Nie wiem, czy przekonaliśmy mieszkańców do nadajnika – mówi Stefan Szymik
Nie wiem, czy przekonaliśmy mieszkańców do nadajnika – mówi Stefan Szymik

W wodzisławskich Kokoszycach wybuchła awantura o nadajnik sieci telefonii cyfrowej, który ma się pojawić na dachu remizy strażackiej. Zgodę wyraziła na to rada dzielnicy, choć mieszkańcy nie chcą słyszeć o nadajniku. Sprawa zaczęła się w październiku, gdy jeden z operatorów zwrócił się do magistratu o dzierżawę wieży remizy OSP w Kokoszycach. W listopadzie rada dzielnicy pozytywnie zaopiniowała pomysł. Jednomyślności jednak nie było, bo część gremium miało poważne wątpliwości, czy najpierw nie należałoby porozmawiać z mieszkańcami. Wkrótce blisko 60 osób wystosowało pisemny protest do prezydenta miasta. – Byliśmy zbulwersowani, że tak ważne decyzje zapadają bez naszego udziału. Przecież to my tu żyjemy i to my odczujemy skutki promieniowania – mówi Henryka Skowronek, która wzięła sprawę w swoje ręce.
Sprawą powtórnie zajęła się już nowa rada dzielnicy, wybrana w grudniu. W styczniu odbyło się spotkanie z mieszkańcami i urzędnikami. Próbowano rozwiać wszelkie wątpliwości, ale ludzie nie dali się przekonać, aczkolwiek niedawno rada dzielnicy opowiedziała się za montażem nadajnika. Za było dziewięć osób, przeciw tylko dwie. – Jesteśmy zdruzgotani tą decyzją. Ale nie ma się czemu dziwić. Operator będzie płacił za dzierżawę miejsca strażakom, a w radzie dzielnicy prawie wszyscy są jakoś związani z OSP – mówi pan Andrzej.
Witold Cichy, naczelnik OSP i działaczy dzielnicowy, twierdzi jednak, że mieszkańcy w większości nie mają już nic przeciwko nadajnikowi, bo przemówiły do nich opinie specjalistów o braku zagrożenia, a wpływy z dzierżawy to poważny zastrzyk finansowy. Kwota sięgnie bowiem kilkunastu tysięcy zł rocznie. – Chcielibyśmy przeznaczyć te środki na umundurowanie. Jeden mundur bojowy kosztuje około 2 tys. zł – dodaje. Stefan Szymik, przewodniczący zarządu dzielnicy, rozumie, że strażakom zależy na pieniądzach, ale uważa, że zdrowie ludzi jest ważniejsze. – Nie wiem, czy przekonaliśmy mieszkańców. Rada dzielnicy to jednak reprezentacja całej społeczności, więc należy zgodzić się z jej decyzją – stwierdza Stefan Szymik i podkreśla, że wśród dziewięciu głosujących za nadajnikiem było tylko czterech działaczy OSP.
Barbara Chrobok, rzeczniczka magistratu, podkreśla, że decyzja rady dzielnicy jest wiążąca dla urzędu, ale mieszkańcy nie powinni się obawiać. Na ich życzenie operator przekaże pieniądze na wykonanie niezależnych badań oddziaływania nadajnika. Jeśli okaże się, że promieniowanie jest szkodliwe, to stacja zniknie. Anna Wrześniak, wojewódzki inspektor ochrony środowiska w Katowicach, przyznaje, że takie inwestycje wzbudzają wiele kontrowersji, ale operatorzy dokładają starań, by promienie szkodziły jak najmniej. – Z naszych doświadczeń wynika, że żaden nadajnik na Śląsku nie ma negatywnego wpływu na środowisko, w tym zdrowie ludzi – stwierdza.



Jak tłumaczy Renata Bąk, kierownik oddziału higieny radiacyjnej sanepidu w Katowicach, montaż stacji bazowych telefonii komórkowej nie wymaga raportu o oddziaływaniu na środowisko. Po ich uruchomieniu w okolicy należy jednak wykonać pomiar poziomu pól elektromagnetycznych, którego wartość krytyczna w Polsce wynosi 0,1 W/m kw. (to tzw. gęstość mocy mikrofalowej), a w innych krajach UE 4W/m kw. Nasze przepisy należą do najbardziej rygorystycznych na świecie. (Amis)

Komentarze

Dodaj komentarz