Donos w cenie


Niektórzy muszą na to miesiąc pracować, grosz więc nie do pogardzenia. Problem jednak w tym, że w Polsce kapowanie ma dość złe notowania społeczne. Bierze się to zarówno z bagażu zaszłości historycznych, ale i też po części z fałszywie w tym przypadku pojmowanej moralności. Nie jest niczym złym zadzwonić w Niemczech na policję z informację, że sąsiad wjechał samochodem na trawnik. Takie zachowanie traktowane jest wręcz jako wyraz społecznego solidaryzmu. W Stanach Zjednoczonych jeszcze do niedawna istniało zajęcie płatnego łowcy głów, czyli ścigającego poszukiwanych przez prawo przestępców. Państwo płaciło za to spore nagrody. U nas jednak nawet dozorca nie odważy się powiadomić Kowalskich z trzeciego piętra, że ich Jasio po wypiciu dwóch żywców wyrwał drzwi do klatki schodowej. Taka szczerość mogłoby się zakończyć wizytą u dentysty lub lakiernika samochodowego, a nie jest wykluczone, że nawet u obu naraz.Jak w Wodzisławiu zamierza się osłaniać płatnych obrońców czystych tynków, oszklonych budek telefonicznych i całych wiat na przystankach autobusowych, nie wiadomo. Nie da się tu zastosować instytucji świadka incognito, gdyż zdemolowane osiedla to zbyt błaha sprawa. Wypłacanie doli każdemu, kto w kominiarce przyjdzie pod okienko kasy magistrackiej i poda adres grafficiarza też zapewne nie przejdzie.Już wojewoda Kempski próbował nieudolnie podobnie niekonwencjonalnymi metodami walczyć z narkomanią. Na jego polecenie policja miała wywozić naćpanych z katowickiego rynku. I nic z tego nie wyszło. Z donosów na wodzisławskich grafficiarzy też pewnie nic nie będzie. Ale spróbować można. Ustępujący z urzędu burmistrza Nowego Yorku Rudolf Juliani słynął z tego, że sam pokazywał gliniarzom nocne bary, w których handlowano narkotykami. I za to go nowojorczycy kochali.

Komentarze

Dodaj komentarz