Oficjalna żałoba w Jastrzębiu, którą ogłosił prezydent Marian Janecki, zakończyła się w sobotnie popołudnie. Mieszkańcy wciąż jednak pamiętają o ofiarach środowego dramatu w kopalni Borynia. Pod jej bramą wciąż płoną znicze, a w rozmowach nadal pojawiają się echa tragicznego wybuchu metanu, na skutek którego życie straciło pięć osób.
Relacje z tragedii w kopalni Borynia przekazywały w czwartek wszystkie ogólnopolskie i regionalne media. Przed bramą rozstawiono liczne kamery i reflektory. Pomiędzy statywami przechodziły kolejne grupy górników, którzy kończyli bądź zaczynali szychtę. Wielu dopiero rano dowiedziało się o wypadku, w którym zginęli ich koledzy. – To zdarzenie pokazuje, jaki naprawdę jest zawód górnika. Mnie się udało, bo przepracowałem szczęśliwie 27 lat. Nie każdemu jest to dane. W tej chwili czuję tylko ból. Przecież wszyscy jesteśmy górniczą bracią – mówił Tadeusz Dobkowski z Żor. Już od rana na murku pod tablicami informacyjnymi pojawiały się znicze. Jeden zapalił Czesław Siedlok, emerytowany górnik z Jastrzębia, który pod ziemią przepracował 25 lat.
– Wiem, co to znaczy kopalnia. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co stało się z moimi kolegami. Niedawno spotkaliśmy się przy piwie, rozmawiali, żartowali. Dziś dowiedziałem się, że niektórzy leżą w szpitalu w ciężkim stanie, są poparzeni. Spotykaliśmy się regularnie przed mszami w niedziele. To byli moi znajomi z osiedla. Teraz będę się za nich modlił – mówił pan Czesław. Znicze pamięci zapalały także dzieci z okolicy. – To w imieniu jego i naszym, żeby uczcić trudną pracę górników – mówiło jedno z nich. Na skutek wybuchu metanu zginęło czterech górników, obrażenia odniosło 19. Po wywiezieniu na powierzchnię sześciu trafiło do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach, reszta do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 2 w Jastrzębiu.
Pięciu z tych pierwszych ma m.in. poparzone drogi oddechowe. Obrażenia związane są zarówno z wysoką temperaturą, jak i ognistym podmuchem, który zwalił ich z nóg. Reszta poszkodowanych doznała m.in. złamań oraz potłuczeń. Jeden był w krytycznym stanie. W sobotę zmarł. Do dramatu doszło w rejonie ściany F 22 w pokładzie nr 405. Na trzeciej zmianie, która zaczynała szychtę o godz. 18, wykonywano tam prace konserwacyjne. Nie prowadzono wydobycia, co oznacza, że stały i kombajn, i przenośnik urobku. Przed wybuchem czujniki nie wskazywały przekroczonych norm stężenia metanu. Jak wyjaśnił Zbigniew Schinohl, dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego w Rybniku, jeszcze kilka chwil przed wybuchem stężenie metanu wynosiło 0,8 proc.
Dopiero o godz. 22.41 normy zostały wielokrotnie przekroczone. Był to jednak już skutek eksplozji. Tak szybko, jak było to możliwe, do akcji przystąpili ratownicy, w sumie 27 zastępów. Ostatniego poszkodowanego wywieziono na powierzchnię nazajutrz ok. godz. 9.40. – Bez dokładnych badań nie jest możliwe ustalenie ani przyczyny, ani nawet miejsca wybuchu. Sprawą zajmie się specjalna komisja, która zakończy pracę 30 września, a sprawdzi wszystkie możliwe hipotezy – powiedział Piotr Buchwald, prezes Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach. Postępowanie wszczęła także Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. W czwartek w Jastrzębiu zjawił się wicepremier Waldemar Pawlak. – Cały rząd jest zainteresowany losem ofiar z Jastrzębia. Minister Ewa Kopacz zapewniła, że znajdą się odpowiednie środki na leczenie rannych – powiedział wiceszef rządu. Dziś ma odbyć się pierwsze posiedzenie komisji, którą powołał Wyższy Urząd Górniczy w Katowicach.
Ofiary wybuchu metanu to: Krzysztof Antończyk (22 lata), Grzegorz Fuchs (35), Andrzej Giziński (45), Andrzej Mączyński (50), a także zmarły w sobotni wieczór w jastrzębskim szpitalu 41-letni Radosław Małkiński. Dzieci nie miał tylko pierwszy z nich. Najmłodsze sieroty mają pięć i sześć lat. Jak zapewniła rzecznik Jastrzębskiej Spółki Węglowej Katarzyna Jabłońska-Bajer, rodziny otrzymały pomoc psychologów. Część ofiar pochowano w poniedziałek, reszta pogrzebów odbędzie się dziś. (TZ)
Komentarze