Myśliwskie ambony wywołują w mieszkańcach różne skojarzenia / Andrzej Derwisz
Myśliwskie ambony wywołują w mieszkańcach różne skojarzenia / Andrzej Derwisz
Jedna z mieszkanek natknęła się na polach na świeżą czaszkę zwierzęcą. Podejrzenie padło na myśliwych, którzy jednak twierdzą, że mają swoje zasady.
Mieszkanki Wodzisławia Zawady, których domy stoją na skraju lasu lubomskiego, powiadomiły nas o makabrycznym odkryciu. Na zaśnieżonych polach jedna z nich natknęła się na krwawe ślady, a opodal na świeżą czaszkę zwierzęcą. Gdy odważyła się wrócić w to miejsce po kilku dniach, krew była jeszcze widoczna, ale czaszka znikła. – Już swego czasu widywałam tam różne okropności. Zdarzają się zwierzęce wnętrzności, kopytka, a nawet odcięte nogi, zapewne sarenek. Niestety blisko naszych domów stoją myśliwskie ambony – opowiada jedna z kobiet.

Strzały w lesie
– A strzały słychać bardzo często. Nie czujemy się w lesie bezpiecznie, bo nie wiemy, kiedy odbywają się polowania – dodaje inna. Teren należy do pszowskiego koła łowieckiego Lis, które, nawiasem mówiąc, w tym roku obchodzi 60-lecie istnienia. Jego prezes Henryk Heliosz pokazuje na mapie granice swego obwodu, komentując, że jest to jeden z najtrudniejszych obszarów łowieckich w regionie. Obejmuje obszar 5500 ha, choć polować można tylko na 2700 ha. Teren jest bowiem gęsto zabudowany, a mieszka na nim około 80 tys. ludzi. – Bliskość domostw może powodować konflikty z mieszkańcami – przyznaje prezes Heliosz.
Jak dodaje, prawdą jest, że koło we wskazanym rejonie ma kilka ambon i prowadzi odstrzał zwierzyny łownej, ale zgodnie z przepisami. Myśliwi polują bowiem w odległości co najmniej 100 metrów od domów, a terminy polowań zbiorowych są przekazywane do Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Katowicach, rybnickiego nadleśnictwa, urzędu miasta i gmin, na terenie których działa koło. Powinny być tam wywieszane na tablicach. Na tym rola koła się kończy. Z kolei każdy myśliwy może sam udać się na polowanie, ale po uzyskaniu zgody koła, a wyjście jest zapisywane w książce ewidencji ze wskazaniem rodzaju zwierzyny.

Robota kłusownika
Gdy chodzi o pozostałości upolowanych zwierząt, zwane w branży paprochami, przyjęło się, że patroszy się je na miejscu, aby wstępnie (po wyglądzie wnętrzności) stwierdzić, czy były one zdrowe. Jeżeli tak, wnętrzności zostawia się lisom, krukom czy myszołowom, które pożerają je błyskawicznie. Ale odcinanie części nóg czy porzucanie czaszek to nie robota myśliwych. Oni zabierają zdobycz w całości i zawożą np. do punktu skupu. Prezes nie wyklucza więc, że padło jakieś zwierzę, ale bardziej prawdopodobne, że to sprawka kłusowników, zwłaszcza że koło miało z nimi problemy.
– W 2008 roku udało się nam schwytać jednego. Dostał półtora roku w zawieszeniu, a za każdą z ośmiu nielegalnie upolowanych saren musiał zapłacić dwa tys. zł. Natomiast inny kłusownik skończył fatalnie, bo dzik, który wpadł w zastawione przez niego wnyki, zadał mu ciężką ranę, w efekcie ten człowiek wykrwawił się na śmierć – mówi prezes. Jak dodaje, to przykre, że za wszystko zło w lesie obwinia się myśliwych, a nie widzi się ogromu pracy, jaką wykonują, szczególnie podczas tak mroźnej i śnieżnej zimy, jaką mamy obecnie. Koło Lis bowiem dokarmia zwierzynę w 54 paśnikach.

Tony paszy
– Pójdzie na to co najmniej siedem ton kukurydzy i pszenicy. Oczywiście myśliwy to człowiek, a w każdej zbiorowości znajdą się czarne owce, ale zdecydowana większość trzyma się łowieckiej etyki – dodaje prezes Henryk Heliosz. Myśliwi tłumaczą, że działają w zgodzie z prawem i praktyką, choć pewne zachowania, być może nielicznych z ich grona, rzutują na wszystkich i nie przysparzają im sympatii. No bo komu ze spacerujących po lesie mogą podobać się zwierzęce wnętrzności leżące przy ścieżkach?


Gdzie utylizacja
– Teoretycznie paprochy powinno się utylizować, choć wiemy, że myśliwi zostawiają je na miejscu, jeżeli zwierzę było zdrowe. Takie odpady nie są szkodliwe i jest ich niewiele. Jednak porzucanie wnętrzności obok uczęszczanych ścieżek lub zabudowań uważam za nieetyczne – mówi krótko Janusz Żagiell, katowicki łowczy okręgowy. – Wszystko, co pozostaje ze zwierzęcia, powinno być utylizowane. Ponieważ odpadów jest mało i trudno za każdym razem wozić je do utylizacji, można przyjąć, aby były zakopywane w lesie na głębokości około pół metra. Trudno jednak zaakceptować pozostawianie ich do pożarcia przez inne zwierzęta. Decydują o tym względy sanitarne – stwierdza Tadeusz Sarna, śląski wojewódzki lekarz weterynarii. (and)
1

Komentarze

  • marian stefan koziol paprochy 03 marca 2010 23:17wnętrzności to PATROCHY a nie PAPROCHY Gdyby nie mysliwi, w lesie rzadziliby klusownicy, ktorzy nie dokarmiaja zwierzatm i maja gdzies okresy ochronne i etyke

Dodaj komentarz