Dziewczęta ze szkoły urszulanek. Lata 30. / Archiwum
Dziewczęta ze szkoły urszulanek. Lata 30. / Archiwum

Zbliża się Dzień Nauczyciela. Miło będzie parę razy podzielić się z Czytelnikami wspomnieniami uczniów dawnych belfrów, zwłaszcza że dzięki nim niektórzy sami dowiedzieli się, co tak naprawdę oznacza powiedzenie – obyś czyjeś dzieci uczył. Zawsze będę pamiętał moją pierwszą rozmowę na temat międzywojennego Rybnika, którą przeprowadziłem z panią Józefą Janulek. Były w niej zarówno łzy po tragicznej stracie taty, czyli budowniczego tamtego Rybnika inżyniera Władysława Malinowskiego (zginął w Oświęcimiu), jak i wesołe wspominki ze szkoły. A jako że Józia chodząca do urszulanek nie była nazbyt bogobojnym dziewczęciem, mama nieraz się nasłuchała.
Kiedyś Józia z koleżanką wybrały się na bulę na Mośnik. Ależ obie się zdziwiły, gdy spotkały tam pana inspektora Stokłosę. Tyle w tym wszystkim miały szczęścia, że inspektor ich nie wydał. Jednak wagary to wagary i mama musiała przenieść Józię do Cieszyna do boromeuszek, u których rygor był mniejszy. Z kolei ja sam (chodziłem do II LO) pamiętam m.in., jak w czasie przerwy zamknęliśmy w niewielkiej szafie największego chłopaka z naszej klasy. W połowie lekcji profesor geografii aż podskoczył, gdy szafka omal się nie przewróciła. Po latach w tej samej szkole, ale już jako nauczyciela, spotkała mnie identyczna sytuacja. Na szczęście dyrektor, który gościł z krótką kurtuazyjną wizytą, nie zorientował się, co jest grane. Cóż, historia kołem się toczy.
Ileż było tych wszystkich sztubackich kawałów. Ile różnych historii. Tu ma co wspominać każde pokolenie. Wagary, najlepiej całą klasą, bo przecież nie mogą zastosować zbyt ostrych form odpowiedzialności zbiorowej. Palenie papierosów wiadomo, gdzie. Drobne fałszerstwa. Ksywy i przyzwyczajenia belfrów. Zdarzały się szkolne miłości czasem kończące się małżeństwem. I to nawet profesora z uczennicą (po maturze, żeby nie było niedomówień). Pewnie mało kto wie, że Ignacy Knapczyk, redaktor naczelny przedwojennego „Sztandaru Polskiego i Gazety Rybnickiej”, nim został uwięziony przez czerwonych, zdołał jeszcze wydać bezcenną w temacie „Księgę Pamiątkową” z okazji 25-lecia istnienia rybnickiego gimnazjum.
W szkole mówiliśmy: Idymy na bula. Ale czy ktoś z nas wiedział, skąd pochodzi to określenie? Nim w kilku następnych odcinkach przejdziemy do wspomnień już nieżyjących i żyjących dawnych uczniów, przytoczmy choć początek słynnej epopei Zdzisława Pyzika (ucznia rybnickiego gimnazjum) o dawnych bulmajstrach (bulomai – przechadzam się), co to bez tarcz przepisowych na ramieniu, zbyt gorliwie oddawali się studiom pięknej natury na Rudzie lub sławnym Mośniku z pływającą wyspą. A oto jak Zdzisław Pyzik począł opiewać szkołę, profesorów i ich ofiary:
Ucznia, Muzo wyśpiewaj bardzo obrotnego; Który tarczy zapomniał i z powodu tego; Długo się tułać musiał, ze szkoły wygnany; A Dyreksosa gniewem okrutnym ścigany; Rudę musiał odwiedzać i być na Mośniku! I nie był sam: z początku było ich bez liku Teczkonośnych...

Czyż ten heksametr nie dorównuje homeryckim eposom? W następnym odcinku profesorowie m.in. we wspomnieniach pana Stanisława Kosika.

Komentarze

Dodaj komentarz