20024413
20024413


Jadąc ulicą Długą od centrum Chałupek, mijamy polsko-czeski posterunek małego ruchu granicznego Chałupki - Šilheřovice. Na przejściu rutynowa odprawa, szlaban w górę i wjeżdżamy... do Polski. Niecodzienne? Może, ale prawdziwe. Po prostu ulica biegnie nietypowo: zamiast dochodzić do granicy i zakończyć się posterunkiem jest na pasie granicznym. Po prawej ręce (od strony Chałupek) jest Polska, po lewej Czechy.Po lewej stronie na placu czeka na początek kursu czeski autobus komunikacji miejskiej. Pojedzie w kierunku Šilheřovic albo Antošovic. W tym czasie tą samą drogą dojeżdża od strony przejścia granicznego autobus PKS-u do Raciborza. Skręca do Rudyszwałdu. Gdyby jego kierowca chciał przystanąć, to jedynie po prawej stronie. Lewe pobocze to już Czechy. Pasażerowie wysiadając tam, staliby się cudzoziemcami nielegalnie przebywającymi na terytorium obcego państwa. Wszystko przez specyficzną ulicę. Ma status „drogi wspólnej” ze wszystkimi tego korzyściami i niedogodnościami.- Można poruszać się po całej szerokości jezdni. Bez kontroli granicznej na posterunku nie wolno już z niej zejść na obszar obcego państwa, np. Polak nie może wejść na czeskie pobocze, a Czech na polskie. Nie można nawet oficjalnie się kontaktować. Z samego rozmawiania nie wyciągamy jeszcze konsekwencji, ale absolutnie nie wolno przekazywać sobie jakichkolwiek rzeczy, bo jest to granica - mówi kpt. Grzegorz Klejnowski, rzecznik prasowy Śląskiego Oddziału Straży Granicznej w Raciborzu.Te same przepisy dotyczą rolników. Niektórzy Polacy mają w Czechach pola i vice versa. Jadąc z maszynami rolniczymi, muszą je mieć w drodze powrotnej. Żadnego sprzętu nie mogą zostawiać w drugim państwie. Chyba że rolnik zabiera pustą przyczepę, by w Czechach zebrać np. buraki. Wówczas musi to na posterunku zameldować.Każdy wychwycony przypadek złamania prawa, nawet jeżeli jest to poczęstowanie Polaka przez Czecha (lub odwrotnie) papierosem czy cukierkiem, jest odnotowywany i wyjaśniany, podobnie jak w przypadku nielegalnego przekroczenia granicy. Niejednokrotnie straż graniczna wnosi u prokuratora o niewszczynanie postępowania ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu. Niemniej delikwent przyłapany na częstowaniu cukierkami lub wyjściu po kąpieli w Olzie na czeski brzeg rzeki, musi liczyć się z interwencją pograniczników:- Wyjaśniamy, co było przyczyną konkretnego zachowania, jaki mógł być jego skutek i okoliczności. Od tego uzależniamy decyzję: wszczynać śledztwo albo nie. Niemniej gdyby doszło do nielegalnego przekroczenia granicy, zawsze musimy powiadomić prokuraturę, gdyż jest to przestępstwo ścigane z urzędu.Nawet błahy incydent wiąże się z poważnymi konsekwencjami: pobieraniem odcisków palców, wezwaniem do prokuratora, przesłuchaniami, założeniem kartoteki, czyli potraktowaniem jak przestępcy.Przejście małego ruchu granicznego Chałupki - Šilheřovice jest specyficzne również z innego powodu. Przekraczając każde inne, oczywistym jest, że chcemy dostać się do innego państwa. W tym przypadku już nie, bo mamy do wyboru Polskę albo Czechy. Chcąc dostać się do naszych południowych sąsiadów, musimy o tym poinformować strażnika granicznego podczas odprawy. Jeżeli tego nie zrobimy, możemy albo dojechać do któregoś z polskich domów przy wspólnej drodze, albo skręcić na skrzyżowaniu w prawo do Rudyszwałdu. Jadąc do Antošovic lub Šilheřovic, złamiemy prawo. Dlatego dla świętego spokoju lepiej powiedzieć, że chcemy też odwiedzić Czechy. Wtedy nikt nie będzie się nas czepiał, nawet jeśli pobłądzimy i wjedziemy nie w tę drogę co trzeba. W takie kłopoty wpakował się pewien 70-letni Niemiec. Do Polski wjechał przez główne przejście graniczne w Chałupkach. Śpieszył się na pogrzeb w Tworkowie. Choć przed wojną tam mieszkał, zapomniał drogi, więc poprosił o pomoc kogoś z miejscowych. Nie mówił zbyt dobrze po polsku i nie zrozumiał wskazówek, bo skręcił za wcześnie i dojechał na przejście małego ruchu. Zdziwił się, bo był przekonany, że odprawę ma za sobą. Został poddany następnej. W jej trakcie oczywiście nie wspominał o Czechach. Jechał przecież na pogrzeb. Kontroler wytłumaczył mu, by na skrzyżowaniu skręcił w prawo. Pojechał prosto...- Po kilku minutach zorientował się, że coś jest nie tak. Wszystkie napisy były w języku czeskim. Stanął, szukając wzrokiem drogi w prawo. Nigdzie jej nie było. Nawrócił. Już na naszej stronie zatrzymaliśmy go, doprowadziliśmy do strażnicy, by się wytłumaczył. Poinformowaliśmy też Czechów, bo przedostał się do nich nielegalnie. W Tworkowie potwierdziliśmy informację, że faktycznie jechał na pogrzeb. Prawdziwe okazały się zatem jego tłumaczenia, że nieświadomie pojechał do Czech. Pozwoliliśmy mu odjechać. Myślę, że bez problemów zdążył na ceremonię - opowiada komendant strażnicy w Chałupkach mjr Piotr Rokiciński.Ciekawa jest też sprawa korzystania ze wspólnej drogi. Chcąc z niej skręcić do Czech, najpierw trzeba podjechać do przejścia granicznego, czyli nadłożyć kilkaset metrów. Na ten obowiązek psioczą mieszkańcy domów za posterunkiem granicznym. Jeżeli nawet ktoś z nich chce iść do Šilheřovic na piwo, musi się wpierw cofnąć do przejścia granicznego. A już najbardziej stękają w czasie powrotu. Maszerując „wspólną drogą”, na wyciągnięcie ręki ma swój dom, ale musi pofatygować się na posterunek, by uzyskać zgodę na wejście do Polski. Chyba że chce ryzykować i przemknąć się. Wtedy, owszem, będzie w domu, ale nielegalnie. Podobnie ma się sprawa z inwentarzem. Jeżeli Polakowi ucieknie przez drogę na czeską łąkę krowa albo gęś, a nie będzie chciała wrócić samodzielnie, to gospodarz również musi powiadomić posterunek graniczny. Dopiero wtedy może łapać dobytek.- Mało tego, straż graniczna musi powiadomić lekarza weterynarii, by sprawdził, czy doszło do kontaktu z innym zwierzęciem po stronie czeskiej. I podjął decyzję o ewentualnej kwarantannie - mówi kpt. Klejnowski.Mimo tych niedogodności korzyści z istnienia drogi wydają się większe. Zanim została wybudowana w latach 50., mieszkańcy Chałupek, chcąc dostać się autem do Šilheřowic, musieli korzystać z dużego przejścia paszportowego i jechać przez Ostrawę. Nadkładali 27 km.Ciekawie rozwiązana jest sprawa utrzymania drogi. Na mocy międzypaństwowej umowy fragmentem od skrzyżowania do Rudyszwałdu zajmuje się Powiatowy Zarząd Dróg w Raciborzu, a odcinkiem od krzyżówki do strażnicy w Chałupkach - Czesi.O ile wszystkie powyższe przypadki były ściśle uregulowane przez przepisy i wzajemne uzgodnienia, to są jeszcze sytuacje, których sposób rozwiązania zależy przede wszystkim od zdrowego rozsądku. Bo jak sensownie zareagować np. podczas wypadku samochodowego na tym skrzyżowaniu? Mierzyć z linijką w ręku, w którym państwie jest większa część uszkodzonego auta? A ranni tkwiący w unieruchomionym pojeździe po stronie czeskiej? Czy polski lekarz mógłby im udzielić pomocy bez obaw o nielegalne przekroczenie granicy?- Przede wszystkim liczy się ratowanie życia. Obie strony powiadamiają swoje służby medyczne i w zależności od tego, która przyjedzie szybciej, ta udziela pomocy. Sprawy „graniczne” mają wówczas drugorzędne znaczenie. Tu każdy przypadek trzeba rozpatrywać oddzielnie i mieć sporo wyobraźni - tłumaczy kpt. Klejnowski.

Komentarze

Dodaj komentarz