Rekordy Grabowskiego


Dziś niewielu z nich przecież pamięta, jak funkcjonowała w Rybniku żużlowa szkółka, zanim rozpoczął tu pracę szkoleniowiec z Zielonej Góry. To właśnie młodym żużlowcom, tym stawiającym pierwsze kroki i tym mającym już licencję, poświęcał najwięcej czasu. Jego praca przyniosła wymierne rezultaty, choć nie przez wszystkich doceniane. W ostatnich sezonach młodzieżowcy RKM-u zebrali prawdziwe medalowe żniwo. Dość powiedzieć, że jako pierwszoligowcy zdobyli tytuły mistrzów kraju we wszystkich kategoriach – indywidualnie, w jeździe parami i w młodzieżowej lidze. Były też sukcesy międzynarodowe: mistrzostwo Europy juniorów Łukasza Romanka i brązowe medale Rafała Szombierskiego w mistrzostwach Europy i mistrzostwach świata juniorów.Trenerem RKM-u Jan Grabowski był przez pięć lat. To rekord, którego zapewne długo żaden szkoleniowiec spoza Rybnika nie pobije. Był jedynym w Polsce trenerem, który mieszkał w stadionowej wieży. Jego sąsiadem był mieszkający piętro wyżej klubowy mechanik Ryszard Małecki. Do Rybnika przywędrował w dużej mierze dzięki Grabowskiemu. W przyszłym sezonie znów będą współpracować, tyle że nie w Rybniku, a w Ostrowie Wlkp. – rodzinnym mieście Małeckiego.Wacław Troszka: Pamięta pan, dlaczego zdecydował się na pracę w Rybniku?– Jesienią 1998 roku, po tym, jak prowadzony przeze mnie zespół z Zielonej Góry spadł z ekstraligi, złożyłem rezygnację. Główną przyczyną spadku była plaga kontuzji, ale uważałem, że trzeba odejść. Miałem propozycje z innych klubów, ale w pierwszej połowie grudnia przyjechałem do Rybnika na rozmowę z ówczesnym prezesem RKM-u Kazimierzem Bujarem. W ciągu jednego dnia zdecydowałem, że podpiszę umowę na dwa lata. Celem, który postawiono przede mną, było odmłodzenie drużyny i wprowadzenie do składu takich zawodników, jak: Ryszka, Trybuś, Szmid, Pawliczek – junior, Szombierski, Chromik, Kiermaszek. Nie było to zadanie łatwe, bo z tej grupy jakiekolwiek doświadczenie miał tylko Chromik, który startował wcześniej w Śląsku Świętochłowice. Trzon drużyny stanowili wtedy Eugeniusz Skupień, Adam Pawliczek, Eugeniusz Sosna, Eugeniusz Tudzież oraz juniorzy Węgrzyn i Padowski. Adam Pawliczek jeszcze przed moim przyjściem był zaliczany do zawodników, którzy mieli opuścić zespół, ale po konsultacjach z ówczesnym wiceprezesem ds. sportowych Dominikiem Kolorzem zdecydowałem, że zostanie w klubie. Szybko okazało się, że był to dla niego bardzo udany sezon. Gdyby Pawliczka wtedy zabrakło, kto wie, jak wyglądałyby nasze wyniki i czy mógłbym sobie pozwolić na wprowadzanie do składu młodych zawodników.Później przedłużyłem mój kontrakt na kolejne dwa lata. Ubolewam tylko nad jednym – w marcu 1999 roku egzamin na licencję „Ż” zdał Zbigniew Czerwiński. Dziłaczom RKM-u nie udało się dojść z nim i jego ojcem do porozumienia i został sprzedany do Częstochowy, choć sugerowałem wtedy, że lepszym rozwiązaniem byłoby jego wypożyczenie. Wychodzę z założenia, że juniorów nie powinno się sprzedawać. Kto wie, czy dziś Czerwiński, nawet jako senior, nie przydałby się rybnickiej drużynie. W ubiegłym roku, gdy przyszedł do nas po kontuzji Łukasza Romanka, po kilku treningach pokazał się z dobrej strony i był równorzędnym przeciwnikiem dla dobrych zawodników z I ligi. Czerwiński ma też swój udział w złotym medalu zdobytym przez drużynę juniorów w ubiegłorocznym finale MDMP. W 2000 roku drużyna juniorów RKM-u w finale rozgrywanym w Rybniku zdobyła srebrny medal, a rok później w Lesznie brązowy. Kto wie, co by było, gdyby od początku występował w niej Czerwiński.Co pewien czas wybucha wielka dyskusja na temat „wychowanków”.– Nie twierdzę wcale, że któryś z młodych zawodników RKM-u jest moim wychowankiem, proszę jednak pamiętać, że gdy przyszedłem do Rybnika, był tu Trybuś, Szmid, Szombierski i kilku innych. Byli to chłopcy, którzy zdali co prawda egzamin na licencję, ale nie mieli zaliczonego ani jednego startu w zawodach. Łukasz Romanek, nim przyszedłem, odbył tylko dwa treningi na torze, łatwo więc sobie wyobrazić, ile potrafił. Nieco inaczej wyglądała sprawa z Chromikiem. Jest rzeczą oczywistą, że ktoś z nimi wcześniej trenował i doprowadził ich do licencji. Ja ich przejąłem i dalej szkoliłem. Podobnie będzie z zawodnikami, których zostawiam w Rybniku w szkółce. Paweł Kulczyński (’87), Mateusz Mura (’86) i Patryk Pawlaszczyk (’88) są przygotowani do pierwszego wiosennego egzaminu na licencję. Wkrótce przejmie ich mój następca. Przecież jeśli będą się prawidłowo rozwijać, nie powiem za dwa, trzy lata, że to tylko dzięki Grabowskiemu. Jeśli chodzi o starszych młodzieżowców, jestem przekonany, że dokonałem właściwej selekcji, a ta jest w sporcie koniecznością. Nie wszyscy nadają się na dobrych żużlowców. Niezręcznie byłoby mi wymieniać nazwiska, ale obecnie w szkółce RKM-u jest kilku chłopców, z których klub może mieć w przyszłości dużą pociechę, pod warunkiem oczywiście, że będą solidnie trenować.Kibice martwią się, że nie mamy obecnie w Rybniku silnych juniorów.– Mieliśmy trochę pecha – Maciończyk już na początku minionego sezonu nabawił się kontuzji nogi, Szczyrbie to samo przytrafiło się w czasie czwórmeczu młodzieżówki. Gdy tylko była okazja, startowali jednak w lidze Śmieja czy Szczyrba. Robiliśmy wszystko, by tym młodym zawodnikom zapewnić dużą liczbę startów. Planowaliśmy, że wezmą udział w 15 turniejach szkoleniowych. Niestety Śląsk Świętochłowice w ogóle nie przystąpił do rozgrywek, a Wanda Kraków się z nich wycofała. Z wcześniejszych zobowiązań wywiązały się tylko trzy kluby: z Opola, Częstochowy i Rybnika, ale sześć imprez to zdecydowanie za mało. Proszę prześledzić, ile startów mają już na swym koncie ich rówieśnicy z północy, którzy razem z nimi zdawali egzamin na licencję. Tam rozgrywa się np. mistrzostwa par i funkcjonuje osobna młodzieżowa liga. Niestety na południu Polski pod tym względem sytuacja wygląda dość kiepsko. To problem, który trzeba jak najszybciej rozwiązać.W ciągu tych pięciu lat nie brakowało zapewne momentów dla pana trudnych i nieprzyjemnych. W 2001 roku był pan gotów opuścić Rybnik.– Gdy w końcu 2001 roku wbrew mojej opinii zarząd klubu zakontraktował na rok 2002 braci Karlssonów, złożyłem rezygnację i byłem gotów odejść z Rybnika. Wtedy do zmiany decyzji i pozostania w Rybniku przekonali mnie prezydent Rybnika Adam Fudali i jego zastępca Józef Cyran, których zaalarmował Piotr Wilaszek z zarządu klubu. Mówiono wtedy, że Szombierski i Chromik nie startują w lidze z powodu KSM-ów. To nie do końca była prawda. Oczywiście barierę stanowił limit KSM-ów, ale przecież można było dobrać obcokrajowców pasujących ze swoimi średnimi meczowymi do polskiego składu, przedstawiałem przecież konkretne propozycje. Stało się jednak inaczej. Zakontraktowano Petera i Mikaela Karlssonów, odstawiając na boczny tor Szombierskiego i Chromika, którzy w lidze startowali sporadycznie. To był błąd. Już pierwszy mecz ligowy ze Stalą Rzeszów w Rybniku pokazał, że mamy silny krajowy skład. Karlssonowie nie mogli w nim wystąpić, a drużyna w krajowym składzie odniosła wysokie zwycięstwo. Na drugi mecz do Opola zakontraktowano obu Karlssonów, więc dla Szombierskiego i Chromika w związku z limitem KSM-ów zabrakło już miejsca w składzie.Przed sezonem 2002, przy okazji sprawy Karlssonów, w prasie pojawiły się wypowiedzi przedstawicieli klubu, w których stwierdzali oni, że przez trzy lata Grabowskiemu nie udało się wywalczyć awansu. Chciałbym to sprostować, ale przez pierwsze dwa lata mojej pracy w Rybniku podstawowym celem było przebudowanie składu drużyny. Trzeba pamiętać, że na przełomie roku 1999 i 2000 w polskiej lidze nastąpiła reorganizacja, polegająca na stworzeniu ekstraligi oraz I i II ligi. Po sezonie 1999 w drugiej lidze, przemianowanej na pierwszą, zostawało tylko sześć drużyn. Musiałem z jednej strony wprowadzić do drużyny zawodników młodych, z drugiej zaś – utrzymać zespół w pierwszej szóstce, co nie było zadaniem łatwym. Również w trzecim roku mojej pracy w Rybniku nie zakładałem walki o awans, bo przebudowa drużyny nie była jeszcze skończona. Dowodem tego jest zaakceptowany przez ówczesny zarząd klubu mój plan pracy na tamten sezon. Pisanie, że trzeci rok nie udało mi się awansować do ekstraligi, było bzdurą. W 2001 roku drużyna, owszem, zaczęła wygrywać mecze i apetyty kibiców i działaczy wyraźnie wzrosły. Sam uważałem, że skoro jest szansa na awans, to należy próbować ją wykorzystać. Po przegranym barażu w Lesznie kibice byli zawiedzeni, obarczono mnie nawet winą, twierdząc, że popełniłem tam błędy taktyczne, wycofując np. Pawliczka, który zdobył tam 0 i 2 pkt. Ale kto był na tym meczu, to widział, że Adam jechał źle, a w 13. wyścigu, w którym zdobył 2 pkt, całą robotę wykonał za niego Roman Chromik, który na jednym z łuków umiejętnie przyblokował rywali. W Lesznie zawiódł przede wszystkim Mikael Karlsson, który z sześciu startów nie wygrał ani jednego. Dziś, patrząc z perspektywy czasu, jestem przekonany, że dobrze się stało, bo na starty w ekstralidze ta drużyna nie była jeszcze gotowa. Po porażce w Lesznie niektórzy dziennikarze zaczęli wypisywać niestworzone rzeczy na mój temat, twierdząc, że nic nie zrobiłem, że żadnego z żużlowców nie wychowałem itp. Już się przyzwyczaiłem do tego, że niektórzy dziennikarze piszą na mój temat, co chcą, i nic mnie już nie zdziwi. Wiem, że nie jestem ideałem, ale przecież człowiek, trener także, uczy się przez całe życie. Nawet przy okazji odejścia z Rybnika wyczytałem w gazetach wiele nieprawdziwych informacji, a to że przyczyną mojego odejścia są sprawy rodzinne, a to że zamierzam sobie odpocząć itp. Nigdy nic takiego nie powiedziałem. Stwierdziłem natomiast, że pięcioletni okres mojej pracy szkoleniowej w Rybniku został zamknięty i zwieńczony awansem do ekstraklasy. Swoje dzieło przy pomocy kolejnych zarządów klubu i licznego grona współpracowników – mechaników, lekarzy, toromistrza i sponsorów, a także władz miasta – skończyłem. Wspierali mnie również kibice, którzy na jednym z meczów wywiesili nawet transparenty zachęcające mnie do pozostania w Rybniku, za co jestem im bardzo wdzięczny. Rozmawiając na początku z prezesem Bujarem, zaznaczyłem, że okres mojej pracy w Rybniku nie może być dłuższy niż cztery, pięć lat. Krótko mówiąc, pora odejść. Warunki do pracy stworzono mi w Rybniku dobre i nie mogłem na nic narzekać.Po zakończeniu ubiegłorocznego sezonu, w którym nie udało nam się wywalczyć awansu, w klubie odbyło się zebranie sprawozdawczo-wyborcze. Po wystąpieniu Piotra Pysznego, który, nie podając żadnych faktów, skrytykował moją pracę, odechciało mi się wszystkiego, jednak po rozmowie z nowym prezesem RKM-u Aleksandrem Szołtyskiem doszedłem do wniosku, że warto doprowadzić to dzieło do końca i byłem pewien, że to nam się uda. Miniony sezon dowiódł, że miałem rację, dlatego odchodzę z Rybnika z podniesioną głową, nie wykluczając, że kiedyś tu wrócę. O sportowej emeryturze na razie nie myślę. Życzę tej drużynie i nowemu trenerowi jak najlepiej i oczywiście będę śledził ich poczynania, a zwłaszcza tych najmłodszych, którzy są teraz w szkółce.Zdaje pan sobie sprawę, że wielu kibiców, którzy cenią pana i szanują, będzie teraz na pana złych za to, że nie chce pan prowadzić tej drużyny w ekstralidze?– Grabowski nie jest osobą niezastąpioną. Klub jest dobrze zarządzany i każdemu trenerowi, który tutaj przyjdzie, będzie zależeć na tym, by ta drużyna dobrze się spisywała. Nie zabieram ze sobą żadnych tajemnic, mojemu następcy jestem gotów przekazać wszystkie informacje, jakie posiadam – czy to o adeptach szkółki, czy o zawodnikach z pierwszego składu. Czy trzeba wzmocnić tę drużynę, czy nie, zdecyduje nowy trener i zarząd. Uważam jednak, że w sytuacji, gdy po regulaminowych zmianach w meczu może startować tylko jeden obcokrajowiec, drużyna RKM-u w tym składzie, w jakim wywalczyła awans, może mieć problemy z utrzymaniem się w ekstralidze.Sprowadzenie klubowego mechanika spoza Rybnika było pańskim pomysłem?– Początkowo liczyłem na współpracę z Janem Nowakiem. Okazało się jednak, że zajmuje się tylko sprzętem wybranych zawodników, że nie bardzo interesują go motocykle innych i przygotowanie sprzętu dla szkółki. Doszło do tego, że niektórzy juniorzy amatorzy przygotowywali swoje motocykle u mechaników spoza Rybnika. Powiedziałem w końcu, że tak dalej być nie może. Wtedy zrodził się pomysł sprowadzenia do Rybnika mechanika, który miałby dbać o motocykle zawodników z pierwszej drużyny, ale również przygotowywać sprzęt dla szkółki. W czerwcu 1999 roku zapadła w klubie decyzja, że Jan Nowak będzie pracować w klubowym warsztacie tylko do końca sezonu. Zarządowi klubu zaproponowałem wtedy kilku kandydatów, wybrano Ryszarda Małeckiego. To był dobry wybór.

Komentarze

Dodaj komentarz