Węglowej, w strukturach której działa Borynia. W poniedziałek komisja Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach zebrała się celem przeanalizowania, kiedy będzie można dokonać wizji lokalnej. Swoje niezależne postępowanie w sprawie tragedii prowadzi także Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. – Wykonujemy czynności, które mają za zadanie ustalić okoliczności zdarzenia. W piątek przeprowadzono pierwsze sekcje zwłok, ale w tej chwili nie można jeszcze ujawnić ich wyników – powiedział jej rzecznik Michał Szułczyński.



W związku z tragedią w kopalni Borynia oddział ZUS w Rybniku zawiadamia, że wszelkie informacje na temat uprawnień do świadczeń można uzyskać w siedzibie oddziału (ul. Reymonta 2), inspektoratach w Wodzisławiu, Raciborzu, Pszczynie, Tychach, a także pod numerami telefonów: sprawy emerytalno-rentowe (0-32) 439-12-44; 439-12-90; 439-11-59; 439-12-31; 439-11-58; zasiłki pogrzebowe oraz chorobowe (0-32) 439-12-53; 432-86-20. Oddział ZUS przyjmuje petentów w poniedziałki, środy i piątki od godz. 8 do 15, a w czwartki od godz. 8 do 17.

Komentarze

Dodaj komentarz