20030107
20030107


Procedurze legislacyjnej nie towarzyszyło takie zainteresowanie, jakie wzbudzały negocjacje rządu z górniczymi związkami zawodowymi. Niby wszystko skończyło się dobrze - podpisaniem porozumienia, ale liderzy górniczej „Solidarności”, którzy nie podpisali się pod nim, już wytykają rządowi, że nie wprowadził do ustawy zmian, które miały być przedłużeniem zawartych w nim deklaracji.O negocjacjach z rządem, kwestionowanym przez „Solidarność porozumieniu i przyszłości górnictwa, rozmawiam z Dominikiem Kolorzem, przewodniczącym „Solidarności” w Rybnickiej Spółce Węglowej.- Jest porozumienie, ale brakuje pod nim podpisu przedstawicieli „Solidarności”. Dlaczego?- Po pierwsze to nie porozumienie, tylko zbiór deklaracji. Po drugie trzy zasadnicze jego punkty wejdą w życie dopiero wtedy, gdy jego sygnatariusze uzgodnią wprowadzenie pozostałych elementów programu rządowego, a tu mamy likwidację kopalń i prywatyzację. Skoro kompania węglowa ma być podmiotem nieprzynoszącym strat, co strona rządowa powtarzała na okrągło, to nie ma się co czarować - główne elementy programu będą musiały zostać zrealizowane i to, co gorsza, rękami związkowców. W „porozumieniu” czytamy: „Rząd dokona tych korekt, co stanie się możliwe po ustaleniu w toku dalszych negocjacji pozostałych elementów rządowego programu i uzgodnieniu jego realizacji w warunkach pokoju społecznego”. Patrząc na taki zapis oczyma związkowca, muszę go uznać za absurdalny. Wystarczy, że gdzieś, np. przed siedzibą Państwowej Agencji Restrukturyzacji Górnictwa, odbędzie się niewielka pikieta, to rząd będzie mógł ją uznać za złamanie warunków „porozumienia”. Trzecia istotna sprawa to zbiorowe układy pracy. W świetle prawa powinny obowiązywać przez rok, ale pracodawca będzie miał możliwość zawieszenia niektórych zapisów układowych. I w tej sprawie dokument podpisany przez rząd i związki niczego nie gwarantuje.- Rządowi udało się zrealizować klasyczną zasadę dziel i rządź?- Niestety. Rozłam nastąpił jeszcze w czasie rozmów. W pewnym momencie przewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce Wacław Czerkawski oświadczył, że podpisuje tekst porozumienia i w obecności przedstawicieli rządu zapytał nas („Solidarność”), czy my również. Doszło między nami do ostrej wymiany zdań, co członkowie rządu skwitowali uśmiechem. Takich rzeczy nie powinno się robić, no chyba, że ktoś negocjując z rządem de facto z nim współpracuje. Od drugiej części rozmów czuło się wyraźnie, że niektórzy przedstawiciele związków prą do porozumienia za wszelką cenę. Większość z nich musi sobie zdawać sprawę, że przecież niczego ono nie gwarantuje.Rodzi się pytanie, co będziemy robić, jeśli okaże się, że porozumienie nie jest realizowane. Tak silnego poparcia górniczych załóg, jakie mieliśmy teraz, przy wspólnym działaniu związków zawodowych już mieć nie będziemy. Teraz podzielone są i związki zawodowe, i same załogi kopalń. Ile jest warte to porozumienie, przekonamy się częściowo już na początku roku, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy związane ze zbiorowymi układami pracy. Punkt dotyczący gwarancji zatrudniania już można uznać za martwy. 13 grudnia w Senacie dyskutowano o nowej ustawie górniczej. Na wyraźne pytanie senatora Markowskiego, który chciał wprowadzić do ustawy poprawkę o gwarancjach zatrudnienia, wiceminister Kossowski odpowiedział „nie”, twierdząc, że na to jest jeszcze czas i że nie wiadomo, czy w ogóle będzie wprowadzona taka poprawka. To pierwszy sygnał świadczący o tym, że rząd nie będzie dotrzymywał złożonych deklaracji. Obawiam się, że będzie to wyglądać tak: do 31 marca związkowcy będą musieli wskazać siedem kopalń przeznaczonych do likwidacji. Jeśli to zrobią, ustawa zostanie znowelizowana. Tylko że żaden normalny związek zawodowy nie powinien wskazywać zakładów do likwidacji. Z kolei jeśli strona związkowa tego nie zrobi, poprawka nigdy nie wejdzie w życie. Chodzi o to, o czym cały czas mówi minister gospodarki Jacek Piechota: skoro mająca powstać kompania węglowa ma się bilansować ekonomicznie, to albo trzeba 20 tys. górników wyrzucić na bruk, albo uprawnienia wynikające z układów zbiorowych pracy stracą rację bytu.- Kiedyś sygnalizował pan problem braku konkretnych informacji na temat oczekiwań Unii Europejskiej wobec polskiego górnictwa.- Kilka razy zadawaliśmy to pytanie. Różne słyszeliśmy odpowiedzi, ale żadnych konkretów. Na dobrą sprawę nie wiemy, czy doszło do jakichkolwiek ustaleń w tej sprawie. Z drugiej strony jest dyrektywa Unii z lipca tego roku, w której wyraźnie jest napisane, że UE zamierza dotować produkcję węgla energetycznego dla swoich potrzeb. W latach 2003-2010 spodziewany jest wzrost popytu na węgiel w Europie, gdyż od innych nośników energii, jak gaz czy energia atomowa będzie się powoli odchodzić. Co to oznacza dla polskiego węgla? Nie wiemy.- Z relacji z rozmów z rządem dowiadywaliśmy się, że górnicy walczą o zachowanie swoich przywilejów: czternastej pensji i premii barbórkowej.- Trzynastej pensji nie ma już od 1991 roku. Początkowo była przez cały rok doliczana do miesięcznych pensji, ale po kolejnych zabiegach, jak choćby pamiętny „popiwek”, już nic z niej nie zostało. Gdyby górnikom zabrać czternastkę i barbórkę, średnia płaca spadłaby poniżej średniej krajowej. Wciąż powtarza się, że budżet utrzymuje górnictwo, nad czym długo można by dyskutować. Wszyscy podatnicy utrzymują też telewizję publiczną. Nikt nie pyta, jaką pensję bierze co miesiąc np. Kamil Durczok, a to przecież również pieniądze z naszej kieszeni.- Jakie znaczenie mają dziś wyniki niedawnego referendum zorganizowane przez międzyzwiązkowy sztab protestacyjno-strajkowy?- Najważniejsze wciąż są trzy zasadnicze kwestie, których dotyczyło referendum: obrona miejsc pracy, obrona kopalń i obrona zakładowych układów pracy. Początek roku pokaże, jak faktycznie odniesie się do tych postulatów rząd. Na pewno trudniej będzie zorganizować strajk generalny jednej czy dwóm organizacjom związkowym, ale gdy okaże się, że podobnie jak w grudniu stawia się nas pod ścianą, to nie jest wykluczone, że do takiego strajku dojdzie.Nie było do tej pory rzetelnej, rzeczowej debaty o problemach Śląska i górnictwa. Na temat górnictwa wypowiadają się politycy, i to najczęściej tak, jak im wygodnie, czego dobitnym przykładem jest Andrzej Lepper. Sam słyszałem, jak z trybuny sejmowej nawoływał do buntu, popierał górników i zapewniał, że rolnicy będą walczyć razem z górnikami. Tylko że kilka godzin wcześniej poparł rządową ustawę. Polska paranoja. Na temat górnictwa wypowiadają się ci, którzy nie mają o nim zielonego pojęcia. Śląsk ani w rządzie, ani w parlamencie nie ma swojego lobby i jest traktowany po macoszemu. Zresztą premier Miller na samym początku swoich rządów powiedział, że Śląsk miał już swoje pięć minut. Wszyscy chcą przeprowadzić restrukturyzację górnictwa zbyt szybko, w myśl zasady: ciąć głęboko, mniej boli - jak mówi Andrzej Szarawarski. Przykłady innych krajów pokazują jednak dobitnie, że musi ona trwać dziesięć, piętnaście, może nawet dwadzieścia lat.Jednej rzeczy nie uwzględniał żaden z programów restrukturyzacji górnictwa, które pojawiły się w ostatnich latach - kosztów społecznych. Ostatni czteroletni program, zawierający m.in. dobrowolne jednorazowe odprawy, osłony socjalne i urlopy górnicze generalnie nie wyrzucał górników na bruk, ale trzeba patrzeć na skutki, jakie jego realizacja przyniosła całemu Śląskowi. Likwidacja jednego miejsca pracy w górnictwie spowodowała likwidację trzech miejsc w zapleczu. Gdy zlikwiduje się kolejne kopalnie, będziemy mieć na Śląsku „Dziki Zachód”. Co innego, gdyby były realne szanse na pojawienie się w sąsiedztwie likwidowanych kopalń poważnych inwestorów, którzy zatrudniliby po kilkaset osób. Ale przecież takich gwarancji nikt nie udzieli.- Wracając do parlamentu - jest pan rozczarowany wynikami głosowania?- Tak. Tylko Liga Polskich Rodzin głosowała przeciw ustawie. Część PiS-u się wstrzymała, a cała reszta głosowała „za”, łącznie z posłami z naszego regionu. Nie mówię, że ustawa miała nie przejść, bo niektóre jej zapisy, jak chociażby punkt antyupadłościowy, są górnictwu potrzebne, miała mieć tylko zupełnie inny kształt. Jeden szczegół z negocjacji: wiceminister Kossowski mówił, że na styczniowe i lutowe wypłaty oraz czternastkę spółki węglowe mające wejść do kompanii węglowej potrzebują 1,5 mld zł. Mają zabezpieczenie na jakieś 150 mln zł, czyli na 10 proc. tej kwoty, i więcej pieniędzy nie są w stanie zdobyć. Więc pytam: skąd weźmie te pieniądze kompania węglowa? Czy stanie się cud gospodarczy? Przecież to będą te same firmy z tymi samymi problemami finansowymi. Nikt nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć, a minister Kossowski stwierdził lakonicznie: jakoś sobie poradzimy... Wciąż obawiam się najczarniejszego scenariusza, narysowanego przez rząd jeszcze w pierwszej wersji programu restrukturyzacji: wiele wskazuje na to, że wyniki ekonomiczne kompanii węglowej będą złe, a wtedy nie siedem, ale dziesięć kopalń zostanie przeznaczonych do likwidacji. Najlepsze zostaną poddane szybkiej prywatyzacji, słabe będą się likwidować same i na rynku zostaną 22, może 24 kopalnie. Ma się to nijak do bilansu energetycznego kraju, a to w końcu dokument rządowy. Zapisano w nim, że podstawowym nośnikiem energii będzie węgiel kamienny. Będzie go potrzeba między 75 a 80 mln ton, a przy tak małej liczbie kopalń będziemy go wydobywać góra 50 mln ton. Resztę będziemy sprowadzać zza granicy. Niewykluczone, że chodzi tu właśnie o interesy unijne. Firmy, w których udziały mają m.in. Niemcy i Francuzi, handlują węglem z Australii i RPA, który teoretycznie jest najtańszy. Najwięcej zarabiają na węglu ci, którzy nim handlują. Gdyby sprzedaż węgla była skupiona w jednym ręku, gdyby zajmował się nią jeden podmiot, nikt by na rynku nie hasał, nie powstawaliby kolejni dilerzy. Inna propozycja to ustalenie jednolitej ceny węgla. Fatalne wyniki górnictwa w tym roku to m.in. efekt upustów, które dochodziły do 25 proc. ceny. Prezesi spółek, chcąc zdobyć pieniądze na wypłaty dla załóg, sprzedawali węgiel dużo taniej, wchodząc też na rynek innych spółek. Nikt nad tym nie panował.- Propozycje, o których pan mówi, niewiele mają wspólnego z wolnym rynkiem.- Skoro mamy urzędową cenę gazu, to podobnie może być z węglem. W 1991 roku Balcerowicz wprowadził urzędową cenę węgla. To była słynna kotwica inflacyjna - węgiel nie mógł drożeć, żeby nie zdrożała energia, a w rezultacie wiele innych rzeczy.- Wciąż nie wiadomo, które kopalnie mają zostać przeznaczone do likwidacji... Trudno wyobrazić sobie np. trenera, który wie, że ma trzech piłkarzy do zmiany, ale nie wie których.- Zespół, który ma je wskazać, to moim zdaniem czysta fikcja. Nazwy kopalń na pewno są już znane, a zespół ma być chyba tylko dodatkową podkładką. Trudno wskazać kopalnię, która ze względu na wyniki ekonomiczne miałaby być przeznaczona do likwidacji. Wyniki zależą przecież od struktury sprzedaży węgla, a podział rynku jest sztuczny. Rybnicka spółka np. sprzedaje średnio ok. 50 proc. swojego urobku na nieopłacalny eksport, a Nadwiślańska Spółka Weglowa, która ma gorszy węgiel, tylko 10 proc. W ten sposób ratuje się NSW, skazując rybnicką na straty.

Komentarze

Dodaj komentarz