Edward Socha z synem Bartkiem (z lewej) i Dariuszem Dudkiem. Zdjęcie: Maciej Przygoda
Edward Socha z synem Bartkiem (z lewej) i Dariuszem Dudkiem. Zdjęcie: Maciej Przygoda

Rezygnacja Edwarda Sochy z funkcji dyrektora sportowego Odry Wodzisław tuż przed rozpoczęciem rozgrywek ekstraklasy sezonu 2008/09 było jednym z najbardziej zaskakujących zdarzeń ostatnich miesięcy w polskiej piłce. Od lat menedżer wodzisławskiego klubu uchodzi za jednego z najbardziej skutecznych i roztropnych na tym stanowisku spośród wszystkich menadżerów w kraju. Doceniły to nasze najbardziej zamożne kluby piłkarskie w Polsce Wisła Kraków i Legia Warszawa. Zaprosiły go do współpracy, ale w obu przypadkach praca w najlepszych w ostatnich latach polskich firmach sportowych nie trwała długo.

Grzegorz Kowalczyk: – Pańskie odejście z Odry nikomu nie służy – ani klubowi, ani Panu. Czym więc tłumaczyć decyzję o rezygnacji z funkcji dyrektora?
Edward Socha: – Rozwiązałem umowę za porozumieniem stron. Uniosłem się honorem i tak się stało. Na pewno nie polepszyło to ani mojej sytuacji, ani klubu. Ja czuję się spełniony. Udało mi się stworzyć ciekawy zespół. W sumie udało mi się zakontraktować dwunastu nowych piłkarzy, z jednej strony doświadczonych, a z drugiej przyszłościową młodzież – Marcin Kardela, Michał Buchalik. Tacy piłkarze jak Maciej Małkowski czy Robert Kłos od razu wskoczyli do podstawowego składu. Zawsze wierzyłem też w Macieja Korzyma. Okazało się szybko, że miałem rację. Strzelił dla nas już kilka bramek. Wiedziałem, że konkurencja będzie w lidze duża w tym roku, więc i transferów było więcej. Dlatego ściągnęliśmy między innymi Piotra Gierczaka, co uważam za szczególny sukces klubu, bo Piotrek bardzo szybko odwdzięczył się zostając prawdziwym liderem zespołu. Spośród tych, którzy byli w zespole wcześniej cieszy forma, w jakiej znaleźli się Arkadiusz Aleksander i Damian Seweryn. Odchodząc, byłem spokojny o tę drużynę. Po bardzo trudnym okresie w ubiegłym roku poczułem się wypalony, zmęczony sytuacją. Zawsze trzeba się było nagimnastykować, solidnie napracować, żeby ten zespół pozostał w ekstraklasie. Co roku było to samo i co roku się udawało.

– W mediach pojawił się temat Pańskiego ewentualnego przejścia do innego klubu. Spekulowano, że z Wisłą Kraków rozstaje się Jacek Bednarz, a Pan miałby zająć jego miejsce?
– Moje odejście nie miało związku z żadną propozycją z innego klubu. Mamy już wrzesień, więc potwierdza się, że nie to było powodem. Uzgodniliśmy z klubem, że rozwiązujemy kontrakt i nie dyskutujemy na ten temat. Obowiązuje u nas taka zasada: ciesz się, że jesteś przyjęty i nie dziw się, że jutro się rozstaniemy. Nie mam do nikogo pretensji ani żalu. Zrobiłem swoją robotę. Myślałem też o dalszej przyszłości klubu, ściągając takich zawodników jak Mateusz Łobaczewski z Rymera Rybnik, Mateusza Bika z Wisły Kraków. Na razie grają w Młodej Ekstraklasie, ale w zapowiadają się na piłkarzy, z których będzie pożytek już w niedługim czasie.
Na tych dwunastu nowych zawodników, jacy zasilili kadrę zespołu, wydaliśmy 70 tys. zł. Nie wydaje mi się, żeby to było dużo, jeśli przyjrzeć się nazwiskom. Z tego jestem dumny. Cieszę się, że zespół wygrywa, bo to jest część mojej pracy.
Jestem członkiem stowarzyszenia Odra Wodzisław, większościowego udziałowca spółki akcyjnej, więc na co dzień jestem w klubie, oglądam mecze. Odra Wodzisław to jest mój klub – tu się wychowałem, grałem, pracowałem. Nie jest wykluczone, że w przyszłości wrócę. Tak trzeba na to patrzeć. Zawsze miałem wspólny język z kibicami. Dobrze układała się współpraca z nimi. Myślę, że są mi przychylni. Nie wszyscy mogą mnie darzyć sympatią, ale wmawiam sobie, że takich nie ma. Myślę, że wcześniej, czy później do tej Odry wrócę.

– Transfer którego z piłkarzy do Odry i z Odry uważa Pan za swój największy zawodowy sukces...
– Tyle tych transferów przeprowadziłem, nie tylko w Odrze, ale też w Górniku Zabrze, że trudno rozstrzygnąć, jakie były najbardziej udane. Pamięta się tych z przeszłością reprezentacyjną – Grzegorz Rasiak, Marek Saganowski – którzy w Odrze się odnaleźli; Łukasz Sosin dwukrotnie dał się namówić na grę w Odrze. Znajdowałem wspólny język z tym zawodnikami.

– A co było największym niewypałem za czasów dyrektorowania w Odrze?
– O niewypałach mogą mówić dyrektorzy, menedżerowie klubów, którzy wydają duże pieniądze na transfery. U nas albo nie wydawaliśmy wcale, albo mało. Więc na dobrą sprawę nie ma o czym mówić. Oczywiście jakieś błędy się zdarzały, ja też ich nie uniknąłem, ale nie chcę mówić o zawodnikach, o nazwiskach. Pewne jest tylko to, że niewypałów nie było.

– Pracował Pan w Wiśle Kraków i Legii Warszawa. Jednak była to krótka przygoda. Jak z perspektywy ocenia Pan ten okres, tę szansę. Z faktu, że spędził Pan w tych klubach niewiele czasu, można wysnuć wniosek, że nie wykorzystał Pan okazji? Co stanęło na przeszkodzie?
– Pokazałem, że można stworzyć zespół z niczego i grać w ekstraklasie. W takich klubach jak Wisła czy Legia nie można pracować już tak jak w Odrze, a oczekiwano ode mnie takiej właśnie pracy. Nie udało się, ale nie uważam, że był to dla mnie stracony czas. Dawałem sobie radę, a przede wszystkim dzięki pracy tam zdobyłem cenne doświadczeniem, mam w tych klubach – czego też nie można nie doceniać – znajomych i przyjaciół.

– Syn w zespole, w którym Pan pracuje – zawsze taka sytuacja budzi kontrowersje. Jak się Pan odniesie do zarzutu, że ściągnął Bartka do Odry, aby dać mu szansę, jakiej w innym klubie, by nie otrzymał?
– Barek w tym sezonie, w którym przyszedł do Odry, na pewno jej pomógł. Zdobywał bramki w newralgicznych w walce o utrzymanie meczach: z ŁKS-em, z Bełchatowem, Jagiellonią, Ruchem. Gdybym wiedział, że jest słaby, nie sprowadzałbym go. Każdy trener może potwierdzić, że mu nie sugerowałem wystawienie Bartka do gry. Myślę, że po kontuzji wróci do zespołu. Zmężniał, jest bardziej doświadczony. Tacy napastnicy, którzy – nawet jeśli wchodzą na boisko z ławki – potrafią w ciągu kilku minut strzelić bramkę, są w cenie. Bartek strzelał bramki, przekonał do siebie kibiców. Za to, że docenili jego grę też im jestem wdzięczny. Wierzę, że jeszcze pomoże zespołowi. Teraz już nie ma żadnych podtekstów, bo nie pełnię funkcji dyrektora. To jest satysfakcja, gdy syn odziedziczy talent po ojcu i gra w tym samym zespole, w którym grał jego ojciec. Z tego trzeba się cieszyć. Najlepszy przykład, że może się sprawdzić współpraca ojca z synem pochodzi z Włoch, gdzie trener Maldini prowadził swojego syna. U nas się utarło, że w relacji ojciec menadżer lub trener, syn-zawodnik ma fory, a w praktyce bywa odwrotnie. Synowie są w gorszej sytuacji, bo stawia się im większe wymagania. Myślę, że mój syn to udowodnił. Może fakt, że nie jestem dyrektorem, pomoże mu. Jak wyleczy kontuzję, wróci do jeszcze lepszej formy. Wiem, że ma ku temu predyspozycje. Zawsze w niego wierzyłem.

– Wydaje się, że kadra piłkarzy, jaką Odra Wodzisław dysponuje w tym sezonie, jest jedną z najmocniejszych na przestrzeni ostatnich 12 lat, odkąd klub awansował do ekstraklasy. Trudno sobie nie postawić pytania, dlaczego rozstał się Pan z klubem w takim momencie?
– W tej chwili to jest zespół, który na każdej pozycji ma dwóch wyrównanych piłkarzy. Stać go na uplasowanie się w środku tabeli, a myślę, że nawet powyżej ósmego miejsca. Byłem przygnębiony sytuacją, w jakiej znajdowaliśmy się od dłuższego czasu z powodu braku pieniędzy. Naprawdę zrobiliśmy wielka pracę. Nie mówić, dlaczego to zrobiłem. Myślę, że wcześniej czy później do tego klubu wrócę. Czuje się spełniony i zadowolony z tego, co udało mi się zrobić. Oczywiście jest mi żal odchodzić w takim momencie, uważam jednak, że musiałem tak postąpić. Jestem ambitnym człowiekiem, ogrom wysiłku w to wszystko włożyłem. Mówiąc nieskromnie, jestem w tej branży fachowcem i zrobiłem dobre ruchy kadrowe.

– Jakie ma Pan zamierzenia na przyszłość. Czym się Pan teraz zajmuje?
– Nie siedzę i nie załamuję rąk. Prowadzę z małżonką pracownię krawiecką, która się dobrze rozwija. Przygotowuję się też do egzaminu na licencjonowanego menadżera FIFA. Będę chciał pomagać zawodnikom w ich karierach. Wielu piłkarzy potrzebuje rady. Chciałbym przysłużyć się im w ten sposób, wpłynąć na to, by ich kariery potoczyły się inaczej, lepiej. O wielu zawodnikach, którzy pojawili się na rynku, słuch zaginął. Uważam, że trzeba im pomagać. Po egzaminie będę się mógł zajmować sprawami menadżerskimi profesjonalnie.

– Jest Pan gotowy na to, by przyjąć propozycję pracy w innym klubie ekstraklasy?
– Oczywiście, moje aktualne zajęcia i najbliższe plany nie wykluczają tego, że będę rozpatrywał propozycje z innych klubów. Chcę robić to, na czym się znam najlepiej.

Komentarze

Dodaj komentarz