Początek wyprawy. Ekipa jeszcze w komplecie rozładowuje ekwipunek. Krzysztof – pierwszy z prawej. Zdjęcie: Pamir Expedition
Początek wyprawy. Ekipa jeszcze w komplecie rozładowuje ekwipunek. Krzysztof – pierwszy z prawej. Zdjęcie: Pamir Expedition

Spośród dziesięciu uczestników wyprawy Jastrzębskiego Klubu Wysokogórskiego w góry Pamiru do swoich domów dotarło dziewięciu. W górach pozostał 35-letni Krzysztof Apanasewicz.
– Wspinam się po górach wiele lat. Pierwszy raz zdarzyło się tak, że nie wrócił z nami kolega. Jest to dla nas wielki cios. Każdy to przeżywa. Trudno się o tym rozmawia. Myślę, że dużo przeżyliśmy i zanim ktokolwiek nas osądzi, powinien się zastanowić, jak zachowałby się w takiej sytuacji – mówi Arkadiusz Grządziel, kierownik wyprawy.
Na podstawie przeprowadzonego dochodzenia prokuratura w Dżirgitalu wydała akt zgonu Krzysztofa Apanasewicza. Według jej ustaleń zginął, spadając z grani na zachodniej ścianie Piku Korżeniewskiej. Prokuratura oprócz jastrzębian wysłuchała także relacji uczestników innych wypraw oraz ratowników z bazy rosyjskiej.
Po przybyciu w góry Pamiru członkowie wyprawy podzielili się na dwuosobowe zespoły. Każdy z nich według własnego harmonogramu aklimatyzował się i przygotowywał do ataku na szczyt. Krzysztof z Ireneuszem Wolaninem zdecydowali, że zaatakują go szybciej niż reszta. Wyruszyli rano 1 sierpnia. Część drogi przeszli razem. Potem jednak zdecydowali, że się rozdzielą. Wolanin, który poszedł przodem, na szczyt dotarł o 17.30. Godzinę przed nim był tam Ireneusz Waluga z drugiej polskiej ekipy. Był ostatnią osobą, która rozmawiała z Krzysztofem. Spotkał go na 6700 m i namawiał, żeby zawrócił. Była już godzina 18, a na dojście na szczyt trzeba było dwóch, trzech godzin. Krzysztof zdecydował się jednak iść dalej.
– Kiedy Irek dotarł na szczyt, drogą radiową powiadomił mnie o tym sukcesie. To ja przekazałem do kraju informację, że on wraz z Krzyśkiem zdobyli Pik Korżeniewskiej. Nie przypuszczałem bowiem, że się rozdzielili – mówi Grządziel. Kiedy Apanasewicz nie wracał, razem z Marianem Hudkiem podjęli decyzję o rozpoczęciu poszukiwań kolegi. 2 sierpnia ruszyli w górę. – Pogoda była dobra. Liczyliśmy, że Krzysiek przeczekał noc w jakiejś szczelinie. Doszliśmy do wysokości 6700. Tam zastał nas wieczór. Namiot rozbiliśmy na ścieżce. Myślałem, że Krzysiek, schodząc, po prostu na niego wejdzie – relacjonuje Grządziel.
– Następnego dnia ok. 5 ruszyliśmy na szczyt, dotarliśmy na niego w samo południe. Utrzymywała się dobra pogoda. Nie było żadnych śladów świadczących o tym, że Krzysiek poszedł w innym kierunku. Schodząc, mieliśmy całkowitą pewność, że zrobiliśmy wszystko, co się dało. Niestety uświadomiliśmy sobie, że cud się nie zdarzy – opowiada Hudek.
Dzięki pomocy zarządu Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego i miasta udało się zorganizować śmigłowiec, który z lodowca przetransportował członków wyprawy do miasta Dżirgital. Tam kilka dni zajęło im składanie zeznań na policji i w prokuraturze.



Członkowie wyprawy zamierzają wrócić w góry Pamiru, by odszukać ciało Krzysztofa Apanasewicza. Osobą, która może zorganizować najlepszą akcję poszukiwawczą, jest Aleksander Gierasimow, kierownik bazy Piku Korżeniewskiej. Jego zdaniem, w tym roku nie ma już szans na wyprawę, przede wszystkim ze względu na pogarszające się warunki pogodowe. Gierasimow już prowadził taką akcję ratunkową. Przed rokiem w podobnych okolicznościach zaginął czeski alpinista. Jego zwłoki znaleziono po dziesięciu dniach. (AK)

2

Komentarze

  • malkontent Sami tego chcieli ! 30 sierpnia 2008 08:13Nie ja ich tam wyrzucałem. sami chcieli, a teraz skamlenie jak to się nie powiodło
  • Patrycja Mandrysz Wyjaśnienie!!!!!!!! 27 sierpnia 2008 19:54Ten pierwszy z prawej to nie Krzysiu tylko mój mąż Andrzej Mandrysz!!!!!!! Krzysiek jest w kremowych galotkach bez koszulki-stoi tyłem!!!!!!!!!!!!!!!!

Dodaj komentarz