Ireneusz Pawuła nie może pogodzić się z tym, że jego córka musiała czekać na zastrzyk przeciwbólowy sześć godzin
Ireneusz Pawuła nie może pogodzić się z tym, że jego córka musiała czekać na zastrzyk przeciwbólowy sześć godzin


– Po dwóch godzinach pojawił się pierwszy lekarz, jedyny pediatra. Zbadał córkę i dał skierowanie na USG. Potem zarządzono jeszcze badania krwi. Z wynikami czekaliśmy od 19 do 22. Lekarz zlecił zastrzyk przeciwbólowy i rozkurczowy i kazał zgłosić się nazajutrz o 10 – opowiada mężczyzna. Po kilku dniach wszystko wróciło do normy. Ojciec rozumie, że niepodawanie środków przeciwbólowych ułatwia właściwą diagnozę, ale czekanie z bólem przez sześć godzin to jego zdaniem przesada.
To tylko emocje?
– O co chodziło? O to, że lekarz był zajęty na oddziale? To raczej błędy organizacyjne. Tyle mówi się obecnie o walce z bólem, a córka tyle się nacierpiała – dziwi się poruszony ojciec. Z zarzutami nie zgadza się dyrektor Tomasz Zejer. Jak mówi, na oddziale ratunkowym pracuje na stałe dwóch internistów, dwóch ortopedów, chirurg i chirurg dziecięcy oraz okulista. – Gdy dzieje się coś groźnego, lekarz od razu interweniuje. Rodzice na pogorszenie się stanu zdrowia dziecka reagują często emocjonalnie, a nasz ogląd musi być chłodny i racjonalny. Jako dyrektor nigdy nie zgodzę się, by pielęgniarki same decydowały o podaniu jakichkolwiek leków, również przeciwbólowych – mówi Tomasz Zejer.
Zauważa, że szczęśliwy koniec całej tej historii pokazuje, że lekarze nie popełnili błędu. Rafał Woźnikowski, ordynator oddziału ratunkowego, podkreśla, że przed 18 dziewczyna trafiła do ambulatorium, gdzie zbadała ją Krystyna Oleś, jeden z najbardziej doświadczonych pediatrów w mieście. To ona postawiła wstępną diagnozę i wpisała do książki przyjęć i porad: stan ogólny dobry. – Skoro nie było wskazań mówiących o zagrożeniu życia, wszystko odbywało się według standardowych procedur. Pediatra skierował pacjentkę do izby przyjęć chirurgii dziecięcej, a chirurg po zbadaniu zlecił wykonanie kilku badań, m.in. OB, które jest czasochłonne – mówi Rafał Woźnikowski.
Jasne priorytety
Podkreśla, że w tym czasie lekarze udzielali pomocy m.in. dziecku pogryzionemu przez psa, z raną do szycia oraz półtorarocznemu chłopcu z ciężkim poparzeniem II stopnia. W takich sytuacjach lekarze kierują się oczywistymi priorytetami. Rafał Woźnikowski zwraca też uwagę, że ojciec z córką powinien był najpierw trafić do swojej przychodni podstawowej opieki zdrowotnej, gdyż to tam lekarz miał ocenić, czy konieczne jest leczenie szpitalne. Dodaje ponadto, że w umowie przychodni z Narodowym Funduszem Zdrowia jest zapis mówiący, iż w przychodni POZ do godziny 18 powinien przyjmować lekarz. W praktyce 90 proc. placówek nie dotrzymuje tego zapisu i często krótko przed 18 można zastać tylko rejestratorkę.
– Pacjenci znają dziś świetnie swoje prawa, ale nie znają swoich obowiązków. Wielu z nich dla wygody nie udaje się do swojej przychodni, ale przyjeżdża po południu do szpitala, myśląc, że tu zostaną szybciej przyjęci. W efekcie zamiast być faktycznie szpitalnym oddziałem ratunkowym funkcjonujemy raczej jak całodobowa przychodnia – mówi Rafał Woźnikowski.

Tekst i zdjęcie: WACŁAW TROSZKA


Jak wylicza Rafał Woźnikowski, na oddziale na dobę przyjmuje się od 200 do 300 osób, z których tak naprawdę powinno tu trafić mniej niż sto. Duża liczba pacjentów wydłuża czas oczekiwania. Rybnicki oddział ratunkowy jest też jednym z nielicznych w Polsce, który ma na dyżurze lekarza okulistę. W efekcie zjeżdżają tu chorzy z dużej części województwa, od Częstochowy po Chałupki. (WaT)

1

Komentarze

  • lewy na psy 04 lipca 2008 14:03Juz od dawna wiedziałem ,ze rybnicki szpital schodzi na PSY. Z jakiej racji nazywa sie wojewódzkim to niewiem, ale chyba Piecha i Fudali coś posmarowali. Szpital tylko ładnie wygląda z zewnątrz a reszta to totalna porażka.

Dodaj komentarz