Helena Sobkowiak prezentuje medal sprawiedliwej / Dominik Gajda
Helena Sobkowiak prezentuje medal sprawiedliwej / Dominik Gajda

Jak Helena Sobkowiak znalazła się w gronie sprawiedliwych wśród narodów świata. Miała tylko 23 lata i bardzo się bała, a jednak ocaliła życie dwóm żydowskim lekarzom. Termin Chasid Umot ha-Olam (sprawiedliwy wśród narodów świata) zaczerpnięto z tradycji talmudycznej. Na medalu, nadawanym w imieniu państwa Izrael, widnieje napis pochodzący właśnie z Talmudu: Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat. Historia Heleny Sobkowiak z Wodzisławia, wyróżnionej owym zaszczytnym tytułem, potwierdza mądrość tych słów. Tym bardziej że dzisiaj ten zaszczytny tytuł jest nie tylko symbolem wdzięczności narodu żydowskiego dla tych, którzy ocalili go przed zagładą, ale także synonimem największego cywilnego bohaterstwa oraz ludzkiej solidarności w obliczu zła.

Demony wojny
Historia zaczęła się w Tłustym, niewielkim miasteczku, które przed wojną leżało na południowo-wschodnich krańcach II Rzeczpospolitej, a w początkach 1944 roku było świadkiem gwałtownego odwrotu pobitych wojsk niemieckich spod Stalingradu. Pani Helena miała wtedy 23 lata, nosiła nazwisko Ojak, a mieszkała tam wraz z mężem Józefem w jednej z kamienic. Małżonkowie pozostali w niej sami, bo reszta lokatorów, żydowskiego pochodzenia, wyprowadziła się w pośpiechu. Krótko po ich odejściu pod drzwiami pojawili się dwaj mężczyźni, uważnie rozglądający się na wszystkie strony. Byli to miejscowi lekarze: Baruch Milch i Jakub Weiless. Obaj pochodzenia żydowskiego, obaj w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Pani Helena znała ich dobrze, nie przypuszczała jednak, że spotka się z nimi w tak nieprzewidzianych okolicznościach. Przez chwilę panowało kłopotliwe milczenie, w końcu padła prośba o pomoc w ukryciu. – Ale ja nie mam gdzie, ja też chcę żyć – miała powiedzieć pani Helena. Jak przyznaje po latach, był strach, ale też człowiek chciał pomóc. – Wy się nie bójcie, bo tu jest schron – odpowiedzieli przybysze. W kilka chwil później cała trójka zeszła do podziemi kamienicy, gdzie rzeczywiście znajdował się schron, zapobiegliwie urządzony przez właściciela domu. Wydawało się, że ratunek jest na wyciągnięcie ręki. Niestety, rychło okazało się, że kamienicę wybrano na... sztab wycofujących się sił hitlerowskich.

Sama ze strachem
W dodatku mąż, pracujący w pobliskim młynie, nie pojawiał się od kilku dni. Nagle pani Helena znalazła się jak w oku cyklonu, sam na sam ze swoim strachem, przez osiem długich dni. Kiedy po raz pierwszy, wykorzystując chwilową nieobecność żołnierzy niemieckich, zeszła na dół, aby zanieść lekarzom coś do jedzenia, usłyszała: my nie głodni, myśmy jedli buraki, tylko my jesteśmy żądni informacji. Okazało się, że kratkę, przez którą dopływało świeże powietrze, zadeptały czyjeś konie, a doktorzy w akcie desperacji przebili się do sąsiadującej ze schronem piwnicy, bo tam było czym oddychać. Tam też ktoś przechowywał pastewne buraki.
Wkroczenie Armii Czerwonej, co prawda przyjęte przez mieszkańców bez entuzjazmu, oznaczało koniec gehenny dla pani Heleny i jej męża. Otworzyło także nowy rozdział w ich życiu, bowiem Józef Ojak wyruszył z dywizją kościuszkowską na front, z którego już nie powrócił. Pani Helena wyjechała z Tłustego do Skały Podolskiej, gdzie zastał ją koniec wojny. Stamtąd, w ramach akcji repatriacyjnej, trafiła na Śląsk, do Bytomia. Tu wyszła ponownie za mąż za Józefa Sobkowiaka i urodziła dwie córki, a w latach 50. osiedliła się w Wodzisławiu. Jakub Weiless i Baruch Milch również znaleźli się na Śląsku. Byli lekarzami w Bytomiu i Zabrzu.

Testament w książce
Po 1968 roku, w wyniku nagonki antyżydowskiej, wyemigrowali do Izraela. Podobny los spotkał przyjaciółkę pani Heleny z lat młodości Albinę Fajkenfik, którą wszyscy nazywali Binką. W 1987 roku natomiast Helena Sobkowiak otrzymała tytuł Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Z tej okazji pojechała do Izraela, gdzie spotkała się z uratowanymi przez siebie lekarzami. Mieszkała u Binki i obie usiłowały nadrobić 20-letnie zaległości w przyjaźni. Zasadziła też swoje drzewko oliwne w Alei Sprawiedliwych na Wzgórzu Pamięci w Jerozolimie. Irena Sendlerowa powiedziała kiedyś, że to drzewko znaczy więcej niż pomnik, bo pomnik można zniszczyć, a ono będzie zawsze rosło.
W 2008 roku panią Helenę odwiedzili ambasador Izraela i wnuczka Barucha Milcha. Obdarowali ją menorą (siedmioramiennym żydowskim świecznikiem) ze srebra i książką autorstwa Barucha Milcha pt. „Testament”, która jest wstrząsającym świadectwem przeszłości. Lekarz opisał w niej bowiem nie tylko wojnę, ale także dokonującą się na jego oczach zagładę Żydów. Od tamtej pory minęło prawie 66 lat, a pani Helena ma lat 88, więc pamięć zawodzi ją coraz częściej. Wciąż jednak z rozrzewnieniem wspomina Binkę i Tłuste, w którym zgodnie żyli Polacy, Żydzi i Ukraińcy. Do czasu, aż w ich życie wkroczyła polityka. To z jej powodu ukraińscy nacjonaliści w okrutny sposób zamordowali siostrę pani Heleny, która miała tylko 16 lat. To był pierwszy akt ciągu zła.

Ilu sprawiedliwych
Na początku lat 60. Instytut Pamięci Ofiar i Bohaterów Holokaustu Yad Vashem w Izraelu zainicjował akcję upamiętniania osób, które czasie drugiej wojny światowej ratowały Żydów z narażeniem własnego życia. W 1962 roku na wzgórzu w Jerozolimie założono aleję poświęconych im drzewek. W roku następnym do pracy przystąpiła specjalna komisja, która skrupulatnie analizowała wszystkie zgłoszone przypadki, nadając medale i tytuły Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Nigdy już nie dowiemy się, ilu etnicznych Polaków zasłużyło na ten honor. Historycy szacują, że było ich około 200 tysięcy. Tytuł sprawiedliwego otrzymało ponad sześć tysięcy. Dziś na tym świecie jest ich już tylko nieco ponad pięciuset.



Marsz pamięci
W latach międzywojennych w Polsce mieszkało około 3,3 mln osób wyznania mojżeszowego, w innych krajach Europy żydowska diaspora też była dosyć liczna. Większość tych ludzi zginęła w obozach koncentracyjnych (m.in. w KL Auschwitz-Birkenau), gdzie z reguły szła na zatracenie prosto z rampy kolejowej, część straciła życie podczas ewakuacji tych obozów, która zapisała się w historii jako jeden z najczarniejszych epizodów drugiej wojny.
W dniach od 17 do 21 stycznia hitlerowcy wyprowadzili z obozu oświęcimskiego blisko 70 tysięcy więźniów i pognali na zachód. Główna trasa ewakuacji, nazwanej Marszem Śmierci, wiodła do Wodzisławia, gdzie nieszczęśników w pasiakach planowano załadować do wagonów i wywieźć w głąb Rzeszy, ale nie wszyscy dotarli na miejsce. Sporo zmarło z zimna (panowały trzaskające mrozy), głodu i wyczerpania, inni zginęli od kul esesmanów. Nielicznym udało się zbiec i przetrwać dzięki pomocy miejscowych, którzy ryzykowali życiem. Taki przypadek zdarzył się m.in. w okolicach Jastrzębia. Wśród ocalonych byli również Żydzi, a ich wybawcy po wojnie zostali wyróżnieni tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Warto dodać, że mieszkańcy miast regionu pamiętają o każdej rocznicy Marszu Śmierci, oddając hołd pomordowanym, których mogiły znaczą trasę ewakuacji.
Zwieńczeniem obchodów będzie doroczny modlitewny marsz pamięci w formie Drogi Krzyżowej, który odbędzie się w najbliższą niedzielę, 31 stycznia, w Rybniku z inicjatywy Klubu Inteligencji Katolickiej działającego przy parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej. Uroczystość zacznie się o godzinie 14.30 w kościele pw. Matki Boskiej Bolesnej, skąd uczestnicy przejdą przez cmentarze parafialny i komunalny pod pomniki więźniów przy ulicy Gliwickiej i nad Rudą. Tam złożą kwiaty i odmówią modlitwę. Ceremonię zakończy msza święta w intencji wszystkich ofiar drugiej wojny światowej, która zacznie się o godzinie 16.30 w kościele pw. św. Katarzyny w Wielopolu. (eg-p, adr)

Komentarze

Dodaj komentarz