Wykorzystuje czas maksymalnie –gotuje obiad i między jedną potrawą a drugą wyszywa. Kiedyś było ciężej- nie było kanwy, ze sztywników wyciągało się nitki i mozolnie wypełniało wolne miejsca kordonkiem. On zaś był zdobywany- a nie kupowany. Wszystko wymyślało się samemu- od kolorów po temat. Dziś są specjalistyczne magazyny i czasopisma z rozrysowanymi wzorami i policzonymi dokładnie oczkami. Nic więc dziwnego, że pierwsze hafty były, jak to pani Urszula określa, plackowate- jednym kolorem wypełniany jeden element wyszywanki.Dziś na haftowanych jej obrazach są cienie, półcienie, fałdy i zmarszczki, załamania światła- różnobarwność mulin umożliwia malowanie igłą. Najwięcej odcieni ma mulina zielona- od seledynów do głębokiej butelkowej zieleni i brązowa- od rozbielonych beżów do gęstej ciemnej czekolady. I tak np. nogi i ręce tancerki były wyszyte trzema kolorami. Mąż pani Urszuli skonstruował dla niej narzędzie pracy- stolik z wieszaczkami na poszczególne kolory, by się nie pomyliło.Zmienia się tematyka prac, bo temperament autorki, żywej i ciekawej poznawania świata z coraz nowym jej bogactwem nie pozwala trwać przy czymś stałym.-Zaczynałam od kwiatów, potem były krajobrazy, twarze i postaci kobiece, zwierzęta, konie - mówi Urszula Macionczyk.- Teraz lubuję się w pejzażach oraz domkach. No i przerabiam na nitkę wielkich mistrzów- „Lecą bociany” Chełmońskiego czy „Madame Pompadour” Comnstable’a. Nigdy nie wystawiałam swoich prac, poza ostatnim pokazem w żorskim klubie „Rebus”. Natomiast wędrowały już one za granicę, do Niemiec i Australii, głównie jako prezent i pamiątka dla znajomych lub rodziny Nigdy bym nie sprzedała żadnej pracy, choć często mi proponowano, bo jestem do każdej z nich przywiązana.Mimo zróżnicowania kolorystycznego mulin nie byłoby tego efektu jaki jest, gdyby pani Urszula nie zmieniła sposobu wyszywania. Kiedyś haftowała zwykłym ściegiem krzyżykowym, dziś są to krzyżyki miniaturowe, milimetrowe kropeczki, które jak u malarskich mistrzów światłocienia dają złudzenie padania światła, marszczenia tkaniny , załomów ciała czy przedmiotów. Jak ta technika zmienia ogólny wygląd pracy można porównać na obrazie Carmen- pani Urszula ma ją wyszytą krzyżykiem zwykłym i miniaturowym. I w tym drugim przypadku znika kanciastość zarysu, Carmen ma bardziej uduchowioną twarz , a sploty jej włosów lśnią.Jak to zwykle bywa u pasjonatów –pasją zarażają się dzieci. W tym przypadku dwóch synów. Do dziś pani Urszula trzyma ich krzyżykowe dzieła Kaczora Donalda i kaczkę Dziwaczkę, wyszyte wyjątkowo udatnie. Haftują także dwie wnuczki.Ilość haftowanych prac zadziwia, bo przecież praca to żmudna. Wiele wisi na ścianach, ale jeszcze więcej czeka na oprawienie. Pani Urszula nie odpowie też na pytanie, ile powstaje taki malowany obraz, bo szyje w różnych porach, w przerwach, czekając aż zagotuje się woda. Była sportsmenka i gimnastyczka ma w rękach precyzję godną zegarmistrza. Jej drugą pasją są książki i czyta z zapałem niemal wszystko co wpadnie jej w ręce.
Wykorzystuje czas maksymalnie –gotuje obiad i między jedną potrawą a drugą wyszywa. Kiedyś było ciężej- nie było kanwy, ze sztywników wyciągało się nitki i mozolnie wypełniało wolne miejsca kordonkiem. On zaś był zdobywany- a nie kupowany. Wszystko wymyślało się samemu- od kolorów po temat. Dziś są specjalistyczne magazyny i czasopisma z rozrysowanymi wzorami i policzonymi dokładnie oczkami. Nic więc dziwnego, że pierwsze hafty były, jak to pani Urszula określa, plackowate- jednym kolorem wypełniany jeden element wyszywanki.Dziś na haftowanych jej obrazach są cienie, półcienie, fałdy i zmarszczki, załamania światła- różnobarwność mulin umożliwia malowanie igłą. Najwięcej odcieni ma mulina zielona- od seledynów do głębokiej butelkowej zieleni i brązowa- od rozbielonych beżów do gęstej ciemnej czekolady. I tak np. nogi i ręce tancerki były wyszyte trzema kolorami. Mąż pani Urszuli skonstruował dla niej narzędzie pracy- stolik z wieszaczkami na poszczególne kolory, by się nie pomyliło.Zmienia się tematyka prac, bo temperament autorki, żywej i ciekawej poznawania świata z coraz nowym jej bogactwem nie pozwala trwać przy czymś stałym.-Zaczynałam od kwiatów, potem były krajobrazy, twarze i postaci kobiece, zwierzęta, konie - mówi Urszula Macionczyk.- Teraz lubuję się w pejzażach oraz domkach. No i przerabiam na nitkę wielkich mistrzów- „Lecą bociany” Chełmońskiego czy „Madame Pompadour” Comnstable’a. Nigdy nie wystawiałam swoich prac, poza ostatnim pokazem w żorskim klubie „Rebus”. Natomiast wędrowały już one za granicę, do Niemiec i Australii, głównie jako prezent i pamiątka dla znajomych lub rodziny Nigdy bym nie sprzedała żadnej pracy, choć często mi proponowano, bo jestem do każdej z nich przywiązana.Mimo zróżnicowania kolorystycznego mulin nie byłoby tego efektu jaki jest, gdyby pani Urszula nie zmieniła sposobu wyszywania. Kiedyś haftowała zwykłym ściegiem krzyżykowym, dziś są to krzyżyki miniaturowe, milimetrowe kropeczki, które jak u malarskich mistrzów światłocienia dają złudzenie padania światła, marszczenia tkaniny , załomów ciała czy przedmiotów. Jak ta technika zmienia ogólny wygląd pracy można porównać na obrazie Carmen- pani Urszula ma ją wyszytą krzyżykiem zwykłym i miniaturowym. I w tym drugim przypadku znika kanciastość zarysu, Carmen ma bardziej uduchowioną twarz , a sploty jej włosów lśnią.Jak to zwykle bywa u pasjonatów –pasją zarażają się dzieci. W tym przypadku dwóch synów. Do dziś pani Urszula trzyma ich krzyżykowe dzieła Kaczora Donalda i kaczkę Dziwaczkę, wyszyte wyjątkowo udatnie. Haftują także dwie wnuczki.Ilość haftowanych prac zadziwia, bo przecież praca to żmudna. Wiele wisi na ścianach, ale jeszcze więcej czeka na oprawienie. Pani Urszula nie odpowie też na pytanie, ile powstaje taki malowany obraz, bo szyje w różnych porach, w przerwach, czekając aż zagotuje się woda. Była sportsmenka i gimnastyczka ma w rękach precyzję godną zegarmistrza. Jej drugą pasją są książki i czyta z zapałem niemal wszystko co wpadnie jej w ręce.
Komentarze