Widok na siedzibę rybnickiego sądu grodzkiego w latach międzywojennych / Archiwum
Widok na siedzibę rybnickiego sądu grodzkiego w latach międzywojennych / Archiwum

Urzędnicy średniego szczebla w województwie śląskim nie zawsze świecili przykładem. W 1936 roku prasa pisała o ich moralnym upadku. Napływały informacje o sprzeniewierzeniach. "I nasz powiat nie jest od takich niesumienności uwolniony, gdyż często sądy nasze zajmują się nadużyciami naczelników czy urzędników gminnych. Liczba zawieszonych naczelników w powiecie wynosi 60, co jest naprawdę zastraszającym objawem, bo oznacza to prawie połowę urzędujących naczelników. Dużą winę ponoszą obywatele danych gmin względnie radni gminni i zarząd, którzy nie czuwali nad gospodarką w gminach..."

W czerwcu 1936 roku Sąd Okręgowy w Rybniku skazał inspektora policji z... Bogumina m.in. za stawianie oporu straży granicznej. Czerwiec okazał się kolejnym miesiącem niełaskawym dla rybnickiego komornika. W prasie pojawił się tytuł "Tragiczna śmierć komornika". W Knurowie na dworcu komornik sądowy, obywatel Rybnika Edward Nardelli, znalazł śmierć pod kołami pociągu. W opinii świadków powodem dramatu był pośpiech. Komornik oddawał rower do "pakówki", a potem próbował wskoczyć do odjeżdżającego już pociągu. Śmierć poniósł na miejscu. Zmarły "wracał z posterunku pracy" – donosiła ówczesna gazeta. Miał 45 lat. Pozostawił żonę i czwórkę dzieciaków.

Bez wątpienia sensację wzbudziła sprawa szkieletu z zamkowego browaru. Otóż robotnicy w czasie rozbiórki zabudowań u Maksymiliana Sodomanna przy Młyńskiej 4 (tam, gdzie kiedyś stał nieodżałowanej pamięci Bombaj, a dziś jest mały parking) pod schodami znaleźli ludzki szkielet. Słowem wszystko działo się w najbliższym sąsiedztwie rybnickiego sądu. Wszystkie wieści znalazły się w materiale pod tytułem "Dochodzenie w toku". Niedługo potem na łamach gazety ukazały się kolejne wiadomości w tym temacie. Pan Kołodziejczyk w restauracji Pod Zamkiem wypowiedział się, że słyszał o szkielecie już przed laty.

Otóż stary rybnicki Browar Zamkowy, którego część szczęśliwie się ostała jeszcze przed pierwszą wojną światową, został sprzedany do Zabrza. Ówczesny mistrz browarniczy Hommerberg opowiadał robotnikom w 1913 roku, że kiedyś przy zakładaniu fundamentów pod dobudówkę do słodowni natrafiono na ludzkie kości. Kazał je pozbierać do skrzyni i przenieść na stary cmentarz, który istniał na górce przy ulicy Gliwickiej, przy czym polecił powiadomić proboszcza. Ówczesny proboszcz polecił jednak kości odnieść na miejsce ich znalezienia, bowiem, jak stwierdził, a co potwierdzili starzy rybniczanie, kiedyś znajdował się w tym miejscu cmentarz. I tak dzięki przedwojennej rybnickiej gazecie mogliśmy uczestniczyć w historycznym śledztwie.

Przejdźmy jednak teraz z tego świata uduchowionego do świata bardziej przyziemnego, bo to przecież z takim miała na ogół do czynienia rybnicka Temida. Te dwa światy ponownie połączyła ulica Młyńska. Pewnej pięknej czerwcowej nocy powracał w rodzinne pielesze Stanisław M. i był w stanie wyraźnie wskazującym. Po drodze miał kaprys odwiedzić swego znajomka, atoli zastał drzwi pana Oślizloka zamknięte. Prawdopodobnie się zdziwił, bo wyartykułował to zwiększoną dawką decybeli, które wydobył ze swojego gardła.

Każda reakcja budzi kontrreakcję, więc koniec końców gospodarz grzecznie, acz stanowczo wyekspediował obywatela M. ze swego podwórza. Można sobie tylko wyobrazić, jak nieukontentowany musiał być niespodziewany gość, który szybko nazbierał trochę kamyków i przewietrzył domostwo pana O., wybijając mu okna. Sąd wycenił szklane straty pana O. na pół roku więzienia z zawieszeniem na dwa lata.

Wkrótce w "Nowinach" kolejne doniesienia z dawnej rybnickiej wokandy.

6 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata – taką karę sąd wymierzył pewnemu rybniczaninowi, który w czerwcu 1936 roku po pijanemu wybił kamieniami szyby w domu swojego znajomego, bo nikt nie otworzył mu drzwi

 

Komentarze

Dodaj komentarz