Babcia wzięła za swojego męża ulubione bonsai wnuczki / Elżbieta Grymel
Babcia wzięła za swojego męża ulubione bonsai wnuczki / Elżbieta Grymel

 

Stara Kyniszka pewnie nie ruszyłaby się ze wsi już do końca życia, gdyby jej wnuczka nie poszła do szkoły w mieście. I rodzice dziewczynki uradzili, że zamieszka tam z babcią, która pojechała na miejsce pierwsza. I najadła się strachu!

 

Od lat starka wynajmowała jeden pokój u gospodarza, którego sąsiedzi przezywali Belgijokiem, ponieważ podobno kiedyś jako młody chłopak pracował w kopalni w Belgii. Czy to była prawda, tego nikt nie wiedział, ale przy piwie ów gospodarz zawsze chwalił belgijskie porządku i stąd wzięło się jego przezwisko. Wielkich wygód babcia tam nie miała, ale sobie nie ganiła. Studnia stała na placu, a wychodek też był niedaleko, tuż za chlewem. Obok niego starka miała swoją szopkę na węgiel i drewno, a w izbie piec kaflowy, w którym mogła zapalić, kiedy tylko zechciała!

Chałupa Belgijoka stała w środku wsi, więc do sklepu było dwa kroki, a i do kościoła też całkiem blisko! I pewnie starka mieszkałaby tam do końca życia, gdyby nie fakt, że od najbliższej jesieni jej wnuczka Weronka wybierała się do szkoły w mieście. Syn z żoną uradzili, że najlepiej i najtaniej będzie, jeżeli Weronka przeprowadzi się do miasta razem z babcią. Mieszkania kupować nie chcieli, bo się nie opłacało, ale w końcu znaleźli starszą panią, która zgodziła się odstąpić im swoje lokum na czas dłuższy, ponieważ akurat wybierała się do syna na drugi koniec Polski. Potem nie wdając się w dyskusje, młodzi spakowali wszystkie manatki starszej pani i powieźli ją do miasta.

Starce Kyniszce nowe mieszkanie bardzo się spodobało, bo składało się z małego pokoju, obszernej kuchni i malutkiego przedpokoju, woda i zlew były na korytarzu, a ubikacja na półpięterku – wszystko pod jednym dachem!

– Nawet przez cały tydzień można nie wychodzić na dwór! – cieszyła się babcia, choć wiedziała, że tyle by w domu nie posiedziała, bo nawet przedtem, kiedy mieszkała na wsi, stale ją gdzieś nosiło!

Czynsz za wynajem mieszkania był dość wysoki, więc rodzice Weronki dołożyli do niego połowę, a w zamian za to zażądali pokoiku dla swojej córki. Babcia zgodziła się bez oporów, bo jej wielkie łóżko, pamiętające jeszcze czasy starej Polski, bez problemu zmieściło się w kuchni – taka to była wielka izba! Wnusia miała przyjechać dopiero następnego dnia, ale jej pokój był już urządzony. Tę noc starka postanowiła przespać na wersalce wnuczki, żeby wypróbować mebel, którego nie miała jeszcze okazji poznać. W całym zamieszaniu zapomniała jednak przygotować sobie wiaderku na siusiu, jak to zwykle na wsi robiła.

W efekcie kiedy w nocy przebudziła się, zmuszona była skorzystać z ubikacji na podeście, niestety nie zapamiętała, gdzie znajdują się wyłączniki światła i żeby zejść do wc, musiała zapalić świecę, którą zawsze trzymała pod ręką. Wracając do mieszkania, zawadziła stopą o wysoki próg i padła jak długa. Z nosa spadły jej okulary, a świeca wypadła z ręki i zgasła! Pomimo długich poszukiwań nie odnalazła ani jednej z tych rzeczy! Zamknęła więc drzwi na klucz i lekko zdenerwowana pomaszerowała do pokoju wnuczki. Już miała się położyć, kiedy przypomniała sobie, że kiedy przechodziła przez kuchnię, przy stole zamajaczył jej jakiś cień, więc błyskawicznie wróciła do tamtego pomieszczenia i aż zamarła ze zgrozy! Na jej najlepszym stołku siedział jakiś czarny chłopek, niewielki i lekko garbaty, który przypominał wyglądem jej zmarłego męża, starzyka Kyniga!

– Chyba mi nic złego nie zrobisz, bo kochaliśmy się przecież za życia? – zwróciła się do zjawy i usiadła na krześle naprzeciwko. Cień po drugiej stronie stołu nic, co prawda, nie odpowiedział, ale starce wydawało się, że jednak jej słucha, bo od czasu do czasu potakuje jej lekkim skinięciem. Dość długo prowadziła swój monolog, ale robiła się coraz bardziej senna i w końcu się zdrzemnęła. Kiedy się obudziła, już świtało, a starzyk nadal siedział na swoim miejscu. Starka wstała więc, podeszła do okna i zdecydowanym ruchem odsunęła zasłony, żeby po raz ostatni rzucić okiem na starzyka już w porannym świetle!

I wtedy zaczęła się śmiać do rozpuku! Na stole stał ten wielki i powykrzywiany, ulubiony kwiat jej wnuczki, który nazywał się jakoś tak dziwnie, chyba bonsai? Poprzedniego dnia przywiozła go mama Weronki. Po ciemku, przy odrobinie wyobraźni i braku okularów mógł on z powodzeniem udawać starzyka Kyniga!

Jak widzicie moi drodzy, niekiedy nas straszą, a czasem straszymy się sami...

Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz