Dilerami eteru często byli kataryniarze / Archiwum
Dilerami eteru często byli kataryniarze / Archiwum

 

  Szmuglowano wszystko, ale do największych plag należał przemyt eteru, choć specyfik nie dość, że wpędzał w nałóg, to nieraz prowadził do śmierci. Kontrabandą zajmowali się głównie bezrobotni nędzarze!

 

W okresie wielkiego kryzysu gospodarczego przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku jednym ze sposobów na przeżycie rzesz bezrobotnych Ślązaków stał się przemyt. Ten niebezpieczny proceder pochłaniał mnóstwo ofiar, co było konsekwencją okrutnego prawa zezwalającego funkcjonariuszom granicznym strzelać do każdego przemytnika niczym do dzikiego zwierza. Nie mniej represyjne były przepisy (dochodzenia, procesy, surowe wyroki) za usiłowanie przemytu na legalnych przejściach granicznych. Dziś przerażają nas doniesienia ówczesnych gazet opisujące z krwistymi szczegółami śmierć młodych bezrobotnych szmuglerów, którzy z konieczności łamali prawo.

 

Szmugler na banicji

 

Dość powiedzieć, że tylko w 1930 roku na granicach (w skali kraju) aresztowano około 10 tysięcy przemytników, a 400 osób zastrzelono. Te bulwersujące liczby świadczą też o zagłuszonych kodeksami prawa sumieniach funkcjonariuszy, którzy w amoku służebności z niezrozumiałym okrucieństwem strzelali, aby zabić. Skala kontrabandy rosła w miarę wzrostu bezrobocia, biedy i nędzy. Trudnili się nią głównie bezrobotni ze stref przygranicznych, którzy musieli wkraczać na ścieżki bezprawia, aby przeżyć. Kary za ten rodzaj przestępstwa były niewspółmiernie wysokie w stosunku do opłacalności i ponoszonego ryzyka. Przyłapanych szmuglerów sądy skazywały na więzienie, wysokie grzywny, a nawet na banicję, o ile skazany mieszkał w 30-kilometrowej strefie przygranicznej.

W rybnickim "Tygodniku Powiatowym" z 20 kwietnia 1929 roku ukazała się informacja o tym, że mieszkaniec Lubomi za uprawianie przemytu na rok wydalony został ze strefy pasa granicznego, czyli ze swojego domu. Był to pierwszy przypadek skorzystania przez władze z nowego rozporządzenia służącego do walki z procederem. Trudno dziś określić liczbę podobnych wysiedleń, ale niespełna 10 lat później na łamach dziennika "Polska Zachodnia" nr 194 z 17 lipca 1938 roku ukazało się ogłoszenie, że na wniosek straży granicznej władze bezpieczeństwa wysiedliły z terenu powiatu rybnickiego kilkadziesiąt osób właśnie za kontrabandę. Jak precyzowała gazeta, ludzi tych uznano za szkodników w strefie przygranicznej i dlatego zaistniała konieczność przesiedlenia ich w głąb kraju.

 

Przechytrzyć służby

 

Różne były metody przechytrzania służb, aby przerzucić trefny towar przez silnie strzeżoną granicę. W sierpniu 1929 roku funkcjonariusze SG Inspektoratu Rybnik wpadli na trop szajki, która przemycała do Polski broń krótką w wydrążonych książkach. W połowie lat trzydziestych w Niemczech istniał wielki popyt na polski drób. Na punktach granicznych cło od kaczki wynosiło 20 fenigów od kilograma, zaś od gęsi 1 markę 20 fenigów, dlatego też zaradni eksporterzy przerabiali ubite gęsi na kaczki, przyszywając kacze łby do gęsich torsów. Inny spryciarz późną już porą wkraczał na punkt kontrolny i domagał się szybkiego zrewidowania, argumentując, że za chwilę odjedzie ostatni tramwaj. Podczas jednej takiej rewizji celnik przypadkowo dotknął jego laski, z którą zawsze chodził, i ze zdumieniem stwierdził, że była to sucha kiełbasa symulująca ten przedmiot.

Okazało się, że tym sposobem przemytnik kilka razy wyprowadził w pole celników, którzy nie mogli wręcz w to uwierzyć. Inny celnik przypadkowo odkrył, że urodziwa dziewczyna przemycała banknoty wplecione w grube warkocze. Zdarzyło się też, że celnicy kilkakrotnie przetrząsali podejrzane toboły przewożone rowerem i nic podejrzanego nie stwierdzali, gdy tymczasem szmuglowanym towarem był rower na fałszywych papierach. Podobne przypadki zdarzały się prawie codzienne, niektóre metody były tak proste, naiwne i skuteczne, że wprowadzeni w błąd celnicy tuszowali sprawę w trosce o własną reputacje.

 

Mafiosi i eterowcy

 

Istniały też profesjonalne grupy przemytnicze. Przykładowo w lutym 1932 roku aresztowano siedem osób, które na granicy polsko-niemieckiej pod Szalejem (w rejonie nieczynnych szybów kopalń Helena i Cecylia) przemycały znaczne ilości towarów z Niemiec do Polski. W połowie czerwca 1933 roku w Sądzie Okręgowym w Katowicach odbył się największy na Śląsku proces szajki szmuglerów sacharyny, których broniło aż dziewięciu adwokatów. Od roku 1928 szajka ta rocznie przemycała z Niemiec około 40 tysięcy kilogramów tego towaru. Takich grup było wiele, na usługach ich bossów byli przekupni pogranicznicy, kolejarze, tramwajarze i spedytorzy dysponujący samochodami i furmankami.

W terenie dystrybucją ogromnych ilości kontrabandy zajmowały się setki dilerów, którzy działali w strukturach rozległych sieci na terenie Śląska i całej Polski. W międzywojniu w powiecie rybnickim szczególną plagą był przemyt eteru. Ta bezbarwna i łatwopalna ciecz o specyficznym zapachu należy do najgroźniejszych substancji odurzających. W owych czasach pito ją i wąchano w całej Polsce, jednak najbardziej rozpowszechniona była na Górnym Śląsku, gdyż pochodziła z przemytu i była tańsza od gorzałki. Dystrybucją zajmowali się wędrowni handlarze, żebracy, kataryniarze albo szmaciorze i skupywacze skór, którzy z racji swego zajęcia odwiedzali liczne osady, wsie i miasteczka.

 

Na nic ustawy

 

Funkcjonowały też oberże zwane przez wtajemniczonych "kapliczkami", które skrycie zajmowały się wyszynkiem eteru "uszlachetnionego" wodą okraszoną różnymi dodatkami smakowymi. Każda miała ściśle strzeżoną recepturę na przyrządzanie mikstury, choć najbardziej skuteczny był eter bez żadnych dodatków. Szkopuł w tym, że ma on bardzo niską temperaturę wrzenia (zaledwie 35 stopni Celsjusza!), więc natychmiast po wypiciu zamienia się w gaz, powodując groźną czkawkę niszczącą organy wewnętrzne, co niejednokrotnie doprowadzało do śmierci lub ciężkich chorób jego amatorów. Mimo to spożycie rosło. Z tego powodu w 1923 roku Sejm Polski wydał ustawy zakazującej sprzedaży eteru do celów spożywczych.

Mocą kolejnej ustawy z 1928 roku eter uznano za narkotyk, w efekcie za przemyt, handel lub jego posiadanie kodeks przewidywał karę więzienia do pięciu lat oraz wysoką grzywnę, co w praktyce niewiele zmieniło. Na Górnym Śląsku przemytem zajmowali się bezrobotni z nadgranicznych wiosek. Już wjeżdżając do tych miejscowości, czuło się specyficzny odór oparów ulatniających się przy rozlewaniu i porcjowaniu specyfiku. Eternicy, bo tak nazwano jego szmuglerów, mieli pełne ręce roboty, gdyż ze względu na niską cenę i łatwość nabycia eter pili prawie wszyscy. Nawet niemowlętom w kołyskach dawano do ssania smoczki umoczone w eterze, by lepiej spały. Nałogowcy po spożyciu tej trucizny najpierw wpadali w oszołomienie i halucynacje, potem w niepoczytalną agresję, co często doprowadzało do wielu ludzkich tragedii.

 

Linie przemytu

 

Eter szmuglowano z Niemiec i Czechosłowacji. W powiecie rybnickim najczęściej pochodził z centrali w Ostrawie, dokąd udawały się zazwyczaj kilkuosobowe grupy specjalizujące się w przemycie i dystrybucji. Ich członkowie po przekroczeniu zielonej granicy w dalszą drogę ruszali już pod opieką kurierów przysyłanych z centrali. W Ostrawie napełniali blaszane pojemniki, płacili gotówką i pod nadzorem tych samych opiekunów doprowadzani byli do granicy, gdzie niektórzy wtajemniczeni funkcjonariusze czeskiej straży granicznej informowali ich o ruchach polskich służb i aktualnych możliwościach przekroczenia zielonej granicy. W podobny sposób eter szmuglowano z Niemiec, gdzie polscy przemytnicy najczęściej nabywali go w Dreźnie i Lipsku, skąd przewozili do nadgranicznej centrali w Tworkowie na Śląsku Opolskim.

Stamtąd eter przemycano przez Odrę na polską stronę. W większości przypadków eskapady takie się udawały i przynosiły krociowe zyski, ale też często przyczajone w krzakach posterunki straży granicznej strzelały do objuczonych szmuglerów. Wielu z nich ginęło, wielu postrzelonych traciło zdrowie, ci, co wpadli, stawali przed obliczem surowego wymiaru sprawiedliwości, a mimo to ryzykowali. Sądzony w sierpniu 1935 roku eterowiec z Czyżowic poproszony przez wymiar sprawiedliwości o zaprzestanie tego procederu odpowiedział: "Przestanę wtedy, jak będę miał robotę i chleb, bym mógł wyżywić rodzinę."

 

Zrzeszenia i gangi

 

Wszyscy przemytnicy eteru z wiosek powiatu rybnickiego zrzeszeni byli w jednym związku o charakterze konspiracyjnym, który powołano z myślą o wzajemnej pomocy. Miał on swój zarząd i statut, zaś każdy nowy członek składał ślubowanie dyscypliny, lojalności i tajności. Ustalony był własny kod znaków rozpoznawczych i sygnałów, którymi związkowcy wzajemnie się ostrzegali przed niebezpieczeństwem podczas wypraw oraz częstych nalotów rewizyjnych na całe przygraniczne wioski. Niezłomną zasadą było, że do tego tajnego związku należeć mogli wyłącznie przemytnicy eteru, ludzie zajmujący się przemytem innych towarów nie mogli być przyjmowani ani wtajemniczani.

Innym przemycanym specyfikiem przynoszącym duże zyski i rozprowadzanym na pograniczu polsko-czesko-niemieckim była kokaina. Tutaj jednak procederem zajmowali się nie biedni bezrobotni, ale grupy zorganizowanych profesjonalistów. Walka z nimi była niezwykle trudna, ale nieraz po długich i mozolnych czynnościach udawało się służbom granicznym i policji rozbić doskonale zakonspirowane szajki przestępcze. Na przykład w lutym 1934 roku policja zlikwidowała jedną z większych szajek zajmującej się tym procederem, którą kierował Mateusz Ś., kierowca autobusu kursującego pomiędzy Rybnikiem, Wodzisławiem i Raciborzem. Wraz z nim aresztowano trzy inne osoby odpowiedzialne za dystrybucję towaru w terenie oraz wielu bezpośrednich dilerów.

 

Droga przestępstwa

 

Nawiązując do tego przypadku, "Śląska Gazeta Ludowa" nr 8 z 7 lutego 1934 roku informowała, że przemyt na granicy polsko-niemieckiej urósł do niespotykanych dotąd rozmiarów. Tylko w ciągu 1933 roku straż graniczna zatrzymała 13 tysięcy osób z przemytem wartości 1 200 000 złotych. Ówczesne organa ścigania były zdania, że żadne kary nie odstraszą biednych i bezrobotnych od nielegalnego procederu, dopóki sytuacja na rynku pracy się nie ustabilizuje. W latach poprzednich bowiem przemytem trudnili się jedynie specjaliści tej branży, kiedy jednak sytuacja na rynku pracy stała się katastrofalna, ciężkie warunki życia masowo pchnęły ludzi na niedozwolone ścieżki prowadzące przez zieloną granicę.

Komentarze

Dodaj komentarz