Śląsk Zaolziański wraca do Polski. Tak to wyglądało na pocztówce. / Zbiory Muzeum w Rybniku
Śląsk Zaolziański wraca do Polski. Tak to wyglądało na pocztówce. / Zbiory Muzeum w Rybniku

Ireneusz Stajer
Sprawa zajęcia przez Polskę w 1938 roku czeskiego Zaolzia wciąż budzi emocje. Jedni uważają, że nie stało się wówczas nic złego, bo przyłączyliśmy do Macierzy ziemie zamieszkiwane przez dużą liczbę Polaków, którzy w wielu miejscowościach byli większością. Odebraliśmy co nasze. Według drugich, stanęliśmy ramię w ramię z Hitlerem, rozbierając opuszczoną przez Zachód Czechosłowację. Kto ma rację?
Warto najpierw zapoznać się z z kontekstem historyczno - politycznym wydarzeń, które nastąpiły niespełna 80. lat temu. Po 1918 roku obszar ten znalazł się w granicach nowo powstałego (tak samo jak Polska) państwa – Czechosłowacji. Zaolzie nie miało ściśle określonych granic, niewątpliwie stanowiło część Śląska. Obejmowało powiaty: czeskocieszyński, frysztacki, częściowo frydecki. Według spisu ludności z 1910 roku mieszkało tam: 164 tysięcy Polaków, 37 tysięcy Czechów i 25 tysięcy Niemców.


Czeska ofensywa
2 i 5 listopada 1918 roku lokalne władze: polska Rada Narodowa i czeski Narodni Výbor tymczasowo podzieliły Śląsk Cieszyński na zasadzie etnicznej, zastrzegając, że nie przesądza to przyszłej granicy. Porozumienia nie uznał rząd w Pradze. Od grudnia 1918 trwała koncentracja czeskich wojsk, głównie w rejonie Morawskiej Ostrawy i Frýdka. -23 stycznia 1919 rząd Czechosłowacji, nie chcąc dopuścić do przeprowadzenia wyborów do sejmu RP na ziemi cieszyńskiej, zażądał wycofania wojsk polskich z tego terenu, aż po rzekę Białą. Po odmowie rozpoczął działania zaczepne – pisze prof. Tomasz Nałęcz. Polacy zostały zmuszone do odwrotu i Czesi zajęli cały obszar dawnego księstwa cieszyńskiego, aż po Wisłę.
W Paryżu, pod naciskiem państw entanty, parafowano porozumienie o wytyczeniu nowej linii demarkacyjnej. W czerwcu 1920 roku Rada Ambasadorów podzieliła sporny obszar, rezygnując z plebiscytu. Decyzja ta zostawiła po stronie czeskiej część powiatu cieszyńskiego i frysztackiego z przewagą polskiej ludności, spowodowało to emigrację wielu działaczy. W 1921 liczba Polaków, przeważnie wyznania ewangelickiego, spadła do ok. 95 tys. Natomiast według spisu demograficznego, sporządzonego dziewięć lat później, wynosiła 108 tys., ale rzeczywista liczba była wyższa.


Polacy szykanowani
Nasi rodacy byli na Zaolziu szykanowani przez lokalne władze i organizacje czeskie, co było podłożem konfliktów, podsycanych po 1933 przez naszą dyplomację. Wszystko to, co zdarzyło się później nie powinno mieć miejsca, bo uderzało w rację stanu obu państw. Zyskał na tym ten trzeci, czyli nazistowskie Niemcy. Wtedy jednak z grozy sytuacji nie zdawali sobie sprawy ówcześnie rządzący Polską, na czele z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym.
Problem Zaolzia rozstrzygnął się jesienią 1938 w związku z wysunięciem przez Hitlera pretensji do Sudetów. - Rząd w Warszawie, obserwując z niepokojem ustępstwa Anglii i Francji wobec roszczeń III Rzeszy, w obawie przed możliwością takich samych ustępstw także w sprawach Polski, użył Zaolzia jako instrumentu politycznego, prowadząc politykę równoległą do niemieckiej, domagając się analogicznego traktowania mniejszości polskiej – zaznacza dr hab. Krzysztof Nowak z Uniwersytetu Śląskiego. Na Zaolziu wśród Polaków dochodziło do aktów jawnej irredenty i działań dywersyjnych.


Wojoki w kartoflach
Kiedy postulaty Warszawy odrzucono, 1 października 1938 wysłano Pradze ultimatum z żądaniem odstąpienia Zaolzia, które zostało przyjęte. Dzień później oddziały WP przekroczyły most na Olzie w Cieszynie. -Była jesień 1938 roku. Kiedy rano przed szkołą wyszedłem na naszą ulicę, zwaną sypialniana (dziś Śląska), zauważyłem, że w pobliskich kartoflach coś się rusza. Zobaczyłem wojskowe hełmy. Pobiegłem powiedzieć to ojcu. Obaj poszliśmy na pole. Okazało się, że w ziemniakach siedzi trzech polskich wojoków okopanych w kształcie podkowy. Mieli karabin maszynowy. Oznajmili, że mają tu ćwiczenia. Poprosili o wodę do picia – wspomina rybniczanin z ulicy Chwałowickiej.
Około południa wracał z kolegami ze szkoły. - Ku naszemu zdziwieniu droga od mostu kolejowego do kopalni zastawiona była gęsto wozami konnymi. Wśród taboru zauważyliśmy dwa ciężkie karabiny maszynowe, umocowane na wózku z dwoma kółkami. Ciągnione były przez konie. Myśmy je nazywali „maszynówkami”, były też i kuchnie polowe – opowiada nasz Czytelnik, który był wówczas dzieckiem. Żołnierze odpoczywali po drugiej stronie drogi, gdzie znajduje się dziś dom kultury. Karabiny stały w kozłach. -Na drugi dzień wojska już nie było. Zostały po nim ślady w postaci kości z grochówki i masy porozrzucanych kartek papieru – zapamiętał.


Wypadek w Chwałowicach
Przez Chwałowice w następnych dniach przemaszerowało sporo oddziałów. -Żołnierze śpiewali powstańczą pieśniczkę „Do bytomskich strzelców”. Wtedy to wszyscy wybiegli z pobliskich familoków, by podziwiać polskich wojoków. Żołnierze mieli twarze ogorzałe, a na piersiach powtykane bukiety kwiatów, niektórzy w karabinach – opisuje.
Pewnego razu nauczycielka zawołała: „A teraz wszyscy biegiem ku drodze, bo tam maszeruje wojsko polskie”. - Okazało się, że to ułani jadą na koniach. Przez plecy mieli przewieszone karabiny i trzymali długie chorągiewki. Już sam stukot wprawił nas w nastrój bojowy. Kolega Józik tak się rozpędził, że wyhamował dopiero pod kopytami konia, który nadepnął mu na głowę. Na szczęście nie uszkodził czaszki, choć zdarł płat skóry z czoła. Kobiety opatrzyły chłopca na ławce przed familokiem. Blizna została mu na całe życie – napomyka rybniczanin. Wojsko maszerowało przez Świerklany, Połomię i Jastrzębie w stronę polsko – czeskiej granicy.


Repatriant z Hawirzowa
W latach 70. w sąsiedztwie domu naszego Czytelnika zamieszkał pan Alfred, rodowity zaolziak z Hawirzowa. -Kiedyś zapytałem go, jak to było z tym przyłączeniem was do Polski? Odpowiedział tak: „Entuzjastycznie to myśmy nie witali polskiego wojska. Przyszli, no to przyszli. Dobrze orientowaliśmy się o wielkim bezrobociu w Polsce, u nas w Czechach warunki życia były dużo lepsze. Nie podobało nam się, że każdy polski oficer miał pucybuta, który mu usługiwał jak niewolnik. W czeskim wojsku tego nie było.”
Po aneksji Zaolzia obszar Polski zwiększył się o ok. 830 km kw., a po późniejszych korektach na odcinku morawskim i słowackim o dalsze 39 km kw. Cały ów obszar włączono do województwa śląskiego. Władze polskie szybko starały się spolonizować zdobyte ziemie. Zamknięto czeskie szkoły i instytucje kulturalne. Dobrowolnie lub pod przymusem wysiedlono 35 tys. Czechów, głównie tych, którzy przybyli na Zaolzie po 1920. 1 września 1939 roku hitlerowskie Niemcy najechały Polskę.

 

WARTO WIEDZIEĆ: Śląsk Zaolziański
Prof. Tomasz Nałęcz przypomina, że nazwa Zaolzie była stosowana dopiero od lat 20. ubiegłego wieku w polskim piśmiennictwie politycznym na określenie leżącej na zachód od Olzy części Śląska Cieszyńskiego i znajdującej się po 1918 roku w Czechosłowacji. Obszar ten zamieszkiwał znaczny (w części gmin dominujący) odsetek ludności polskiej. Używano też terminów: Śląsk Zaolzański lub Zaolziański i Śląsk za Olzą. Terminu Zaolzie używano także od października 1938 roku na określenie obszaru zaanektowanego przez Polskę. Współcześnie ma znaczenie historyczne i nie jest wyodrębnione z całości ziem czeskiego Śląska.


Źródła: „Historia Górnego Śląska. Polityka, gospodarka i kultura europejskiego regionu”, pod red. J. Bahlcke, D. Gawrecki, R. Kaczmarek, Glwiice 2011, „Historia Polski. 1831-1939, tom 11 Biblioteka „Gazety Wyborczej”, 2007, wspomnienia mieszkańca Rybnika-Chwałowic.

1

Komentarze

  • Rybniczok zaolzie 12 listopada 2017 19:53Warto przypominac ze Nalencz je czerwony pastuszek od Jaruzele i za to mu napisol prof od ruskigo zaolzia.muszom obum zebrac te stopnie.

Dodaj komentarz