20025107
20025107


Pochodzący z Rybnika Chwałowic Marek Wojaczek jest najlepszym polskim sędzią żużlowym. Jako jedyny Polak prowadzi zawody z cyklu Grand Prix. W tym roku sędziował turnieje GP w czeskiej Pradze, Krsku na Słowenii i duńskim Vojens, a także finał drużynowego Pucharu Świata w angielskim Peterborough.Miłością do żużla zaraziła go matka, która przez długie lata prowadziła zakład fryzjerski. Jak sam wspomina, była największym kibicem żużla w rodzinie. W młodości, gdy nie dostała od rodziców pieniędzy na bilet, wzorem kolegów wspinała się po murach i drzewach okalających stadion. Z czasem zaczął chodzić na mecze sam, czasem z kolegami, czasem z młodszym o pięć lat bratem Darkiem. Zawsze pieszo. Trasę z Chwałowic na stadion pokonywał w 40 min. Po podstawówce wybrał II LO im. Hanki Sawickiej, klasę o profilu matematyczno-fizycznym.- Wybitny matematyk, wybitny fizyk i miał fioła na punkcie astronomii - wspomina kolega z klasy Tadeusz Bonk. - W czasie matury z matematyki Marek zamienił się z kimś numerkiem i usiadł w pierwszej ławce. Po 30 minutach miał już gotowe wszystkie zdania. Podszedł wtedy do niego świeżo upieczony wicedyrektor szkoły Witold Kulak i powiedział tak: Wojaczek, napisz jeszcze ściągę temu, temu i temu i idź se już do domu. Marek tak właśnie zrobił. Dobrze grał w „fusbal”, w naszej klasowej drużynie był najlepszym stoperem. O tym, że interesuje się żużlem, dowiedzieliśmy się chyba dopiero w klasie maturalnej. Jeszcze bardziej zaskoczyła nas informacja, że został sędzią. Wszyscy liczyliśmy, że zrobi karierę naukową, jeśli już nie na jakimś amerykańskim uniwersytecie, to przynajmniej na Jagiellonce. Ale skoro już został sędzią, wiedzieliśmy, że będzie jednym z najlepszych, bo we wszystkim, co robił, był perfekcjonistą. To dusza człowiek.W 1988 roku Wojaczek ukończył fizykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. O świeżo upieczonego magistra upomniała się armia. Trafił do jednostki wojsk łącznościowych w Świeciu, w której służył kiedyś szeregowy Lech Wałęsa. W Polsce dokonywały się właśnie historyczne przemiany. Gdy ubierał mundur, informacja o związkach pułku z Wałęsą była ściśle tajna, gdy wychodził do cywila, kapralem Wałęsą szczyciło się już całe dowództwo.Wojaczek próbował pracować w zawodzie; przez trzy lata był nawet asystentem na Politechnice w Katowicach, ale wysokość uczelnianej pensji zmusiła go do szukania innego zajęcia. Najpierw pracował w kilku prywatnych firmach, by po 1995 roku rozpocząć własną działalność. Dziś jest współwłaścicielem biura handlowego Klif, które na dużą skalę importuje ryby. Głównych swoich dostawców mają w Norwegii, Anglii i Islandii, ale kupują też ryby w Chinach i Argentynie.Karierę sportową jak większość osób z branży rozpoczął od funkcji wirażowego. Uprawnienia sędziowskie zdobył jeszcze w czasie studiów. Po zdaniu testów psychologicznych i sprawdzianu z regulaminu rozpoczął dwuletnią praktykę sędziowską u boku doświadczonych arbitrów.W końcu stanął do egzaminu. W sierpniu 1989 w Gorzowie, w obecności komisji miał poprowadzić międzynarodowe zawody młodzieżowe, jeszcze z udziałem żużlowców z NRD. - To były ciężkie zawody, głównie z powodu małego doświadczenia zawodników - wspomina. - Rozsypał się tor, zrobiły się dziury i było sporo upadków. Na dodatek dopiero wchodził w życie przepis o wykluczeniu za dotknięcie kołem taśmy startowej, więc wykluczeń też było niemało. Potem zdał jeszcze egzamin ustny przed Główną Komisją Sportu Żużlowego, dostał licencję sędziego i we wrześniu... poszedł do wojska. Sędziuje więc od 1990 roku. Pierwsze zawody, które prowadził samodzielnie, odbyły się w Krośnie; znów były to zawody młodzieżowe. Do tej pory sędziował w kraju już 223 imprezy.- Dekalog sędziego to regulamin?- Regulaminy czyta się w koło Macieju, bo wciąż coś się zmienia. Gdy byłem młodszy, przeczytałem raz i zapamiętywałem, dziś kosztuje mnie to nieco więcej wysiłku. Na doroczne seminarium dla sędziów zawsze przyjeżdżam przygotowany, po lekturze regulaminu i z zestawem pytań dotyczących na ogół regulaminowych nowinek.- Niektórym meczom towarzyszy olbrzymie napięcie. Czy udziela się ono również sędziemu?- To rodzaj tremy, która jest czymś naturalnym. Kiedyś, gdy przed jednym z turniejów Grand Prix oglądałem tor, Ole Olsen (dyrektor Grand Prix, przed laty znakomity żużlowiec) zapytał mnie, czy już się denerwuję. Odpowiedziałem, że zaczynam... Powiedział: To dobrze, bo gdybyś się nie denerwował, znaczyłoby to, że nie jesteś częścią tej imprezy. Najbardziej denerwuję się przed samymi zawodami. W turniejach Grand Prix jest takie 15-20 minut, kiedy przed zawodami siedzę w wieżyczce sędziowskiej zupełnie sam i czekam. To najgorsze chwile. Po dwóch, trzech wyścigach zdenerwowanie mija.- W połowie lat 90. we Wrocławiu nie dopuścił pan do meczu ligowego zawodnika gospodarzy, Anglika Kevina Tatuma. Takie decyzje zawsze wywołują kontrowersje.- Podchodzę do regulaminu bardzo rygorystycznie, a ten był jednoznaczny: warunkiem dopuszczenia do zawodów był oryginał licencji, a tej Tatum nie miał. Kopii, której i tak bym nie przyjął, zresztą też. Niektórzy sędziowie szukali w takich przypadkach faksów. Potem w zależności od tego, jak się ów sędzia nazywał, albo zostawał za karę zawieszony, albo zmieniano regulamin. W ubiegłym roku w Pile do udziału w tradycyjnym turnieju gwiazdkowym nie dopuściłem Tomasza Golloba. Powód był prozaiczny - nie miał aktualnych badań lekarskich. Było wiele prób nacisku i mało przyjemnych rozmów, ale decyzji zmienić nie mogłem.- Czy mając spore już doświadczenie, ma pan swoją receptę na uatrakcyjnienie np. rozgrywek ligowych?- Nie zastanawiam się szczególnie nad systemem rozgrywek, interesuje mnie przede wszystkim regulamin. Podobają mi się zwyczaje panujące w Anglii. Tam promotorzy klubów, którzy ryzykują w końcu własne pieniądze, spotykają się przed sezonem i ustalają zasady, które będą obowiązywać w lidze. Szukają kompromisu dobrego dla wszystkich. Dla nich żużel to interes - w najgorszym wypadku nie mogą stracić. W Polsce prezesi klubów niczym nie ryzykują, to przecież nie ich pieniądze, trudno się dziwić, że potem każdy ciągnie w swoją stronę.- Od czterech lat jest pan arbitrem międzynarodowym i sędziuje najważniejsze turnieje.- Wszystko zaczęło się cztery lata temu, gdy pojechałem na organizowane przez Światową Federację Motocyklową seminarium dla sędziów międzynarodowych. Ale sam udział w seminarium niczego jeszcze nie przesądza. W pierwszym roku po uzyskaniu uprawnień sędziowałem tylko jedną imprezę, i to organizowaną przez Europejską Unię Motocyklową. Pierwszymi moimi zagranicznymi zawodami były odbywające się w Holandii wyścigi na trawie. Widziałem takie zawody pierwszy raz w życiu i od razu wystąpiłem w roli sędziego. Jednorazowy tor powstaje na zwykłej łące. Holendrzy mają przenośną bandę, linię wewnętrzną oznacza się chorągiewkami, zaś cały sprzęt sędziowski mieści się w specjalnym autobusie. Cztery okrążenia, sześciu zawodników na torze 600-900 m - przypomina to trochę żużel na długich torach. Motocykle są nieco dłuższe, mają hamulce, a tylne, węższe nieco koło ma amortyzator. Silniki są te same. Zawody są bardzo ciekawe, mniej walki niż w żużlu, za to dużo mijanek. Warunki na torze szybko się zmieniają, z czasem po trawie nie ma ani śladu. W 2001 roku w Niemczech sędziowałem też finał mistrzostw Europy sidecarów (motocykl z bocznym wózkiem + dwóch zawodników) rozgrywany również na torze trawiastym. Też nigdy wcześniej takich wyścigów nie oglądałem. Ale nie jestem pierwszy. Graham Brodie, obecnie sekretarz turniejów GP, pierwszy raz oglądał wyścigi na lodzie, gdy przyszło mu sędziować finał mistrzostw świata. Na seminarium tłumaczono nam, że w takich sytuacjach sędzia musi dobrze wykorzystać czas w trakcie treningu i przyjrzeć się, jak ci zawodnicy jeżdżą. Ogólne zasady są przecież takie same. Zawody sidecarów są bardzo emocjonujące, ale moim zdaniem chwilami wręcz „niesędziowalne”. Gdy na długim torze zawodnicy jadą na przeciwległej prostej w zwartej grupie, tak naprawdę to niewiele widać. W przypadku motocykli można jeszcze wiele wnioskować po ułożeniu zawodnika na maszynie, a tu widać tylko coś w rodzaju skrzynek, przy czym jedna zasłania drugą. Na szczęście w tym przypadku zawodnicy jeździli względnie bezpiecznie.Ze wszystkich sportów motorowych wciąż najbardziej lubię żużel. Jest w nim dużo ostrej walki na łokcie, a poza tym, jak w klasycznym dramacie, występuje jedność miejsca, czasu i akcji.

Komentarze

Dodaj komentarz