Ksiądz Klemens Kosyrczyk w stroju gralskim. Zdjęcie pochodzi z czasw, gdy był proboszczem w Istebnej / Archiwum
Ksiądz Klemens Kosyrczyk w stroju gralskim. Zdjęcie pochodzi z czasw, gdy był proboszczem w Istebnej / Archiwum

Jesienią 1941 roku ksiądz Klemens Kosyrczyk, jak wielu polskich księży, siedział w obozie koncentracyjnym na terenie Niemiec. Jeden z esesmanów nie znosił jego numeru. Któregoś dnia wezwał go do siebie, a młody kapłan myślał, że wybiła jego ostatnia godzina. Szedł za swym katem, modląc się i czekając, aż ten wyciągnie pistolet z kabury. Tak dotarli do budynku, gdzie mieszkały władze obozowe, i znaleźli się w pokoju, gdzie na łóżku leżała umierająca kobieta. Esesman uśmiechnął się do niej, wskazał ją księdzu i wyszedł. Kapłan udzielił ostatniego namaszczenia matce, jak się okazało, esesmana i wrócił do baraku. Ktoś opowiadał, że potem esesman poszedł nawet wyspowiadać się do księdza, który namaścił jego matkę na łożu śmierci.

Upragniona wolność
Z końcem 1941 roku ksiądz Kosyrczyk wyszedł na wolność, by zostać wikarym w Rybniku. Potem objął swe pierwsze probostwo w Knurowie. Od wyzwolenia w 1945 roku był szefem redakcji „Gościa Niedzielnego”, pełniąc jednocześnie duszpasterską posługę. W 1964 roku został proboszczem w Jejkowicach. Przyjeżdżali tu goście z całego świata, była muzyka. Ksiądz Klemens lubił m.in. Marino Mariniego. W jego prywatnych pokojach stały wspaniałe meble gdańskie, w korytarzu szafa, a na niej kilka ciekawych hełmów, no i olbrzymi skórzany klubowy fotel.
Za pierwszą wizytą kazał mi w nim zasiąść, a potem spytał, czy wiem, kto w nim siadywał. Okazało się, że m.in. kardynał Bolesław Kominek, Kornel Makuszyński czy światowej sławy lekarz profesor Wiktor Bross. W piwnicy proboszcz urządził klub underground. Było to coś w rodzaju harcówki, jedna z pierwszych tego typu inicjatyw, które wkrótce stały się modne. To tutaj młodzież mogła się spotykać i inicjować pomysły kulturalno-religijne. Kiedy zachowywała się za głośno, wołał do nas: Ej beduiny! Bo wam nakopię do tekstyliów, choć był łagodny jak baranek. Już prędzej denerwował się wikary, z którego przyjściem wiązała się zabawna anegdota. Probostwa pilnował wtedy kundelek imieniem... Achilles.

Burek za Achillesa
Kiedy proboszcz dowiedział się, że nowy wikary ma na imię tak samo, orzekł, że pieska trzeba będzie komuś oddać albo zmienić mu imię, choć czworonóg miał już kilka lat. Ostatecznie zdecydowano się na życie w stresie i przechrzczono go na Burka, Azora czy jakoś tak. Na szczęście wikary okazał się miłym człowiekiem. Potem jednak ludziska (może przeszkadzała im młodzież?) napisali do kurii, że w parafii dzieje się źle i biskup Bednorz wezwał proboszcza na dywanik. Jak przebiegała rozmowa? Ojciec Józef Tatarczyk, przyjaciel księdza Kosyrczyka i człowiek o równie dużym poczuciu humoru jak on, relacjonował ją następująco.

Dywanik u biskupa
– Słyszałem Emon (ksiądz tym imieniem podpisywał część swoich felietonów, tak też zwracali się do niego koledzy), że rezygnujesz, bo, jak się mówi, nic w parafii ostatnio nie robisz. – To Herbert źle słyszałeś – odparł proboszcz. – Czyżby? – zapytał biskup. – Nie ostatnio nic nie robię, ale od początku nic nie robię! – miał rzec ksiądz Kosyrczyk. W 1972 roku złożył rezygnację z proboszczowania w Jejkowicach, bo miał coraz większe problemy ze zdrowiem. Zmarł 28 kwietnia 1975 roku w chorzowskim szpitalu. Spoczął na cmentarzu przy ulicy Sienkiewicza w Katowicach. Na emeryturze mieszkał w bloku na piątym piętrze. Nie chciał iść do domu księży emerytów. Nazbyt wysoko cenił sobie niezależność, a z tego powodu nie miał zbyt wielu przyjaciół w kurii. Do końca życia pisywał do „Gościa Niedzielnego” jako Eremita z piątego piętra.

Ksiądz Klemens Kosyrczyk...
...urodził się 26 sierpnia 1912 w Mysłowicach. Studiował teologię i filozofię w Krakowie. 28 czerwca 1936 roku, gdy nie miał jeszcze 24 lat, wyświęcono go na kapłana. W latach 1936-37 studiował dziennikarstwo w Warszawie. Kandydaci, jak ktoś potem opowiadał, mieli przedstawić własną reklamę pasty do butów. On, synek ze Śląska, który mówił gwarą, dostał wyróżnienie. Gdy pytano go, jak to się stało, odparł: Bo my, Ślązacy, mamy dwa języki. Jeden na niedziela, a drugi na beztydzień. Po wybuchu wojny został aresztowany i wywieziony do obozu koncentracyjnego, na szczęście zwolniono go w 1941 roku. Wtedy też wrócił do pracy duszpasterskiej. Kazania miał z reguły zwięzłe. Nie przepadał też za spowiadaniem. – Wiesz waćpan, jakie niektórzy księża dostaną kary za grzechy na tamtym świecie? Będą nieprzeliczone rzesze wiernych. Wysoko w górze będzie wspaniała ambona, a oni... nie będą umieli na nią wejść – powiedział kiedyś do znajomego. Cieszył się wielkim zaufaniem i szacunkiem, miał ogromne poczucie humoru. Gdy się witał, mówił często z uśmiechem: Bardzo jest mi z naprzeciwka. W 1994 roku jego niezwykłe felietony (pisał gwarą, którą tak kochał), które ukazały się na łamach „Gościa Niedzielnego”, wydano w książce pt. „Gawędy Stacha Kropiciela”.

 

5

Komentarze

  • I co Posłowie? Dieci ze Ślońska 29 września 2012 17:31Ślońsko godka dycki szczero, a Rzond niom tak poniywiyro, jak by była tryndowato, a co nasz Parlamynt na to?
  • łon. godka 19 września 2012 08:35my tu na slonsku;MÓWIĆ nie muszymy,bo my godomy i sie rozumiymy
  • Johann Pochwała 13 września 2012 23:51Wieczny Wandrowie dycko poradzi dobrze opedzieć, co inkszym nie wadzi; i po polsku i po ślonsku zadziwi nas trza nom wszyskim pedzieć Mu : chapeau bas!
  • Dzieci ze Ślońska. Ślońzok niy może..... 09 września 2012 13:52Takich to Farorzy dzisiyj nom brakuje, co siy ślońskom godkom s AMBONY posłoguje.Dziecka nasze też by po ślońsku godały, kiejby tako godka s AMBONY słyszały. Jynzyka ślońskigo, w szkole zabraniajom, zajsi Kaszubi, krajanie Premiera, zgoda na to majom.
  • Eterno Vagabundo Ni ma żech z Istebnej, 01 września 2012 00:15 Ynoch je z Rybnika. I wcale tyż nie znom Ksiyndza Kosyrczyka. Ale naszo godka, Co jom z chałpy znomy, My teroz przekozać Naszym dzieckom momy.

Dodaj komentarz