Rok 2017 zapowiada nam się niezwykle ciekawie w polityce międzynarodowej. Kilka dni temu mogliśmy obserwować zaprzysiężenie miliardera Donalda Trumpa na urząd 45. prezydenta USA. W Europie czekają nas w tym roku wybory w Holandii, Czechach, w Niemczech i Francji.
Zachodni obserwatorzy zwracają uwagę na rosnącą falę populizmu i nacjonalizmu, które utorowały drogę do Brexitu i wygranej Trumpa. Na hasłach "Ameryka dla Amerykanów" nowy prezydent zbudował swoje poparcie wśród niezadowolonej klasy średniej. Trump chce się układać z Putinem, krytykuje współpracę gospodarczą i integrację Unii Europejskiej, chce renegocjować umowy handlowe, do polityki międzynarodowej ma podejście typowo biznesowe. Pierwszą wizytę składa premier Wielkiej Brytanii, która być może zapoczątkuje rozpad Unii ku uciesze Kremla. Przecież Rosja zyskuje na sile, kiedy Zachód jest słabszy i bardziej podzielony.
Ataki terrorystyczne członków Państwa Islamskiego, toczące się wojny i fale migracji, kłopoty gospodarcze i nadmierne zadłużanie się państw powodują, że spora grupa społeczeństwa podatna jest na propagandowe nacjonalistyczne hasła odwołujące się do bezpieczeństwa i ludzkiego strachu, które niewiele mają wspólnego z rozwiązaniem problemów współczesnego świata, są natomiast chwytliwe i przyciągają uwagę. Trump w swojej kampanii precyzyjnie wskazał wrogów. Za nasze kłopoty winni są inni, ci źli, czyli obcy. A przecież nierówności społeczne biorą się z niedoskonałości kapitalizmu a nie z faktu, że tak jak w Europie dążymy do większej integracji, jednolitego rynku i obrony swobody przepływu osób, kapitału, towarów czy usług.
Gdyby wrócić do hasła: Niemcy dla Niemców, Anglia dla Anglików, Holandia dla Holendrów mielibyśmy do czynienia z wyrzucaniem z tych krajów również kilku milionów Polaków, którzy korzystają na co dzień z otwartości granic i dobrodziejstw UE. Taki scenariusz jest realny, jeżeli we Francji do władzy dojdzie populistyczne ugrupowanie Frontu Narodowego Marine Le Pen, natomiast w Niemczech kanclerz Merkel przegra z Alternatywą dla Niemiec, finansowaną podobnie jak Le Pen przez źródła moskiewskie. Populizm i nacjonalizm mają to do siebie, że rzeczywistość przedstawiają w krzywym zwierciadle. W przeszłości nieraz prowadziło to do wojny i konfliktów. Proponuję, by zamiast lustra spojrzeć prawdzie w oczy.
Komentarze