Żywicielka – trucicielka


Pani Halina mówi, że musi być jeden odważny, kto tę sprawę pociągnie. Jednak nie tyle odwagi sprawa wymaga, ile wytrwałości. Na gryzący gardło dym, wydobywający się z zardzewiałych żeliwiaków, oraz hałas sprężarek fabrycznych skarżą się nie tylko mieszkańcy domów położonych niemal za płotem odlewni. W bezpośrednim sąsiedztwie zakładów znajduje się przystanek PKS i pasażerom oczekującym na autobus nieraz żołądek podchodził do gardła, zwłaszcza w zimne, niżowe dni, gdy wiszące nad miastem chmury uniemożliwiały odpływ sinego obłoku. Na tym samym placu dymom z „Pawła” złorzeczą taksówkarze. Szczęście mają panie z roków sądowych, niegdyś sprzymierzeńcy Kossowskich i taksówkarzy. Nowa lokalizacja sądu pozwala im otwierać okna, kiedy chcą. Róża wiatrów sprawia, że do niezadowolonych dołącza grono działkowiczów z POD Kłapczyk, których pieczołowicie hodowane płody rolne pokrywa warstwa pyłu. Sąsiadka Kossowskich Renata Michalska pokazuje gruszki na jej drzewku przed domem. Nim dojrzeją – gniją na drzewie.– Często nas głowa boli, biegunki i wymioty meczą mniej odpornych i dzieci. Jak żyć z odlewnią? – pyta bezradnie.Pisma w tej sprawie regularnie trafiają do urzędu miasta. Inspektor Dariusz Śnieżek z wydziału ochrony środowiska już nie zliczy, ile razy był na inspekcji w odlewni. Zwłaszcza w lecie nasila się ilość korespondencji trafiającej do urzędu, urosła już z nich pokaźna teczka. Miasto skierowało tę sprawę do zbadania Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska. Doszło do niej w 2000 roku. Prof. dr hab. Jan Konieczyński dokonał oceny oddziaływania odlewni na środowisko. Uznał za konieczne uruchomienie odpylni ograniczającej emisję z pięciu rozproszonych źródeł, wyeliminowanie ogrzewania węglem kamiennym zakładu i suszenie form poprzez spalanie koksu. W obu wypadkach zalecił przejście na gaz ziemny. Żeliwiaki należy „wyposażyć w podgrzewany nadmuch, mokrą granulację żużla, wodne schładzanie płaszcza, dopalanie tlenku węgla i mokre iskrowniki, zmniejszyć o 80 proc. produkcję i generalnie przejść na elektrometalurgię, jako mniej uciążliwą dla środowiska” – brzmiały jego konkluzje. Były to jednak pobożne życzenia. Istniejący od 160 lat zakład z nieco zmurszałymi metodami produkcji walczył ciężko o przetrwanie. Restrukturyzował się i przekształcał, zyskując na czasie. Paradoksalnie jego średniowieczna technologia pomogła mu wydatnie. Do owych życzeń bowiem profesor nie dodał, co takiego wydobywa się z komina. To by tłumaczyło owe rozliczne zalecenia z ograniczeniem produkcji włącznie. Nikt bowiem nie może zrobić pomiarów zanieczyszczeń, tak by były wiążące i mogły skutkować decyzjami. Nikt ich już nie wykonuje na żeliwiakach, niemożliwe jest bowiem zainstalowanie punktu pomiarowego zgodnie z normami. No i nie ma pomiarów, oficjalnie nie wiadomo, co też niesie ów sinawy obłoczek, i nikt nie może nakazać zamknięcia zakładu czy egzekwować zaleceń prof. Konieczyńskiego.Urząd miejski też przedłuża zakładowi funkcjonowanie w istniejącym wyposażeniu technicznym.– Nie możemy radykalnie działać, wydawać decyzji o wstrzymaniu czy zamknięciu, gdy zakład aktywnie próbuje zmienić sytuację. Najpierw się restrukturyzował, zbierał pieniądze na instalację nowych urządzeń – mówi naczelnik wydziału ochrony środowiska Bożena Puskarczyk. – To miejsca pracy naszych mieszkańców. Obecnie zakład otrzymał zgodę na realizację instalacji odpylania żeliwiaków w hali fabrycznej topiarni. Podobno są gotowe fundamenty.Wcześniej, w I kwartale 2001 roku, miał być zainstalowany pierwszy piec obrotowy opalany gazem i tlenem, co likwidować miało żeliwiaki. Inwestycja niezwykle droga – 2,7 mln zł. Niestety trudno powiedzieć, co się dzieje za fabrycznym płotem, czy fundamenty stoją, czy piec już jest. I czy żeliwiaki będą zastąpione, czy też tylko doposażone w odpylanie. Prezes Jan Kaczkowski jest nieuchwytny: a to przyjmuje delegację zagraniczną, a to jest na produkcji, a gdy już nawet się go zastanie w siedzibie, też nie może przyjąć dziennikarza czy chociażby wyznaczyć terminu spotkania. Może sobie pozwolić na nonszalancję. Jest w pozycji wygranego – co mu tam gryzące dymy, gdy nawet urzędnicy miejscy wzdychają: – To jedyny zakład, który się trzyma i nawet ma szansę na rozwój. A padła kopalnia, ZWUS, Fadom, Krywałd-Erg. Z naszym bezrobociem powinniśmy go hołubić.Toteż nic nie zrobią walczący od 17 lat sąsiedzi odlewni. Nie dało się też ustalić odpowiedzi na ważne dla nich pytanie: czy i kiedy będzie poprawa...

Komentarze

Dodaj komentarz