Zrujnowana kaplica szpitalna / Archiwum
Zrujnowana kaplica szpitalna / Archiwum

 

Litości nie mieli dla nich ani Niemcy, ani Rosjanie. W czasie drugiej wojny światowej w szpitalu psychiatrycznym życie straciło co najmniej trzy tysiące chorych.

 

Tragedia, jaka rozgrywała się przez cały okres drugiej wojny światowej w Śląskim Zakładzie Psychiatrycznym w Rybniku, jest niewątpliwie największą w dziejach miasta. Masowa eksterminacja umysłowo chorych przez hitlerowską machinę śmierci zaplanowana była z precyzją i wyrachowaniem. Już w pierwszych dniach września 1939 roku prawie cały polski personel został zwolniony, aby nie było świadków zbrodniczych zamiarów. Ponadto dla zatarcia śladów bestialstwa systematycznie niszczono akta personalne pacjentów, inna dokumentacja przepadła wraz ze zniszczeniem 80 procent budynków szpitalnych podczas działań wojennych w 1945 roku.

 

Pierwszy akt

 

6 września 1939 roku stanowisko dyrektora zakładu psychiatrycznego objął esesman dr med. Hans Wilcke, który urzędowanie rozpoczął od wymiany dotychczasowego personelu polskiego na niemiecki. W pracy pozostawił jednak kilkunastu miejscowych pracowników obeznanych z funkcjonowaniem tak specyficznej placówki. Podczas wizytacji zakładu przez rybnicką komórkę NSDAP, która odbyła się 15 lutego 1940 roku, stwierdzono, że pracowało tam dwóch lekarzy, 150 osób personelu pielęgniarskiego, 13 urzędników i 11 pracowników gospodarczych. Wtedy już trwała tam akcja likwidacji chorych narodowości żydowskiej, podczas której codziennie umierało około 10-20 pacjentów.

Ofiary grzebane były na dwóch cmentarzach szpitalnych w Wielopolu, a gdy zabrakło tam miejsca, tuż za murem szpitalnym. Część pacjentów pochodzenia żydowskiego wywożono w tym samym czasie do innych tego typu szpitali, gdzie czekał ich ten sam los. W grudniu 1940 roku dr Wilcke opuścił rybnicki zakład psychiatryczny. Zastąpił go dr Hertzberg, który sprzeciwił się likwidacji chorych, za co już po niespełna dziewięciu miesiącach urzędowania wysłany został na front. Następnie w sierpnia 1941 roku funkcję szefa objął dr med. Riepenhausen, który zarządzał zakładem psychiatrycznym aż do 24 stycznia 1945 roku.

 

Eutanazja i eksperymenty

 

W okresie jego urzędowania w zakładzie powszechnie stosowano eutanazję pacjentów głęboko niedorozwiniętych oraz przewlekle chorych umysłowo. Do przeprowadzania większych akcji okresowo przyjeżdżali do Rybnika specjaliści z obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Po każdej takiej akcji ciała pacjentów ładowano na samochody i wywożono w nieznanym kierunku, podobno do krematorium w Oświęcimiu. Opróżnione łóżka szpitalne natychmiast zapełniali chorzy dowożeni z innych placówek, aby przez ciągłą rotację pacjentów skutecznie maskować liczbę ubytków osobowych powodowanych eksterminacją. Część pacjentów niemieccy lekarze wyselekcjonowali do przeprowadzania na nich urągających ludzkiej godności doświadczeń medycznych.

Jak zeznał pielęgniarz Jan Osadzin, chorym w bardzo dużych dawkach aplikowano różne nieznane medykamenty, po których z reguły następował zgon poprzedzony okropnymi mękami. Ten sam pielęgniarz niejednokrotnie był świadkiem bestialskiego traktowania pacjentów przez personel niemiecki. Częste były przypadki pobicia i kopania przypadkowo napotkanych chorych na korytarzach oddziałowych i na terenie zakładu. Wielu pacjentów o odpowiednio dobrych warunkach fizycznych i nie wykazujących innych oznak chorobowych umieszczano na jednym oddziale wraz z na przykład prątkującymi gruźlikami, co również wiązało się z przeprowadzanymi tam eksperymentami medycznymi.

 

Drugi akt

 

26 stycznia 1945 roku od strony Gliwic uderzyły na Rybnik oddziały wojsk sowieckich, które na przedpolach zatrzymane zostały przez jednostki Wehrmachtu. Główny niemiecki bastion obrony miasta ulokowano na strategicznym wzgórzu z zabudowaniami zakładu psychiatrycznego. Już na dwa dni przed ofensywą sowietów rozpoczął się drugi akt wojennej tragedii pacjentów Śląskiego Zakładu Psychiatrycznego w Rybniku. 24 stycznia 1945 roku niemiecka administracja oraz wszystkie służby sanitarne opuściły zakład, pozostawiając około 1 700 umysłowo chorych pod opieką nielicznego personelu miejscowego. Tego samego dnia teren zakładu psychiatrycznego zajęło wojsko niemieckie, które się tu okopało i utworzyło silny punkt oporu.

Wkrótce na Górze Rudzkiej rozpętało się prawdziwe piekło, które z krótkimi przerwami trwało przez pełne dwa miesiące. Przed ucieczką personelu niemieckiego na oddziały szpitalne rozdzielono skąpe racje żywnościowe, po czym wszystkie drzwi wejściowe do pawilonów pozamykano na cztery spusty. Przez prawie pięć dni pacjenci pozbawieni wszelkiej opieki i pomocy medycznej przebywali w nieogrzewanych salach i piwnicach, co było powodem śmierci wielu z nich. Po wyczerpaniu się pożywienia i wody część wydostała się z oddziałów przez okna bez zainstalowanych krat. Jak wspominał świadek tych wydarzeń Jan Kłosok, nieszczęśnicy bardzo osłabieni, zakrwawieni, poranieni odłamkami szkła z szyb, w cienkich piżamach, w kapciach albo boso opuszczali szpital, szukając pomocy i ratunku.

 

Na linii strzału

 

Grupami udawali się w kierunku nielicznych wtedy zabudowań w okolicy, pukali w okna i prosili o jedzenie, wskazując palcami na zsiniałe usta. Żywności i wody brakowało, więc ludzie dawali im surowe kartofle, które wygłodniali uciekinierzy zjadali od razu, i to z wielką zachłannością. Jednak tylko nielicznym udawało się dotrzeć do najbliższych domów. Większość z tych nieszczęśników masowo ginęła od kul broni maszynowej sowieckich żołnierzy okopanych nad rzeką Rudą, którzy strzelali do każdego, kto pojawił się w polu widzenia. Inni podchodzili z błagalnie wyciągniętymi rękami do żołnierzy niemieckich obsługujących działo artyleryjskie.

Ci jednak z obawy przed zdemaskowaniem swoich pozycji bezlitośnie strzelali do nadchodzących, zabijając ich całymi grupami. Dramat ten trwał około trzech dni, w tym czasie na otwartej przestrzeni pomiędzy ulicą Gliwicką a obecną ulicą Niemodlińską życie straciło od 300 do 400 pacjentów. Ciała zabitych pozostawały na śniegu, ponieważ obszar ten ciągle był pod sowieckim obstrzałem i dopiero gdzieś po miesiącu pod osłoną nocy i nadzorem żołnierzy niemieckich zwłoki wywieziono furmankami w niewiadome miejsce.

 

Liczby z kroniki

 

Według adnotacji długoletniego pracownika i kronikarza zakładu psychiatrycznego w Rybniku Teodora Augustyna (1895-1963), w lutym 1945 roku trzema transportami Niemcy wywieźli 435 pacjentów do Branic oraz około stu do Opawy i Ołomuńca. Z tej grupy około 150 chorych zmarło, najczęściej na dur brzuszny. Blisko 200 pacjentów zbiegło z zakładu, kilku z nich znalazło się w Lublińcu, 16 powróciło do Rybnika z własnej woli, po pozostałych ślad zaginął. W sumie wraz z zabitymi doliczyć się tu można około 1 100 osób.

Nie wiadomo, co stało się z pozostałymi 600 pacjentami, ilu z nich zdołało ocalić życie, a ilu zginęło podczas oblężenia Rybnika z głodu, zimna i pod walącymi się murami pawilonów szpitalnych wskutek ostrzału artyleryjskiego. Część zmarłych i zabitych pacjentów pogrzebano na miejscu w masowym grobie usytuowanym pomiędzy IX i X pawilonem. Podczas ekshumacji tego grobu w 1956 roku wydobyto 422 ciała, które ułożone były warstwami bez trumien. Reszta pacjentów zaginęła, bowiem po wkroczeniu sowietów wszystkie budynki szpitala były wyludnione i w kompletnej ruinie.

 

Kto przeżył

 

W ogólnym bilansie z około 1 700 pacjentów Śląskiego Zakładu Psychiatrycznego w Rybniku ze stycznia 1945 roku, odnalazło się i do Rybnika powróciło zaledwie 81 chorych, w szpitalu w Branicach pozostało 29, kilku w Lublińcu i około 200 w innych szpitalach na terenie Czech. Do liczby ofiar należy też doliczyć 8 pacjentów z folwarku Józefowiec oraz 43 pacjentów wraz z 27-letnią pielęgniarką Edytą Goczoł i pracownikiem szpitala Krywalskim z Orzepowic, którzy bestialsko zamordowani zostali przez sowietów w filialnym oddziale w Rybnickiej Kuźni, o czym pisaliśmy tydzień temu.

W sumie, biorąc pod uwagę wszystkie dostępne dane, liczbę łóżek i to, co działo się za murami Zakładu Psychiatrycznego w Rybniku w okresie drugiej wojny światowej, ogólną liczbę strat wśród pacjentów tej placówki znawcy oceniają na co najmniej trzy tysiące osób, z których większość zostało wymordowanych. W 1947 roku masowe groby na terenach filialnych oddziałów w Rybnickiej Kuźni i folwarku Józefowiec zostały ekshumowane, a wydobyte ciała ponownie pochowano we wspólnej mogile na cmentarzu szpitala psychiatrycznego nad rzeką Rudą w Wielopolu.

 

Grób nad Rudą

 

W marcu 1956 roku w tej samej mogile spoczęły ekshumowane ciała z masowego grobu znajdującego się na terenie szpitala psychiatrycznego. Początkowo miejsce to oznakowane zostało krzyżem i emaliowaną tabliczką z napisem informacyjnym. Dziś w tym samym miejscu stoi lastrykowy obelisk z wykutym krzyżem i napisem: "Mogiła zbiorowa pacjentów szpitala psychiatrycznego w Rybniku. Zginęli tragicznie w 1945". Nazwisk i dokładnej liczby ofiar nigdy nie udało się ustalić, ponieważ, jak już wspomniano, wszystkie akta osobowe i ewidencyjne zostały zniszczone. Po zabitych pacjentach pozostała tylko zbiorowa mogiła nad rzeką Rudą w Wielopolu i pamięć, którą jesteśmy im winni.

 

Plan tragedii
Dodajmy, że do dziś zachował się odręczny plan sytuacyjny sporządzony przez naocznego świadka tragedii pacjentów Śląskiego Zakładu Psychiatrycznego w Rybniku, którym był pan Józef Kłosok. Świadek posłużył się aktualnymi nazwami ulic, a liniami kropkowanymi oznaczył drogę wyjścia pacjentów ze szpitala oraz miejsca, gdzie masowo ginęli od sowieckich i niemieckich kul.

 

 

1

Komentarze

  • Grzegorz gliwice plan sytuacyjny ? 01 listopada 2019 22:14Czy jest gdzies na internecie ten plan sytuacyjny ? - PS ogromna tragedia i smutek [*]

Dodaj komentarz