Rybnicki zamek od strony ulicy Hallera / Andrzej Derwisz
Rybnicki zamek od strony ulicy Hallera / Andrzej Derwisz

 

Zamek kojarzy się nam z sądem. Przez kilkadziesiąt lat w jednym z jego skrzydeł istniał jednak również zakład karny. Toczyło się w nim normalne więzienne życie, ale nie brakowało dramatów.

 

W roku 1849 powstał w Rybniku sąd grodzki, który urzędował w jednym ze skrzydeł zamku i przez ponad pół wieku podlegał sądowi grodzkiemu w Raciborzu. Kiedy jednak w 1904 roku Sąd Grodzki w Rybniku otrzymał status instytucji niezależnej, zaszła konieczność przebudowy części wiekowego gmachu dla potrzeb biur sądowych i więzienia. Przebudowa ta trwała w latach 1904-1907 i wyodrębniła część jednego ze skrzydeł właśnie na potrzeby więziennictwa. Po adaptacji parter gmachu więziennego zajmowały pomieszczenia biurowe naczelnika i dozorców, obszerna kuchnia obsługiwana przez samych więźniów oraz łaźnia. Pierwsze piętro zajmowały cele więzienne, zaś na drugim piętrze prócz cel znajdowała się kaplica więzienna i świetlica.
 
Wedle regulaminu
 
Przed ogłoszeniem przez rząd Rzeczpospolitej Polskiej amnestii, co nastąpiło w 1932 roku, w 30 celach rybnickiego więzienia przebywało 200 więźniów. W styczniu 1936 roku natomiast siedziało tam 110 mężczyzn, gdyż oddział dla kobiet w owym czasie przeniesiony był już do Wodzisławia Śląskiego. Należy dodać, że w więzieniu rybnickim karę odsiadywali skazani z wyrokiem do ośmiu lat pozbawienia wolności, jako że dłuższe wyroki egzekwowane były w Cieszynie. Całym kompleksem więziennym zarządzał naczelnik, któremu podlegało 11 dozorców pracujących na dwie zmiany. Regulamin dnia w rybnickim więzieniu był ściśle ustalony.
Codziennie o godzinie 6 była pobudka, modlitwa, toaleta poranna, potem śniadanie. Po śniadaniu powrót i porządkowanie cel. Po zakończeniu inspekcji cel przez naczelnika lub jego zastępcę więźniowie udawali się na jednogodzinny spacer po dziedzińcu. Następnie skazani przystępowali do prac obowiązkowych w stolarni więziennej, ślusarni i kuchni, wybrani więźniowie natomiast wychodzili do pracy na terenie miasta, czyli poza mury. Na godzinę 12 więźniowie wracali z pracy na obiad, po którym korzystali z krótkiej przerwy i ponownie udawali się do przydzielonych im zadań. Na godzinę 17 więźniowie wracali na kolację, po której mieli czas wolny w lecie do godziny 21, zaś w zimie do godziny 20.
 
Co kto lubił
 
Czas wolny każdy organizował sobie według własnych upodobań, zazwyczaj więźniowie spędzali go na czytaniu książek i pisaniu listów do najbliższych. Zaledwie kilku uprzywilejowanych więźniów miało zezwolenie naczelnika na palenie tytoniu. W każdą środę osadzeni mogli widywać się z rodzinami i najbliższymi oraz odbierać paczki z żywnością. Co drugą niedzielę w kaplicy więziennej dla osadzonych katolików odprawiane były nabożeństwa przez miejscowych ojców misjonarzy słowa bożego. Dla osadzonych wyznania ewangelickiego nabożeństwa odbywały się w świetlicy więziennej, z której oczywiście w innych porach mogli korzystać wszyscy.
Świetlica przeznaczona była dla więźniów, żeby mieli gdzie spędzać wolny czas, wysłuchiwać pouczających referatów i pogadanek, które tu dla nich urządzano. Należy dodać, że do dyspozycji osadzonych były gry planszowe oraz bardzo rzadko spotykane jeszcze wówczas radio. Świetlica służyła także do organizowania świątecznych spotkań z okazji Bożego Narodzenia (tu s=ustawiano ustrojoną choinkę) lub Wielkanocy. Frontową ścianę świetlicy przyozdabiał wielkich rozmiarów herb Polski wykonany z chleba przez jednego z osadzonych.
 
Jak w sanatorium
 
W okresie wielkiego kryzysu lat trzydziestych XX wieku w niejednym domu nie było tak dobrego jedzenia, jakie codziennie serwowano w rybnickim więzieniu. Naczelnik wychodził bowiem z założenia, że sytych więźniów opuszcza ochota od urządzania wszelkich awantur, buntów i rewolt. Jak na tamte chude lata podstawowy wikt w rybnickim więzieniu rzeczywiście był iście pański. Na śniadanie serwowane były kawa z mlekiem i cukrem oraz chleb smarowany smalcem. Na obiad rosół i gulasz z ziemniakami, albo rosół i kapusta z pieczoną kiełbasą i ziemniakami lub grochówka z wędzoną słoniną. Na kolację kawa, chleb i ser, flaczki lub zupa kartoflana z grzybami.
W niedziele i święta podawano rosół, pieczeń wieprzową, kartofle lub kluski oraz jarzyny. Dodać należy, że więźniowie nie otrzymywali ograniczonych porcji, lecz mogli jeść do syta. Nic więc dziwnego, że dobrze wyglądających kryminalistów rybniczanie nazywali po prostu kuracjuszami. Praca była cenionym przywilejem wśród więźniów, nie wszyscy jednak byli tym przywilejem obdarzeni. Krnąbrni i skłonni do ucieczek skazani byli na odosobnienie w czterech ścianach niewielkiej celi. Chętnych do wszelkiej pracy zawsze było w nadmiarze, gdyż za każdy roboczy dzień na konto więźnia szło uczciwie zapracowane 50 groszy, co przez lata odsiadki czyniło sporą sumę.
 
Na nowe życie
 
Zarobione pieniądze skazany otrzymywał jednak dopiero po zwolnieniu z więzienia, aby ułatwiło mu to adaptację w nowych warunkach życia. Pieczę nad resocjalizacją więźniów w trakcie i po odbyciu kary sprawował obywatelski patronat Towarzystwa Opieki nad Więźniami w Rybniku, który uatrakcyjniał im życie za kratkami przez urządzanie świątecznej atmosfery podczas Wielkanocy, Bożego Narodzenia i innych uroczystych dni. Staraniem patronatu w każdy wieczór wigilijny w świetlicy stawiana była choinka, więźniowie śpiewali kolędy i otrzymywali upominki. Po zakończeniu kary zadaniem patronatu było sprawowanie opieki nad byłymi więźniami, którym w miarę możliwości starano się pomagać w powrocie do uczciwego życia na wolności.
Pomimo tak komfortowych warunków odsiadki nie wszyscy doceniali humanitarną filozofię naczelnika i dobrą kuchnię. Często dochodziło bowiem w rybnickim więzieniu do udanych lub udaremnionych prób opuszczenia murów przed zasądzonym terminem zakończenia wyroku. I tak na przykład w poniedziałek 28 września 1936 roku w godzinach rannych uciekło trzech więźniów: Tomasz Sierp z Rydułtów odsiadujący karę ośmiu lat więzienia za zabójstwo piekarza Jureczki z Radlina, Edmund Pańczeski z Nowej Wsi odbywający karę pół roku więzienia oraz Paweł Pięciok z Krzyszkowic odsiadujący karę więzienia za kradzież.
 
Bunty i strajki
 
W połowie kwietnia 1937 roku wybuchł bunt wśród więźniów, który przemienił się w strajk głodowy. Podłożem tej rebelii miał być wydany przez naczelnika zakaz dostarczania więźniom paczek żywnościowych przez ich rodziny. Często bowiem zdarzało się, że poszczególni osadzeni otrzymywali od swych rodzin paczki z żywnością i powodziło im się lepiej niż na wolności, co było sprzeczne z wymogami restrykcyjnego sposobu odbywania kary pozbawienia wolności i prawidłową resocjalizacją. Po kilku dniach bunt ten został stłumiony. Nie minął jednak rok, a wydarzyło się jeszcze coś gorszego. W czwartek 15 kwietnia 1938 roku w czasie apelu porannego osadzeni zaatakowali dwóch strażników.
Przodownik straży więziennej Bendkowski i strażnik więzienny Dekert otwierali celi, w której osadzonych było dziewięciu groźnych więźniów. Nagle jeden z nich uderzył Bendkowskiego wyjętym z pryczy żelaznym prętem w głowę tak mocno, że ten brocząc krwią, upadł na posadzkę bez przytomności. Inni więźniowie rzucili się na strażnika Dekerta i również pobili go do nieprzytomności. Po zrabowaniu przodownikowi Bendkowskiemu kluczy więźniowie poczęli otwierać kolejne bramy. W tym czasie Bendkowski oprzytomniał i strzelił w kierunku uciekinierów. Strzał zaalarmował innych strażników, którzy wraz z wezwaną policją wszystkich niedoszłych uciekinierów ulokowali z powrotem w celach.
 
Tragiczny finał
 
Potem odbyła się rozprawa karna desperackiej dziewiątki niedoszłych uciekinierów. Wincenty Zimnik z Chwałowic i jego kompan z celi Kudla skazani zostali na spędzenie reszty kary w więzieniu w Katowicach. Nie chcieli jednak się poddać. Podczas ich konwojowania koleją na nowe miejsce odsiadki, między stacjami Czerwionka i Jaśkowice udało im się uśpić czujność eskortujących ich policjantów. Kudla silnym kopnięciem zdołał otworzyć drzwi przedziału i wyskoczył, pociągając za sobą skutego z nim Zimnika. Próba ucieczki skończyła się tragicznie. Kudla na skutek gwałtownego upadku z pędzącego pociągu poniósł śmierć, Zimnik zaś doznał bardzo groźnych obrażeń.
 
 

Ponury rozdział
Bardzo ponurą rolę w historii regionu odegrało rybnickie więzienie w okresie okupacji niemieckiej w latach drugiej wojny światowej. Przetrzymywano i katowano w nim tutejszych Polaków i ludzi nieprzychylnych Trzeciej Rzeszy. Z reguły pobyt w więzieniu trwał wówczas nie dłużej jak trzy miesiące i traktowany był jako areszt tymczasowy przed wywózkę do innych więzień lub obozów koncentracyjnych.



 

 

10

Komentarze

  • Stanik z Rybnika Historia Rybnika 01 grudnia 2014 09:28Trzeba czopka symnonc przed takimi jak Józef Kolarczyk, co jako amator opisuje prawdziwo Historyjo noszego Śląska i Rybnika gdzie pochodzą jego Dziady , on ją wysluchuje od ludzi starych a nie z Polskiej książki Histori Śląska pisanej w lwowie przes lwowskich Powstanicow Śląskich. Chłopie pisz bo wiela nos nie lostalo, a młode pokolyni zno ino zafalszowano naszo historia przes przyjezdnych co nas przyjechali Polskiej kultury uczyć . (Pic , Kraść, i przes żerdka srać)
  • Henryk Postawka Rod przeczytołech artikel 30 listopada 2014 10:04Pozdrowiom cię, Józek. Dziynkuja za artikel. Takie teksty to jak miód na moje bolączki. Jak widza twój tekst to ciepia zaroz wszyjstko i zabierom sie do roboty. Pan Józef Kolarczyk to ślonzok z krwi i kości. Nie je zawodowym historykiem tak jak jo. Ale pisze naszą śląską historię z pasją. Nikt mu za to nie płaci. I na pewno nie jest osobą, która zamierza manipulować. Jako pierwszy opisał tragedię w Rybnickiej Kuźni (szpital) tudzież mord na cywilach w Stodołach. Pan Kolarczyk opisał i opublikował to wtedy, kiedy możliwe była na początku lat 90 ubiegłego wieku. Pozdrawiam autora. Henryk Postawka
  • Stanik z Rybnika Historia Rybnika 29 listopada 2014 16:36Nie mialem zamiaru Pana urazić o ile urazilem to przepraszam , napisalem "TYCH "a jest ich wielu,,, co nic nie mają do czynienia z Śląskiem a piszą Historię naszego Śląska i ją falszuja na Polsko melodio , Historyk powinien być neutralny , lepiej goszka prawda nisz słodkie klamstwo.
  • Stanik z Rybnika Historia Rybnika 29 listopada 2014 08:48Nie mialem zamiaru Pana urazić o ile urazilem to przepraszam , napisalem "TYCH "a jest ich wielu,,, co nic nie mają do czynienia z Śląskiem a piszą Historię naszego Śląska i ją falszuja na Polsko melodio , Historyk powinien być neutralny , lepiej goszka prawda nisz słodkie klamstwo.
  • J.K. autor „Z sądu było blisko do więzienia” 28 listopada 2014 16:52Nie bardzo rozumiem dlaczego ustawił mnie Pan w szeregu manipulatorów historii Śląska na podstawie opublikowanej historii rybnickiego więzienia? Na podstawie skrótów myślowych ujętych w nawias nie można wydawać tak pochopnych opinii. Wywózki naszych Starzików (też jestem starzikiem nie dziadkiem) i Ojców to bardzo tragiczny dla nas Ślązaków okres. Myślę, że obaj wiemy jak to się odbywało i kto tymi akcjami zarządzał. Ci co przyszli po Pana Starzika i Ojca nie tylko usłużnie zarządzali wywózkami Górnoślązaków na tereny Związku Radzieckiego, ale też usłużnie zarządzali naszym krajem do 1989 roku. W dzisiejszych czasach my Ślązacy nie powinniśmy się licytować kto od kogo więcej wycierpiał, ani kto po której stronie stoi, ani nie skakać sobie do gardeł, tak jak to codziennie widzimy w wielkiej polityce.
  • Stanik z Rybnika Historia Rybnika 28 listopada 2014 15:49Tych co piszą fałszywą historie Śląska powini być karani za falszowanie dokumentów , mojego Starzika zamkli w 1945 r w Oświęcimiu, a przyszli po niego Polacy w Polskich mundurach i cywile z UB.a nie żadne Rusy. Polacy są winni całej tragedii Śląskiej bo byli na usługach Ruskich, robili łapanki na grubach i oddawali Ruskim do wywozu na Rusyjo.
  • UHU Do 28 listopada 2014 11:50Stwierdzeniem, ze "Po zakończeniu wojny w 1945 roku prawie wszystkie przejęte po Niemcach więzienia i obozy koncentracyjne nadal były czynne, ale już pod zarządami sowietów (wywózki Ślązaków na wschód)." ustawil sie pan w szeregu manipulatorow historii Śląska. Moj Ojciec i Starzik oraz wiele innych osob ktore znam lub znalem przeszli przez wywózki Ślązaków. To byly akcje prowadzone przez polskie UB ta kwiec to polacy prowadzili i zarządzali wywózkami Ślązaków.
  • Ja z sądu do więzienia 27 listopada 2014 21:52Dziękuję autorowi za odpowiedź. Dowiedziałam się wielu nowych, ciekawych rzeczy. W sądzie w latach 60-tych pracowały dwie moje kuzynki i opowiadały, że pani, która sprzątała po zamknięciu biur słyszała różne dziwne głosy, zamykanie drzwi, kroki na korytarzach. było to w godzinach kiedy nie było już nikogo poza nią.
  • J.K. autor artykułu Odpowiedź autora dla Pani 27 listopada 2014 18:40Szanowna Pani „Ja”, jak przedstawione to było w artykule mojego autorstwa „Z sądu było blisko do więzienia” pomieszczenia więzienia rybnickiego znajdowały się w jednym ze skrzydeł zamku na parterze oraz pierwszym i drugim piętrze. Po zakończeniu wojny w 1945 roku prawie wszystkie przejęte po Niemcach więzienia i obozy koncentracyjne nadal były czynne, ale już pod zarządami ówczesnych władz (wywózki Ślązaków na wschód). Według historyka Idzi Panica (Zeszyty Rybnickie nr 1, Muzeum w Rybniku, 1990) od 1945 roku w zamku rybnickim rozpoczął działalność Sąd Rejonowy dzieląc pomieszczenia z pokrewnymi instytucjami, jak: Biuro Notarialne, Archiwum Ksiąg Wieczystych, Komornik Sądu Rejonowego. W 1956 roku były plany przeznaczenia bocznego skrzydła zamku na pomieszczenia instytucji Zbiory Muzealne Ziemi Rybnicko-Wodzisławskiej (od 1969 roku Muzeum w Rybniku), do czego jednak nie doszło. Co się zaś tyczy ukazywania duchów w podziemiach rybnickiego zamku, o czym Pani wspomina, to w tej materii jestem sceptyczny, ale… Podczas wieloletnich poszukiwań materiałów do książek i opracowań nieraz spotkałem się z takimi przekazami. Tak np. w 1866 roku w domu sołtysa w Golejowie zaczęły się dziać dziwne zjawiska od czasu, kiedy ten zabrał na przechowanie figurę św. Jana Nepomucena ze starej zburzonej kapliczki. Proboszcz rybnicki ks. Edward Bolik na miejscu zbadał sprawę, poświęcił dom i polecił wybudować nową kaplicę dla figury świętego. Straszyło (może nadal straszy) w dworku pocysterskim w Stodołach, w którym pod koniec wojny urządzony był sowiecki szpital polowy, gdzie od ran zmarło setki żołnierzy. Z tych samych powodów straszyło w budynku starej szkoły w Golejowie, w którym mieścił się sowiecki szpital polowy, tam zjawiska były tak niesamowite, że na prośbę personelu miejscowy proboszcz dokonał poświęcenie budynku (budynek nie istnieje). Z tego samego powodu obrzędy poświęcenia przeprowadzone były w domu Machoczków w Ochojcu, w sąsiedztwie którego w 1945 roku sowieci rozstrzelali prawowite właścicielki, siostry Gertrudę, Marię, ciężarną Heleną i jej dwóch synów 7-letniego Zygfryda i 6-letniego Klaudiusza (budynek istnieje). Straszyło w piwnicach budynku filialnego oddziału szpitala psychiatrycznego w Rybnickiej Kuźni, w którym w styczniu 1945 roku sowieci wymordowali ponad 40 chorych wraz z personelem (budynek nie istnieje). Jeśli zaś chodzi o zamek rybnicki, to głośna była sprawa znalezienia listopadzie 1936 roku zamurowanego szkieletu w murach zamku. Badania wykazały, że był to szkielet kobiety w pozycji stojącej i liczył co najmniej 200 lat; po badaniach kości pochowano na cmentarzu. Na dziedzińcu zamku w lipcu i wrześniu 1932 roku dokonano dwóch publicznych egzekucji przez powieszenie zbrodniarzy, których w trybie przyśpieszonym skazał sąd doraźny w Rybniku. Jak to się mówi „coś w tym jest”. Może ktoś zna inne podobne przypadki lub podzieli się wiedzą na ten temat? Józef Kolarczyk
  • Ja z sądu do więzienia 26 listopada 2014 12:32 czy autor może podać co było w pomieszczeniach więziennych po wojnie? Słyszałam od kilku ludzi , którzy pracowali w sądzie po wojnie, że w pomieszczeniach piwnicznych pokazywały się duchy. Piszę to poważnie, słyszałam od kilku osób pracujących tam w latach 60-tych.

Dodaj komentarz