Jan Kolano jako jedyny z ponad 1200 osadzonych w Szerokiej ma osobisty komputer
Jan Kolano jako jedyny z ponad 1200 osadzonych w Szerokiej ma osobisty komputer


Zakład może opuszczać tylko w towarzystwie osoby zaufania publicznego. Najczęściej jest to jeden z profesorów, który ręczy za Jasia, że znowu nie popełni jakiegoś głupstwa i wróci na czas. Bo Jasiu ma na sumieniu dwa tzw. niepowroty, na których trochę narozrabiał. Pierwszy raz zbłądził w 1989 roku. Chciał odebrać mamę ze szpitala. Brakowało mu kilkunastu godzin. Poszedł prosić sędziego o ten czas. – Usłyszałem: a jak mordowałeś, to matkę w d... miałeś?! Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem – opowiada. Nie miał pieniędzy, więc zaczął włamywać się do sklepów z różnym sprzętem. Omijał, jak utrzymuje, prywatne domy, bo zdawał sobie sprawę z tego, że może pozbawić kogoś dorobku całego życia.
Chciał udowodnić
– Obrabowałem dwa sklepy, zostałem skazany za cztery – twierdzi. Dostał pięć lat. Drugi raz nie wrócił z przepustki w 1998 roku. Po tym, jak po raz piąty odmówiono mu warunkowego zwolnienia. Postanowił udowodnić wymiarowi sprawiedliwości, że da sobie radę na wolności i przez okrągły rok nie wejdzie w konflikt z prawem. Wytrzymał dziewięć miesięcy. Potem zaczął pić. – Lekarz powiedział mi, że złapałem jakąś tropikalną chorobę i zostało mi niewiele życia. Stwierdziłem, że przynajmniej dobrze się zabawię – wspomina. Śmiertelne schorzenie okazało się alergią, ale Jasiu nie trzeźwiał całymi tygodniami. Policja ustaliła, że dopuścił się też przestępstw narkotykowych, choć on twierdzi, że tego akurat nie pamięta.
Wrócił za kratki mocno wyniszczony i z kolejnymi sześcioma latami do odsiadki. – Postanowiłem, że z tym koniec. I trzymam się do dzisiaj – mówi. W ostatnich miesiącach był na trzech przepustkach. Z forum energetycznego jechał do Szerokiej z trzygodzinną rezerwą czasową. Jeden ekspres wypadł, drugi miał opóźnienie. Kolano dzwonił z trasy do zakładu karnego. Usłyszał, że nic się nie stało, że ma spokojnie podróżować, że ważne, że w ogóle wraca. – Nie zdążyłem nawet oddać próbki palladu, którą wypożyczył mi Uniwersytet Śląski – ubolewa. Jasiu nie rozstaje się ze swoim laptopem. Jako jedyny spośród ponad 1200 osadzonych może mieć taki sprzęt. Przenośnego asusa sprezentował mu człowiek zafascynowany fizyką tak jak on.
Luneta z okularów
Do pełni szczęścia brakuje mu tylko dostępu do internetu. Kiedy po raz pierwszy zobaczył, jakie daje to możliwości, a było to u profesora Jerzego Warczewskiego na Uniwersytecie Śląskim, opadła mu, jak mówi, szczęka. – Przez dwa lata badałem poziomy energetyczne w komórce palladu, a wystarczyło wystukać w wyszukiwarce te kilka słów – ubolewa. Jasiu skończył tylko szkołę podstawową. Zamiłowanie do nauki wyniósł z dzieciństwa. Mieszkał w pięknej okolicy, otoczonej lasem i wodą. Nocami gapił się w gwiazdy. Interesowało go to, co jest tam wysoko. Z okularów dziadka zrobił lunetę. Oberwał za to mocno, ale mógł wpatrywać się w to swoje niebo, choć wtedy, jak przyznaje, więcej niż oczy widziała wyobraźnia.
Rozwijał ją w nim ojciec, spawacz precyzyjny, pytając syna np., jak to się dzieje, że z ziarenek wyrastają drzewa. Po morderstwie Jasiu trafił do Zakładu Karnego w Strzelcach Opolskich. Tam zaczął studiować fizykę, choć atmosfera temu nie sprzyjała. Zapisał się do zawodówki obuwniczej, żeby móc wypożyczać książki. Zaczął też pisać listy do naukowców, a oni wysyłali mu książki. – Dostałem od nich w sumie 314 pozycji z różnych dziedzin: biochemii, genetyki, wirusologii – wymienia. Za te kontakty trafiał do... karceru, bo klawisze nie kryli, że mają dość naukowców. Sytuacja zmieniła się dopiero w Raciborzu, w zakładzie dla niebezpiecznych osadzonych. Pomógł mu pułkownik Tadeusz Korecki, długoletni dyrektor.
Platyna z Księżyca
– Trafiłem do niego po pierwszym niepowrocie. Zerkał to na mnie, to w moje papiery. Spodziewałem się tyrady w stylu: ty bandyto. A on powiedział: Jasiu, widzę, że nie jesteś głupi, a czasem zachowujesz się jak gówniarz. Obiecał, że jeśli przez miesiąc nie wezmą mnie do raportu, to on przyniesie mi trzy książki, które sam wybiorę. Nie wierzyłem w to, bo do raportu można było trafić za najmniejsze przewinienie, a ja miałem dość rogatą duszę – opowiada. Zawziął się jednak, w efekcie się udało, a pułkownik Korecki po całym Raciborzu szukał potem jednego podręcznika dla Jasia. Teraz Kolano z dumą prezentuje efekty swoich badań. Pracuje nad sztucznymi mięśniami, które nie będą ustępowały naturalnym.
Marzy o tym, by ludzie bez kończyn mogli mieć inteligentne protezy i znów byli sprawni. Rozrysował minielektrownię, dzięki której kierowca mógłby jeździć na gramie deuteru do końca życia. Wymyślił gwiazdolot o napędzie fotonowym. – Na Marsa można dotrzeć w półtora dnia, z Księżyca wozić platynę – rozmarza się. Mieszka w siedmioosobowej celi. Towarzysze patrzą na niego różnie. Jedni pytają, podglądają, inni pukają się czoło. – I po co ci to? Ja dostanę blachę, ty dostaniesz blachę. Ja sobie leżę, ty harujesz – zwykł mawiać jeden z kompanów. Blacha to w żargonie więziennym odmowa warunkowego zwolnienia.
Musiał zrozumieć
Miał 19 lat, kiedy zabił. Udusił starszego mężczyznę, kawalera, któremu pomagał w pracach domowych. Raz poszedł do niego naprawić pompę. Potem pili wino. Młody Kolano miał już wychodzić, gdy tamten zaczął się do niego przystawiać. Jasiu twierdzi, że nie pamięta dokładnie, co się wtedy stało. – Byłem przekonany, że postąpiłem słusznie. Przecież on chciał mnie skrzywdzić. Dopiero ojciec uświadomił mi, że zrobiłem coś złego. Że odebrałem drugiemu człowiekowi coś najcenniejszego – mówi. Potrzebował dwóch lat, żeby to zrozumieć. Po kolejnej wizycie taty, już w więzieniu, poczuł, że coś go dławi. Że nie może złapać oddechu, że jest bezradny. – Padłem na kolana na środku celi i zacząłem płakać – wspomina.



Jan Kolano nie szuka ani rozgłosu, ani pieniędzy. To dziennikarze proszą o kolejne wywiady, a on informuje naukowców o swoich wynalazkach i pomysłach, wysyła projekty, oddaje je za darmo. Marzy o skończeniu studiów: fizyki na Uniwersytecie Śląskim. Chce uczyć się u swojego guru, profesora Jerzego Warczewskiego, kierownika Zakładu Fizyki Kryształów. Aby to było możliwe, sąd musi mu złagodzić rygor. – Pan Jan już dwa razy zawiódł zaufanie. Nie ma pewności, że na wolności będzie przestrzegał porządku prawnego – stwierdza młodszy chorąży Tomasz Marciniak, oficer prasowy Zakładu Karnego w Jastrzębiu Szerokiej. (adr)

Komentarze

Dodaj komentarz