Fontanna z herbem Rybnika przed gmachem rybnickiego sądu w okresie międzywojennym / Archiwum
Fontanna z herbem Rybnika przed gmachem rybnickiego sądu w okresie międzywojennym / Archiwum

Jakkolwiek Polska drugiej połowy lat 30. ubiegłego wieku już wydobyła się z kryzysu, to przestępcy nie zamierzali próżnować. Co za tym idzie, także rybnicka policja i sądy nie narzekały na brak pracy. Oczywiście większość zatargów z prawem stanowiły wykroczenia i drobne przestępstwa. My skupimy się na tych bardziej spektakularnych sprawach. Gwoli... sprawiedliwości przynajmniej na początku należy przypomnieć, że 1936 był kolejny rokiem, który nie uwolnił redaktora Artura Trunkhardta od stawania przed sądem.

Zasłużony i oskarżony

Człowieka, który opracował i uzupełnił dla Rybnika bezcenne źródło historyczne, czyli "Kronikę Rybnicką" Franciszka Idzikowskiego, Niemca, który głosował za Polską w plebiscycie, brał nawet udział w walkach powstańczych, a potem pracował przy odbudowie demokratycznego państwa polskiego, wzywano przed oblicze Temidy niejako dla zasady. A zaczęło się dwa, trzy lata wcześniej od zarzucenia Arturowi Trunkhardtowi obrazy głowy zaprzyjaźnionego państwa. Co ta "zaprzyjaźniona głowa" w 1939 roku przyniosła Polsce za jej poprawność polityczną, wszyscy dobrze wiemy. Później już każdy pretekst był dobry, aby naczelnego rybnickiej gazety "Katolische Volkszeitung" postawić przed sądem.

Na początku roku była też dobra wiadomość dla uwikłanych w kwestie prawne. Rząd uchwalił projekt dekretu prezydenta RP, w którym zalecano poprzez ministra sprawiedliwości daleko idącą pomoc dla ubogich obywateli mających do czynienia z Temidą. Chodziło głównie o oddłużanie z tytułu kosztów sądowych, tak aby nie pognębić człowieka. Przed sądem w Rybniku stawało wielu ludzi. Przykładem listonosz G., któremu udowodniono, że aż 14 razy dokonał nadużyć. Razem na 560 zł. "Oskarżony przyznał się ze skruchą do zarzucanych mu czynów. Oświadczył jednak, że pieniądze te zużył na leczenie poważnie chorego ojca" – dowiadujemy się z ówczesnej gazety.

Skazanych wielu

Aby ukryć proceder, niszczył korespondencję do okradanych adresatów. Kiedy ruszyło go sumienie, zwrócił pieniądze jeszcze przed ujawnieniem kradzieży. Mimo to dostał rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Inny skazany to robotnik Feliksa R. Sąd grodzki wymierzył mu karę siedmiu miesięcy odsiadki i 100 zł grzywny za systematyczną kradzież skór w fabryce Luksus w Brzeziu. "Połowę darowano mu na mocy amnestii." Sąd miał czasem twardy orzech do zgryzienia. Jak w przypadku Teofila K., który posądził żonę i homeopatę Humułkę "o usiłowanie zatrucia go." Okazało się jednak, iż podawano mu różne napoje "po to, ażeby go oduczyć picia, bowiem przepijał on cały swój zarobek" – czytamy w dawnej gazecie.

Z powodu owego pijaństwa doszło nawet do tego, że jego zdesperowana żona wyjechała do Francji do mieszkającej tam matki. Homeopata Humulka sporządził specjalną miksturę, którą Teofil K. wziął za napój trujący. Musiał bardzo kochać swe życie, skoro skierował sprawę przed trybunał. Żona "na onegdajszej rozprawie" zeznała, że napój był całkowicie nieszkodliwy. "Pozatem po półrocznym pobycie u matki" dostała od męża pismo, w którym upewniał ją, że definitywnie kończy z piciem. Powróciła więc – małżonkowie mieszkają znów razem w jak najlepszej zgodzie. "Sąd uwolnił oskarżoną od winy i kary." Słowem happy end.

Proces polityczny

Natomiast przed obliczem Sądu Okręgowego w Rybniku (stricte w jego zamiejscowym wydziale) stawał Ryszard B. z Rybnika, współpracownik niemieckiego dziennika "General Anzeiger" z Raciborza. Jako odpowiedzialny za pismo na obszarze Górnego Śląska oskarżony był z art. 179 kodeksu karnego, bowiem "dopuścił się przestępstwa w jednym ze sprawozdań" z drugiego procesu w Katowicach przeciw członkom National-Sozialistische Deutsche Arbeiter-Bewegung. Sąd skazał go na trzy miesiące bezwzględnego aresztu i 300 zł grzywny. Prokurator zapowiedział apelację.

Przy okazji można dodać, że katowicki proces odbił się głośnym echem na całym Śląsku. Dotyczył zamachu planowanego przez niemieckie tajne i jawne organizacje, a konkretnie 110 osób. Jeden z oskarżonych miał być wodzem nazistowskiego niemieckiego ugrupowania w Polsce, tymczasem okazał się zwykłym pionkiem. Szef i inni przywódcy spokojnie zbiegli do Niemiec, a on w chorzowskim więzieniu popełnił samobójstwo.

Samobójca i zbiegowie

Członkowie NSDAB należeli m.in. do legalnej Jung-Deutsche Partei, której przywódca zwany landsleiterem był członkiem polskiego Senatu i kiedyś współpracował z BBWR. NSDAB współpracowała z gestapo, więc po wykryciu spisku na Śląsk przyjechał sam Himmler, w wyniku czego kilkuset członków zbiegło do Niemiec. Przydzielono ich tam do różnych struktur NSDAP. W Rzeszy pisano, aby ze zbiegów utworzyć legion polski, tak jak z podobnych zbiegów z Austrii stworzono legion austriacki. Samobójca miał 41 lat. W polskim więzieniu "poprzecinał sobie żyły u rąk, następnie pchnął się nożem w pierś i powiesił się na kracie okiennej".

Kolejne sprawy z rybnickiej wokandy A.D. 1936 w jednym z następnych wydań.

3 miesiące aresztu i 300 zł grzywny – taką karę dostał Ryszard B. z Rybnika, współpracownik niemieckiej gazety "General Anzeiger", za "dopuszczenie się przestępstwa w jednym ze sprawozdań" z procesu członków NSDAB. Prokurator złożył apelację

 

Komentarze

Dodaj komentarz