Utarło się, że im ma się lepsze wykształcenie, tym łatwiej o dobrze płatne i satysfakcjonujące zajęcie. Przykład wielu młodych ludzi, którzy ukończyli studia, pokazuje jednak, że niełatwo o pracę w wymarzonym zawodzie. Dotyczy to zwłaszcza świeżo upieczonych magistrów nauk humanistycznych, jakich nie brakuje w naszym regionie. Oto historia jednego z nich.
Tadeusz już od połowy szkoły średniej wiedział, że wybierze historię. Świetnie zdał maturę i egzaminy wstępne, które obowiązywały jeszcze w 2001 roku, po czym dostał upragniony indeks Uniwersytetu Śląskiego. Postanowił być nauczycielem. Po pięciu latach studiów, wyposażony w kopie dyplomu i dość krótkie CV, ruszył na poszukiwanie upragnionej posady. – Postanowiłem działać kompleksowo. Pracę obroniłem już wiosną, a wtedy najlepiej składać podania do wszelkich typów szkół. Nie miało dla mnie większego znaczenia to, czy będę uczył w liceum, gimnazjum czy podstawówce. W niecały tydzień odwiedziłem niemal wszystkie szkoły w Rybniku i okolicy. Myślałem, że gdzieś znajdzie się wolny etat dla historyka – opowiada Tadeusz.
Mało godzin
Już jednak na wstępie nie dawano mu większych szans. – Mało u nas godzin historii, nawet gdyby dołożyć wiedzę o społeczeństwie. Podanie przyjmę, ale niech pan sobie nie robi większych nadziei – mówiły zarówno sekretarki, jak i często dyrektorzy. Mimo to Tadeusz myślał, że jak nie w tym, to w następnym roku coś się znajdzie. Te poszukiwania uświadomiły mu jednak, że młodemu nauczycielowi niezwykle ciężko o pełny etat. W wielu szkołach ogranicza się liczbę klas, a więc i lekcji. Nauczyciele innych przedmiotów decydują się na studia podyplomowe, aby utrzymać dotychczasową liczbę godzin. Polonistki stają się więc także historyczkami, a fizycy nieraz uczą wiedzy o społeczeństwie. Dla tzw. gołego historyka nie ma już miejsca.
– Pozostaje czekać, aż ktoś się zwolni albo odejdzie na emeryturę. Tajemnicą poliszynela jest to, że wiadomości o wolnych etatach rozchodzą się pocztą pantoflową. Nagminnie zdarzają się przyjęcia osób związanych ze szkołą lub ich znajomych. Być może dlatego, że nie obowiązują konkursy na nauczycieli? – domyśla się Tadeusz. Po wyzbyciu się pedagogicznych ambicji postanowił znaleźć pracę w katowickim Instytucie Pamięci Narodowej, który swego czasu zatrudniał całe roczniki historyków niemal wprost z uczelni. – Drogę zamknęła mi jednak specjalizacja nauczycielska. Jak na ironię, kiedy ją wybierałem, myślałem o większych perspektywach pracy – gorzko śmieje się rybniczanin.
Jak na lekarstwo
Kolejnym przystankiem w poszukiwaniu zajęcia była jedna z bibliotek. – Rozmawiałem z dyrektorem na temat pracy lub odbycia stażu. I tu odprawiono mnie z kwitkiem, zapewniając solennie, że nawet na staże przyjmują wyłącznie po bibliotekarstwie. Zdziwiłem się nieco, bo chwilę wcześniej rozmawiałem z ich stażystką, koleżanką z roku. Niezrażony, uczepiłem się możliwości odbywania stażu. Jednak kolejne wizyty w urzędzie pracy kończyły się tym samym. Ofert jak na lekarstwo, zwykle sprzed pół roku: ktoś poszukiwał stażysty z biegłą znajomością włoskiego lub hiszpańskiego – wspomina Tadeusz. Stwierdził, że pracy w magistratach jest mało, a do tego zwykle obwarowane są posiadaniem doświadczenia i wykształcenia kierunkowego.
Oczywiście magister historii zarejestrował się jako bezrobotny. – Co miesiąc należy stawiać się w urzędzie, by podpisać listę. Podczas pierwszych kilku wizyt panie kazały mi jeszcze schodzić do drugiego pokoju z ofertami pracy. Tam, po usłyszeniu przepisowego, nic dla pana nie mamy, dostawałem karteczkę i wyznaczano termin kolejnych odwiedzin. Często zaglądałem do urzędu, jednak drzwi z napisem praca dla osób z wyższym wykształceniem zawsze zamykałem z niczym – opowiada Tadeusz. Pewnego razu jedna z urzędniczek poradziła mu, żeby zapytał w wydziale oświaty. Okazało się, że nie prowadzą tam żadnych statystyk odnośnie wolnych miejsc w szkołach. – Poklepano mnie jedynie po ramieniu, mówiąc: rozumiemy, jest ciężko, mało godzin – kwituje Tadeusz.
Prywatna agencja
Po klapie w urzędach państwowych zajrzał do prywatnej agencji pośredniczącej w zatrudnieniu. Miła pani oznajmiła, że tu raczej nie znajdzie ofert dla osób z wyższym wykształceniem humanistycznym, bo klienci, czyli przedsiębiorcy, potrzebują fachowców, których sporo wyjechało za granicę, jak np. spawacze czy ślusarze. Czasem potrzebny jest psycholog lub filolog, ale zwykle musi mieć inne specjalistyczne kwalifikacje. I doświadczenie. Na koniec pani doradziła, żeby zapytał w urzędzie pracy. – Cóż, pozostało mi przeglądanie ogłoszeń w gazetach i internecie – relacjonuje Tadeusz. Uzbrojony w zakreślacz i nową kartę telefoniczną, zaczął poszukiwania. Niebawem spora część notesu była zapisana terminami rozmów kwalifikacyjnych.
– Teraz już wiem, że najatrakcyjniej wyglądają ogłoszenia firm, które specjalizują się w tzw. sprzedaży bezpośredniej. Potencjalni pracownicy nie muszą mieć doświadczenia, oferowane zarobki są całkiem przyzwoite, czasem dobrze ponad 1,5 tys. zł, ale to nie jest zajęcie dla każdego. Wiem, bo przepracowałem kilka dni próbnych. Może zabrzmi to pretensjonalnie, ale mnie jako humaniście nie bardzo odpowiada nakłanianie staruszek do kupowania nowych rozwiązań w planach taryfowych komórek – tłumaczy Tadeusz. Kolejne były oferty dla przedstawicieli handlowych. W pewnej firmie dyrektor roztoczył przed nim świetlaną perspektywę: w przyszłości może stać się takim rekinem handlu, że swoich konkurentów zrobi takimi małymi.
Więcej szczęścia
– Szybko wtedy sobie pomyślałem: a ja chciałem uczyć młodzież, żeby uczynić z nich wielkich ludzi. Zresztą w zawodzie przedstawiciela handlowego jest duża rotacja. Wiedziałem, bo kilku kolegów zaliczyło kilkutygodniowe przygody w tym fachu – opowiada Tadeusz, który nadal musiał szukać pracy. Próbował w muzeach, w mysłowickim nawet byli gotowi go przyjąć, ale płaca pozwalałaby akurat na pokrycie dojazdów. – Po wielu miesiącach poszukiwań jednak nawet mnie udało się znaleźć zajęcie, które mi odpowiada, choć nie pracuję ani jako historyk, ani nauczyciel. Czy ponownie wybrałbym się na historię? Pewnie tak, może za drugim razem miałbym więcej szczęścia? – zastanawia się na pożegnanie magister, który jeszcze niedawno był bezrobotny.
W czasie tych poszukiwań nasz bohater był już w takim stresie, że zaczął składać podania do sklepów i punktów usługowych. Właściciele często jednak patrzyli podejrzliwie na wykształcenie. W zakładzie fotograficznym usłyszał np., że nie mogą go przyjąć, bo przecież to będzie dla niego degradacja, pytali także, czemu nie spróbuje w szkole. Najczęściej jednak nie odpowiadali. – Być może nikt nie chciał kłopotów z magistrem? Zastanawiałem się więc już nad wykreśleniem studiów z życiorysu i pozostać przy wykształceniu średnim, które jako absolwent ogólniaka też przecież ma. Ostatecznie postanowiłem zatrudnić się do prac magazynowych w pobliskiej hurtowni. Zostałem przyjęty, ale zrezygnowałem, bo wtedy miałem już wybór – kończy Tadeusz. (TZ)
Komentarze