Jan Krywalski już drugi raz musi oddawać swój teren pod publiczne inwestycje. – Już w końcu lat siedemdziesiątych wywłaszczono moją rodzinę z 11 arów pod budowę osadnika i kanalizacji deszczowej. Teraz zabrali się do drugiego zagonu, w związku z budową kanalizacji. W czerwcu bezpardonowo wjechał sprzęt i zaczęli u mnie kopać. Nie wiem dlaczego, skoro wcześniej powiedziano mi, że rury przejdą obok! – denerwuje się Krywalski. Jak zapewnia, przy podpisywaniu dokumentów, w 2006 roku został poproszony tylko o możliwość przejazdu ciężkiego sprzętu przez swoje pole. Rozmowy o naruszeniu działki sobie nie przypomina. – Wszystko wydawało się ustalone. Kanalizację mieli budować na swoim gruncie, tym, który został odebrany mojej rodzinie jeszcze za komuny. Tymczasem teraz wmówiono mi, że podpisałem dokumenty i wyraziłem zgodę na zagarnięcie mojej własności. Według planów dodatkowo chcą jeszcze zagarnąć kawał ogródka. Pewnie było tak, że zmienili założenia, bo pojawiły się trudności na terenie ustalonym ze mną. A może urzędnicy co innego mówili, a co innego podsunęli mi do podpisu? – podejrzewa mężczyzna.
O stan wartościowych działek martwi się cała rodzina Krywalskich. – Nikt z urzędu nie chce słuchać naszych argumentów. Zależy nam, żeby działki nie stały się bezwartościowe. Obawiamy się, że gdy robotnicy skończą prace, zostanie nam wąski kawałek gruntu okolony rurami kanalizacyjnymi – mówią. – Zdecydowałem się zakazać wjazdu na mój teren. Wtedy urzędnicy zagrozili, że koparki wjadą siłą. Czy tak postępuje się z własnymi mieszkańcami? – żali się Jan Krywalski.
W jednostce urzędu, która nadzoruje budowę kanalizacji, nabierają wody w usta. Sprawę skomentował natomiast prezydent Rybnika, Adam Fudali: – Budujemy 550 km sieci kanalizacyjnej. Żeby zrealizować ten projekt, potrzeba m.in. dobrych projektów, fachowców, ale też woli ze strony mieszkańców. Zapewniam, że nie jestem oszustem, nie wyobrażam sobie, by tak dużą inwestycję zrealizować przy pomocy manipulacji. Gwarantuję, że mieszkaniec podpisał się dokładnie pod tym, czego wymagała budowa. Często niestety zdarza się tak, że dopiero w momencie wkraczania sprzętu właściciele interesują się tym, gdzie budowa ma przebiegać. Tego typu przykładów są dziesiątki. Rozwiązanie siłowe to nic nowego. Zdarzały się już takie przypadki. Dobrze, że ustawodawca przewidział taką możliwość. Przecież jeden nieracjonalny protest może zablokować całą budowę. Takie rozwiązanie to jednak ostateczność.
Prezydent przyznaje, że jest zwolennikiem mediacji. W tej sprawie zapewne będą angażowani radni dzielnicowi. Być może pomoże nawet ksiądz proboszcz. – Bywały i takie przypadki – przypomina sobie Adam Fudali.
Komentarze