Dezynsekcję przeprowadzali pracownicy specjalistycznej firmy / Dominik Gajda
Dezynsekcję przeprowadzali pracownicy specjalistycznej firmy / Dominik Gajda
W bloku przy ulicy Opolskiej trwa sprzątanie po eksmisji uciążliwego lokatora. W poniedziałek w bloku przy ulicy Opolskiej 14 odbywała się dezodoracja. Specjalistyczna firma usuwała przykre zapachy. – W podobny sposób likwiduje się np. trupi zapach – mówiła Barbara Wójcik z firmy Toxin. Wcześniej w całej klatce (to 44 mieszkania) odbywała się dezynsekcja, bo trzeba było wytępić robactwo, które rozlazło się po budynku z mieszkania uciążliwego lokatora. Walka o jego eksmisję trwała... osiemnaście lat! Czesława Krzak odetchnęła z ulgą, bo mieszkała naprzeciw. – Dotąd były tu smród, hałas i robactwo. Kiedy wychodziłam z windy, biegłam slalomem do siebie, bo na podłodze roiło się od insektów, które oczywiście dostawały się również do naszych mieszkań – mówi jastrzębianka.
Jak dodaje, sąsiadka z niższego piętra, lekarka, też nie miała łatwo. – U tego pana była melina. Schodzili się tam bezdomni, byli więźniowie itd. Pili, potem załatwiali swoje potrzeby niekoniecznie do muszli klozetowej. No i kiedyś pani doktor po ścianie spłynęły fekalia – opowiada Czesława Krzak. Mężczyzna znosił do domu rupiecie ze śmietników i, nie zważając na porę, rozbierał złom, rąbał jakieś drewno. Często robił to z kolegami ze śmietników. Czasem miał też mniej oczekiwanych gości. W internecie, np. na portalu YouTube, krążą filmiki zatytułowane "Jak się bawi Opolska". Widać na nich, jak młodzi chuligani jednym kopniakiem otwierają drzwi, wchodzą do środka, wyzywają lokatora, znęcają się nad nim!
Mieszkańcy żyli w ciągłym strachu. – Kiedyś ten gość miał jeszcze gaz i światło, zasnął, zostawiwszy garnek na kuchence. O mało się nie spalił i nie wysadził całej klatki – opowiadają jastrzębianie. W bloku mieszka m.in. Barbara Stalmaczonek, miejska radna, wcześniej przewodnicząca zarządu osiedla. Ludzie są przekonani, że to ona pomogła im uwolnić się od kłopotliwego lokatora. – Interweniowałam w tej sprawie po pierwsze z obowiązku, po drugie dlatego, że mnie też dotyczył ten problem. O sprawie wiedziała policja, byłam w kontakcie z dzielnicowym. Ale niewiele można było zrobić, bo najpierw ten pan był po wypadku i miał coś z nogą, potem nie było lokalu zastępczego – przyznaje Barbara Stelmaczonek.
– Spółdzielnia od wielu lat monitowała w magistracie w tej sprawie. Informowano urzędników, że istnieje zagrożenie dla współmieszkańców. Przez cały ten czas urząd odpowiadał, że nie ma wolnych lokali socjalnych – mówi Rafał Guzowski, rzecznik prasowy Górniczej Spółdzielni Mieszkaniowej, która zarządza blokiem. W końcu uciążliwy lokator trafił na tzw. Manhattan, czyli do budynku socjalnego przy ulicy Pszczyńskiej. Do zwolnionego pomieszczenia wkroczyły ekipy porządkowe. – Zagnieździły się tam roje karaluchów, z którymi należy walczyć środkami chemicznymi – mówi Tomasz Glenc, wiceprezes GSM ds. technicznych. W piątek i sobotę specjaliści odwiedzili każde mieszkanie, aby dokonać dezynsekcji. Lokatorzy nie musieli wychodzić z domów, bo używano najbezpieczniejszych preparatów owadobójczych.

Komentarze

Dodaj komentarz