20023206
20023206


Poprzedni „rekordzista” był o osiem centymetrów krótszy i o ponad sześć kilogramów lżejszy. Blisko dwa lata temu również z wód elektrownianego zalewu wyłowił go wędkarz z Gliwic.– Najpierw myślałem, że to taka sztuka ok. 30 kg, ale gdy na zaciągniętym hamulcu kołowrotka zaczął wyciągać żyłkę, wiedziałem już, że to byk... Walka trwała 45 minut. Potem koledzy Janusz Szotek i Krzysiek Kapol wskoczyli do płytkiej wody, włożyli mu do pyska ręce w rękawiczkach i wytargali na brzeg – opowiada wędkarz rekordzista. Chwilę później w tym samym miejscu Wojciech Myl złowił kolejnego, choć już nie tak okazałego suma; ważył równe 20 kg.Gdy skończyli wędkowanie i zrobili całą serię pamiątkowych zdjęć, pływającą na uwięzi olbrzymią rybę z trudem wpakowali do bagażnika starego renaulta i pognali przed siebie. Za namową kolegi zawieźli ją do znajdującego się w Pszowie zakładu przetwórstwa. Tam olbrzymie cielsko złożono na dokładnej, elektronicznej wadze. By nie było żadnych wątpliwości co do rekordu, suma ważono jeszcze kilka razy, a na specjalnym protokole wypisano personalia świadków. W specjalnym basenie ryba trafiła później na festyn w Bukowie, którego stała się prawdziwą atrakcją, a później, już w roli gwiazdy, na stoisko rybne jednego z supermarketów. Zdaniem samego wędkarza ryba przeżyła w zalewie ok. 20 lat.Wojciech Myl, jak sam mówi, wędkuje „od łebonia”. Pierwszą bambusową wędkę jeszcze bez kołowrotka dostał od kolegi. Zaczynał od łowienia ryb w cegielnianym glinioku i wielopolskiej tamie, potem zaczął jeździć z kolegami nad Pniowiec. Teraz, gdy pracuje na ścianie w kopalni Szczygłowice, nad wodą spędza praktycznie każdą wolną chwilę. Od początku maja opuścił tylko jeden weekend, we wszystkie pozostałe był z wędkami nad wodą. Ryby jada przynajmniej jeden lub dwa razy w tygodniu, ich przygotowaniem zajmuje się jego matka, pani Maria. Różne ryby przyrządza na kilka sposobów: w occie, w galarecie, pieczone, wędzone. Syn nie jest wybredny, byle ryba...– Na co mam smak, taką zjem – mówi krótko.Wojciech Myl przyznaje, że trudno myśleć o wędkarskich sukcesach bez odpowiedniej dozy szczęścia.– Trzeba też nalać Neptunowi, czyli wlać do wody kieliszek wódki. Bez takiego toastu o braniu można zapomnieć – wyjaśnia łowca olbrzymów.

Komentarze

Dodaj komentarz