Kilka tygodni temu pisaliśmy, że prywatny inwestor zabrał się za karczowanie terenu pocegielnianego wyrobiska między ulicami Kotucza i Cegielnianą w Rybniku. Postarał się on również, by w planie zagospodarowania dla tego miejsca pojawił się zapis dopuszczający nie tylko zabudowę handlowo-usługową, ale i budownictwo mieszkaniowe. W ubiegłym tygodniu do redakcji zadzwonił Czytelnik z informacją, że zaczęto zasypywać staw, który powstał dawno temu w najniższej części wyrobiska.
– Przecież w tym stawie żyją raki, które są pod ochroną, a jeśli staw zostanie zasypany, one zginą! – usłyszeliśmy od zaniepokojonego Rafała Piśniaka, który jest wędkarzem. W wydziale architektury rybnickiego magistratu poinformowano nas, że właściciel po uzyskaniu pozwolenia przystąpił do tzw. makroniwelacji terenu, w ramach której planowane jest zasypanie glinianki. Przez chwilę zastanawialiśmy się, do kogo zwrócić się z takim problemem. Podsumowanie naszych działań wypada dość blado, bo nasze pytanie o zagrożone raki wprawiało w zakłopotanie praktycznie wszystkich naszych rozmówców w zakłopotanie. W Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska w Katowicach po dłuższym zastanowieniu poinformowano nas, że nie zajmują się takimi sprawami. W końcu jednak skierowano nas do wojewódzkiego inspektoratu weterynarii, skąd odesłano nas do Urzędu Miasta w Rybniku. Tu w wydziale ochrony środowiska otrzymaliśmy wreszcie konkretną odpowiedź. Naczelnik Jarosław Kuźnik oznajmił nam, że zasypywana glinianka nie jest stawem naturalnym, ale powyrobiskowym zbiornikiem wody stojącej i dlatego nie podlega żadnym formom ochrony. To samo dotyczy żyjących w niej ewentualnie zwierząt. Inna sprawa, że naczelnik, który przyjrzał się zbiornikowi, nie wierzy, by żyły w nim raki, znane z zamiłowania do czystej wody. Woda w gliniance rzeczywiście nie jest pierwszej klasy czystości, ale większym problemem wydaje się fakt, że od kilku lat teren wokół stawu, a ostatnio również akwen to właściwie jedno wielkie śmietnisko.
Rzeczywiście trudno przypuszczać, by w tak zapaskudzonym zbiorniki żyły raki. I tu pojawia się kolejny problem, dla całej sprawy właściwie kluczowy: kto ewentualnie miałby stwierdzić, czy w zaśmieconym stawie raki jeszcze są. – Nie mamy możliwości sprawdzenia, jak się rzeczy mają. Musielibyśmy albo spuścić wodę, albo wynająć płetwonurków – mówi z uśmiechem naczelnik Kuźnik.
Sprawa niby prosta, a trudno znaleźć rozsądne rozwiązanie o. Może najlepiej byłoby, gdyby zasypywaną glinianką zainteresowali się jacyś ekolodzy, ale nie po to, by organizować spektakularne protesty i blokady. Chodzi o to, żeby w odpowiednim momencie, oczywiście w razie takiej potrzeby, wyłapać zagrożone raki i przenieść je do innego stawu. Byłby to prawdziwy ekologiczny happy end. A może takiej misji specjalnej podejmie się jakieś szkolne koło Ligi Ochrony Przyrody. Pytanie tylko, czy takie organizacje jeszcze istnieją. (WaT)
Komentarze