Pan, ktry zrobił Jadwidze miejsce w pociągu, okazał się jej najstarszym bratem / Elżbieta Grymel
Pan, ktry zrobił Jadwidze miejsce w pociągu, okazał się jej najstarszym bratem / Elżbieta Grymel

 

Niegdyś w wielu domach różnica wieku między rodzeństwem nierzadko sięgała pokolenia. Tak też było w przypadku mojej babci i jej brata, którzy z tej racji poznali się przy okazji pogrzebu swojej babci, ale połączyła ich więź silniejsza od śmierci!

 

Rodzina mojej babci Jadwigi przez ponad trzydzieści lat mieszkała w Rudzie (obecnie nazywanej Śląską). Jej ojciec imieniem Franz był sztygarem w jednej z rudzkich kopalni, jednak w roku 1904 moi pradziadkowie wraz z dorastającymi już wówczas dziećmi przenieśli się w okolice Nysy, gdzie mieszkała owdowiała matka Franza. Moja babcia była najmłodsza z licznego rodzeństwa. Oprócz kilku sióstr miała też czterech braci: najmłodszy z nich – miał na imię Alojzy – był niewiele od niej starszy, zaś najstarszego – Augustyna, który w momencie jej narodzin odbywał służbę wojskową, a potem zamieszkał na stałe w Niemczech – znała tylko z opowieści rodziny.

Takie to jednak były czasy, że duża różnica wieku wśród rodzeństwa zdarzała się w niemal każdym domu. Dziś to zdarza się rzadziej. Po raz pierwszy i ostatni moja babcia i jej najstarszy brat spotkali się na pogrzebie swojej babci, która jak wspomniałam mieszkała w okolicy Nysy. Choć widzieli się tylko raz, to tych dwoje ludzi (czyli Augustyna i moją babcię) połączyła jednak szczególna więź, która była, jak się później okazało, silniejsza niż śmierć, choć musiało minąć wiele lat, aby się objawiła. Cała ta historia jest niezwykła i bardzo ciekawa, a jej początki sięgają roku 1920. Moja 18-letnia wtedy zaledwie babcia od roku przebywała u zamężnej siostry mieszkającej w Rudzie (Śląskiej) i tam zastała ją wiadomość o śmierci jej ukochanej babci.

Ponieważ siostra Jadwigi akurat była wtedy w połogu, dziewczyna pojechała do rodzinnego domu sama. W przeddzień pogrzebu wsiadła w Katowicach do zatłoczonego pociągu podążającego do Opola, a tam po dwóch godzinach oczekiwania przesiadła się do następnego składu, który jechał w kierunku Nysy. Ponieważ podróż trwała już kilka godzin, Jadwiga była bardzo zmęczona i głodna, dlatego szukała miejsca, gdzie mogłaby choć na chwile spocząć. Zaglądnęła po kolei do kilku przedziałów, ale wszędzie panował niezmierny tłok.

W ostatnim wagonie, do którego również zerknęła, też było sporo ludzi, że już wycofywała się zniechęcona. Nagle jej uwagę przykuł mężczyzna w średnim wieku siedzący przy drzwiach, który spojrzał na nią, a potem dał jej znak ręką, żeby weszła do środka. Następnie podniósł z siedzenia swoją podręczną torbę i położył ją na kolanach, żeby Jadwiga jakoś mogła spocząć. Miejsca było tylko tyle, że z wielkim trudem można byłoby usiąść raptem na jednym pośladku, ale pasażerowie siedzący na tej ławce ścieśnili się i dodatkowa pasażerka zmieściła się bez trudu. Mało tego: usłużny starszy pan poczęstował ją nawet swoją kanapką. Podczas rozmowy okazało się, że jadą w tym samym kierunku, więc razem przesiedli się w Nysie.

Potem ów miły pan wysiadł na dworcu w miejscowości X, a babcia pojechała o jedną stację dalej, do swojej rodzinnej wsi, do której kolej docierała dopiero od niedawna. Spotkanej przed domem matce Jadwiga opowiedziała o dziwnym spotkaniu w pociągu, mówiąc, że czuła się zupełnie tak, jakby tego napotkanego mężczyznę znała od lat. Tak gawędząc, obie weszły do kuchni, gdzie za stołem siedział... znajomy Jadwigi z pociągu. Okazało się, że jest to jej rodzony brat Augustyn, który pozostał w domu tylko przez dwa dni! Przy pożegnaniu brat i siostra obiecali sobie, że jeszcze się spotkają. Jednak do tego spotkania nigdy nie doszło.

Dlaczego? Ano dlatego, że Augustyn wrócił do Niemiec, a moja babcia za niedługo potem wyszła za mąż i zamieszkała najpierw w Mikulczycach (obecnie dzielnica Zabrza), a w 1924 roku przeniosła się wraz z małżonkiem do leżących już po polskiej stronie Baranowic (obecnie dzielnica Żor), gdzie dziadek objął po swoim ojcu funkcję gajowego. Rodzeństwo znalazło się zatem w dwóch różnych krajach, tymczasem podróż za granicę nie była taka prosta, i to z wielu względów. A po wielu latach, już po drugiej wojnie światowej, nadszedł dzień, kiedy babcia swoim szóstym zmysłem przeczuła, co stało się z jej najstarszym bratem, nim nadeszła oficjalna wiadomość.

 

To, drodzy Czytelnicy, dopiero pierwsza część tej opowieści. Dalszy jej ciąg poznacie za tydzień. Zapraszam do lektury!

Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz