Krzysztof Janik na szczycie
Krzysztof Janik na szczycie


– Bakcyla gór połknąłem chyba dzięki tacie, który był jednym z twórców klubu wysokogórskiego w Jastrzębiu. Ta pasja obudziła się we mnie dosyć późno, bo dopiero w zeszłym roku. Wszedłem na Górę Mojżesza w Egipcie, to nieco ponad 2 tys. metrów nad poziomem morza. Potem zdobyłem Jebel Toubkal w Maroku, ponad 4 tys. m n.p.m. Czułem się zaskakująco dobrze, zaplanowałem więc sobie, że w kolejne wakacje, zamiast tradycyjnego wypoczynku, przymierzę się do następnej góry – opowiada.

Nocleg w beczkach
Na dobre samopoczucie wpływ miało niewątpliwie znakomite przygotowanie Krzyśka. Chłopak startuje też w maratonach, więc kondycję ma świetną. – Myślałem o Mont Blanc. Na tej górze zginął jednak przyjaciel mojego taty. Ojciec odradzał mi ten szczyt. Ostatecznie wybór padł na Elbrus – opowiada jastrzębianin.
Zdecydował się na zorganizowaną wyprawę. Wyruszył 17 lipca razem z 20-osobową grupą miłośników gór z całej Polski. Na miejsce można dolecieć samolotem. – Krajowe loty w zdecydowanej większości obsługują samoloty TU-154, które na pierwszy rzut oka wydają się nieco archaiczne, jednak lot odbywa się bezproblemowo – opowiada jastrzębianin.
Najpierw trzeba przejść aklimatyzację – przystosować organizm do warunków panujących na wysokości. Mimo leżącego wszędzie śniegu, świeci słońce, a temperatura dochodzi do 10 stopni Celsjusza. Chodzi się w krótkich spodenkach i koszulkach. Wymalowane i wystrojone Rosjanki wyjeżdżają wyciągiem nieco wyżej, żeby się opalić! Wszędzie czuć klimat minionej epoki. – Na jednym ze szczytów stoi dźwig budowlany, przypominający te, które w minionej epoce budowały nasze osiedla z wielkiej płyty. Po drodze można spotkać armaty, które na szczęście służą tylko do rozbijania śniegu. Są także resztki czołgów, chyba jeszcze z czasów wojny – dzieli się wrażeniami jastrzębianin.
Duże wrażenie zrobiła na nim stacja o nazwie Beczki. To miejsca noclegowe przygotowane w... beczkach po paliwie! – Są potężne. W środku są po cztery miejsca noclegowe po obu stronach, czyli w jednej beczce może spać osiem osób. Z powodu braku miejsc ominął nas nocleg w tym egzotycznym miejscu. Spędziliśmy dwie noce w bardziej komfortowych warunkach, na terenie stacji kolejki Krugozor – opowiada Krzysztof Janik.

Szalik GKS-u na szczycie
Jastrzębianin od początku wyprawy wyrywa się do przodu. Kiedy inni wypoczywają, on przygotowuje się do decydującego ataku. 23 lipca grupa osiąga wysokość ok. 5070 m n.p.m. - Szczyt wydaje się w zasięgu ręki, jednak tego dnia plan nie przewidywał jego zdobycia. Trochę szkoda, jednak schodzimy, wiedząc, że po południu regularnie przychodzi załamanie pogody – opowiada. Wieczorem lider wyprawy dzieli ich na trzy grupy. Mają startować w godzinnych odstępach pomiędzy 1 a 3 w nocy. Janik trafia do ostatniej, najszybszej grupy.
– Ruszamy o 3 w nocy. Śnieg jest zmrożony, zatem idzie się dobrze. O wschodzie słońca na wysokości ok. 5000 m nasze grupy zaczynają się schodzić. Wszyscy idą coraz wolniej, u części pojawiają się problemy wywołane wysokością, jednak dramatu nie ma. Do pokonania został kluczowy fragment, trawers wschodniego wierzchołka. Postanawiam ruszać sam, nie tracąc sił na zbędne postoje. Czuję się nadspodziewanie dobrze. Po drodze spotykam ludzi z innych wypraw cierpiących na chorobę wysokościową. Część z nich stoi blokując wąski trawers. Trzeba ich obejść, wytyczając nową ścieżkę – relacjonuje Janik.
Dociera na przełęcz między dwoma wierzchołkami Elbrusa. Tam postanawia poczekać na resztę. Najtrudniejszy technicznie fragment jest już za nim. Pozostał ten najbardziej wymagający fizycznie – podejście na główny, zachodni, szczyt. To najbardziej stromy etap. Organizm musi pracować już na wysokości 5500 m n.p.m. – Po kilkunastu minutach docierają do mnie pierwsi koledzy. Dostajemy od lidera pozwolenie i ruszamy w górę. Stopniowo pokonuję kolejne metry. Po pewnym czasie zrobiło się niemal płasko i ujrzałem przed sobą wierzchołek. O godzinie 8.02 czasu lokalnego, jako pierwszy a jednocześnie najmłodszy uczestnik wyprawy, stanąłem na szczycie rosyjskiego giganta. Chwila odpoczynku, pamiątkowe zdjęcia z szalikiem GKS-u i powrót. Zejście przebiegało sprawnie, choć nogi odmawiały już w niektórych miejscach posłuszeństwa – opowiada. Wejście na szczyt zajęło mu pięć godzin, zejście 1 godz. 40 minut. Cała wyprawa trwała dziesięć dni. Kosztowała 3600 złotych i 500 dolarów.
– Chcę w każde wakacje zaliczyć jeden szczyt i piąć się coraz wyżej. Teraz myślę o Kilimandżaro – mówi Krzysztof Janik.



Elbrus położony jest w zachodniej części głównego łańcucha Kaukazu, na terenie Kabardo-Bałkarii. Jest najwyższym szczytem Rosji. Masyw Elbrusa wyróżnia się charakterystyczną sylwetką o dwóch kopulastych wierzchołkach, odległych od siebie o ok. 3 km. Zachodni (wyższy) ma 5642 m n.p.m., wschodni 5621 m n.p.m. Pokryty jest wiecznym śniegiem (powyżej 3700-4000 m n.p.m.).
Istnieje kilka przyjętych wersji granic między Azją a Europą na odcinku między Morzem Czarnym i Morzem Kaspijskim. Jedna z nich zakłada, że granica biegnie szczytami Kaukazu – wówczas Elbrus należałoby traktować jako najwyższy europejski szczyt. Przewyższa Mont Blanc o ponad 800 m. Zwolennikiem tej tezy jest m.in. słynny Reinhold Messner.

2

Komentarze

  • TDK 21 sierpnia 2009 21:34Brawo Krzychu! Tak trzymać - Everest czeka;)
  • Czytelnik Elbrus 20 sierpnia 2009 11:29Brawo i oby tak dalej !

Dodaj komentarz